Szczyt *spontaniczności* – przygotowania do COP 24 w Katowicach
Krytyka z pozycji ekologicznej, obywatelskiej czy działania artystycznego rodzi się często jako wyraz spontanicznego i kreatywnego skojarzenia pewnych faktów oraz mobilizującej woli wyrażenia tego na zewnątrz.
Jest zazwyczaj wyrazem serca, emocji, dzieje się tu i teraz, natomiast rzadziej jest przemyślaną strategią, zaplanowaną na konkretny czas. Tak pojęta krytyka jest odpowiedzią. Podczas kolejnego Szczytu Klimatycznego COP 24 w Katowicach, spontaniczność ruchu klimatycznego może być znacznie ograniczona. Powód – bezpieczeństwo. Pytanie – ale kogo?
Polska w roli odważnego moderatora?
Szczyt Klimatyczny w Katowicach w 2018 r., w roku świętowania przez Polskę 100 lecia odzyskania niepodległości, będzie wyjątkowy. To ważny etap realizacji celów Porozumienia Paryskiego – temperatura na powierzchni Ziemi nie może przekroczyć 1.5 stopnia Celsjusza, w stosunku do epoki przedindustrialnej. To kluczowe już nie tylko dla przyszłych pokoleń. Także życie nas, doczesnych może się pogorszyć, jeżeli “zaatakują” nas ekstremalne warunki pogodowe. Dotychczasowe rozwiązania są wciąż za słabe, aby zwolnić tempo spalania paliw kopalnych czy ograniczyć machinę intensywnego, przemysłowego rolnictwa. W Katowicach nie może zatem zabraknąć koniecznej korekty i wyłożenia kart na stół. W 2015 r. w Paryżu nie doprecyzowano ważnych kwestii – wkłady poszczególnych krajów odnośnie redukcji emisji gazów cieplarnianych (INDC) zostały określone jako dowolne, z kolei mechanizmy kontrolne realizacji postępów nie przewidują późniejszego karania. Jak na razie, jeżeli strona porozumienia nie realizuje deklarowanych wkładów, może się spotkać co najwyżej z publiczną krytyką czy pośrednimi konsekwencjami dyplomatycznymi, jednak nie ma mowy o karaniu. W Katowicach te niewygodne kwestie będą przedmiotem rozmów. Polska, jako gospodarz, obejmie przewodnictwo negocjacji na temat doprecyzowania powyższych luk. Rola Polski w tym ważnym szczycie będzie polegała m.in. na moderowaniu i motywowaniu do wprowadzenia koniecznych zmian. Wiele jednak wskazuje, że polskie i międzynarodowe społeczeństwo nie będzie mogło spontanicznie włączyć się do procesu. Czy delegaci usłyszą głosy zadowolenia albo wkurzenia pochodzące z ulicy?
Wioska potiomkinowska
Kandydatura Polski do organizacji COP w Katowicach w 2018 r. oceniana jest z jednej strony jako przypadek – i tak ktoś musiał zająć się organizacją. Komentuje się też, że o żadnym przypadku nie może być mowy biorąc pod uwagę ambicje Polski, jeżeli chodzi o przeciwdziałanie zmianom klimatu, a raczej robienie dobrej miny do złej gry. Kraj nad Wisłą, a konkretnie rządzący – i to niestety nie tylko obecni - chcieliby widzieć siebie jako liