Warszawa straszy zawetowaniem unijnego Pakietu 2030, zaostrzającego politykę energetyczno-klimatyczną. Ale strategia rządu jest chybiona.
Za miesiąc przywódcy państw Unii Europejskiej zajmą się projektem nowej polityki energetyczno-klimatycznej UE do 2030 roku. Głównym celem Pakietu 2030 ma być dalsza redukcja emisji dwutlenku węgla przez wspólnotę – o 40 proc. do 2030 roku, podczas gdy do końca tej dekady zobowiązaliśmy się do redukcji o 20 proc.
Z naszych informacji wynika, że polski rząd nie wypracował jeszcze stanowiska z jakim premier Donald Tusk pojedzie na szczyt, ale wicepremier Janusz Piechociński już zdążył poinformować europejskich kolegów, że Polska "nie wyklucza weta" unijnej propozycji.
Rząd straszy nim unijnych kolegów i stosuje od kilku lat. Polska nie chce bowiem obciążać polskiej energetyki, opartej w ok. 90 proc. na węglu, dodatkowymi kosztami. Wypowiedź wicepremiera Piechocińskiego miała ponownie przygotować Brukselę i 27 pozostałych państw do twardych negocjacji.
Ile zapłacimy za Pakiet 2030?
Pytanie o to, czy taka strategia ma sens nie jest bezzasadne. Wyższy cel redukcji CO2 oznacza dla energetyki i przemysłu miliardowe koszty (jakie dokładnie nie wiadomo, bo rząd takiej analizy nie przedstawił), a w efekcie wyższe ceny prądu i pogorszenie konkurencyjności naszej gospodarki.
Jednak koszty unijnej polityki wcale nie muszą być tak duże. Polska sama zredukuje emisję CO2 bez dodatkowych bodźców. Nowe bloki energetyczne emitują znacznie mniej CO2, a w najbliższych latach podstawa polskiej energetyki przestawi się właśnie na takie instalacji. Emisje zmniejszą dodatkowo nowe elektrociepłownie gazowe (pod warunkiem, że rząd w końcu przyjmie przepisy wspierające ten sektor). Wreszcie do 2030 r. mamy już cieszyć się wielką elektrownią atomową, która CO2 w ogóle nie wytwarza. Swoje trzy grosze zrobi także rozwój energetyki odnawialnej i poprawa efektywności energetycznej (m.in. ocieplanie budynków).
O ile zmniejszymy dzięki temu emisję? Tu znowu rząd jest tajemniczy. – Przez samą poprawę sprawności wytwarzania energii możemy osiągnąć znaczną redukcję emisji CO2 – tłumaczy Tomasz Dąbrowski, dyrektor Departamentu Energetyki Ministerstwa Gospodarki. – Nie ujawnimy jednak ile, bo może to zaszkodzić nam w negocjacjach – dodaje.
Nieoficjalnie mówi się, że do połowy przyszłej dekady taka samoistna redukcja emisji powinna wynieść ok. 27 proc. A po oddaniu elektrowni atomowej i uwzględnieniu kolejnych inwestycji w nowe elektrownie prawdopodobnie zmniejszymy ją w granicach unijnej średniej – według Komisji Europejskiej bez dodatkowych nakładów w całej UE do 2030 roku emisja CO2 spadnie o 32 proc.
W rezultacie dodatkowy wysiłek będzie zdecydowanie mniejszy, niż na to wygląda. Warto jednak pamiętać, że zgodnie z zasadami ekonomii redukcja emisji o każdy kolejny procent jest coraz droższa, ale takich wyliczeń rząd także nie ma.
Koszty można zrekompensować
Mówiąc o kosztach polityki klimatycznej Unii europejskiej rzadko wspomina się, że pieniądze za uprawnienia do emisji CO2 nie przepadają gdzieś w Brukseli, tylko trafiają do polskiego budżetu. Tego samego, do którego od lat wpływają podatki za energię elektryczną znacznie wyższe, niż wymagają tego unijne przepisy. Sama energia elektryczna obciążona jest akcyzą dziesięciokrotnie wyższą, niż unijne minimum. Polska mogłaby także przyznać ulgi dla przedsiębiorstw energochłonnych. Także pieniądze z uprawnień do emisji mogą zostać przeznaczone na rekompensaty dla tych gałęzi przemysłu, które najmocniej odczułyby unijną politykę.
Obniżenie podatków mogłoby zniwelować wzrost cen energii spowodowany ostrzejszą polityką klimatyczną. Tu także jednak brak analiz, bo taki pomysł nigdy nie nawet nie był poważnie rozważany – Ministerstwo Finansów jak lew broni tego, co już ma, rzadko myśląc o tym, co budżet mógłby zyskać na poluzowaniu polityki fiskalnej w niektórych obszarach.
Niemiec dyplomata
To tylko kilka sposobów na zniwelowanie wpływu unijnej polityki na polską gospodarkę. Rząd, gdyby tylko chciał, mógłby ich znaleźć więcej. To wymaga zdecydowanie większych zabiegów, niż zwyczajne wetowanie albo samo straszenie nim. Jednak w dłuższej perspektywie może się opłacać.
Jeden z wysokich urzędników prowadzących negocjacje klimatyczne powiedział kiedyś, że Polacy w sprawach klimatu postrzegani są w Brukseli jak Talibowie. To był efekt pierwszego polskiego weta w sprawie polityki klimatycznej. W unijnej dyplomacji to najgrubszy kaliber działa, z które strzela się w bardzo, bardzo wyjątkowych sytuacjach. Należy jednak oczekiwać, że kiedyś wystrzelony tak pocisk trafi w nas rykoszetem. Tym bardziej, że Polska zawsze budowała sojusze wielu krajów nas opierających, ale ostatecznie zostawała z wetem sama. Tak kończyło się głośne skandowanie naszego stanowiska jeszcze przed szczytem.
Polski rząd wiele mógłby się nauczyć od Niemców. Nasi zachodni sąsiedzi, postrzegani jako europejski promotor zielonej energetyki, oddali w ostatnich latach kilka elektrowni węglowych. Chociaż zwiększyli emisję CO2, nikt nie postrzega ich jako klimatycznych hamulcowych. Berlin także nie chce, aby koszty emisji obciążyły jego gospodarkę, ale na unijnej arenie nie kruszy kopii bez sensu. Niemcy nie przeciwstawiali się m.in. próbie wycofania części uprawnień do emisji, gdy powszechnie było wiadomo, że ten manewr i tak nie podbije ich cen. Niemcy wykorzystują za to unijną politykę do budowania własnej gospodarki – ich zielone technologie stały się kolejnym towarem eksportowym.
Tymczasem nam trudno nawet samym sobie udowodnić, że kurs "polski węgiel" jest sensowny, bo zgodnie z prognozami (m.in. MAE) cena węgla na europejskim rynku w kolejnych latach będzie niższa, niż koszty jego wytwarzania na Śląsku. Kierując się zyskiem, polskie elektrownie powinny zatem importować paliwo, ale to oznacza konflikt polityczny. Jakby tego było mało, niedawno rząd uchwalił dokument, który wskazuje, że koszty zewnętrzne wykorzystania węgla (to m.in. koszty leczenia) wahają się od 200 do 1000 zł/MWh (sic!). To oznaczałoby, że jego wykorzystanie per saldo dla gospodarki jest znacznie droższe, niż produkcja energii w wiatrakach, czy panelach solarnych.
Wicepremier Piechociński zapowiedział w piątek, że Polska, właśnie śladem Niemiec, także chce rozwijać własne technologie energetyki odnawialnej. Idąc za ciosem powinniśmy od Niemców wziąć lekcję dyplomacji i ekonomii.
Na początek obliczmy ile rzeczywiście kosztować nas będzie nowa polityka, zanim tradycyjnie już ją zawetujemy.
Warszawa przystępuje do Układu o Nierozprzestrzenianiu Paliw Kopalnych jako pierwsze miasto w Polsce
Stolica nie będzie już wspierać rozwoju paliw kopalnych. (...)
Inicjatywa stworzenia Wielkiego Zielonego Muru, który pasem zieleni połączy wschodni i zachodnie wybrzeże Afryki, zyskała właśnie deklarację ponad 8 mld (...)
Hanna Schudy: Ursula von der Leyen ogłosiła plan Komisji Europejskiej do podniesienia klimatycznego celu redukcyjnego gazów cieplarnianych UE na rok (...)
Komunikat 01/2020 interdyscyplinarnego Zespołu doradczego do spraw kryzysu klimatycznego przy Prezesie PAN na temat zmiany klimatu i gospodarki wodnej w (...)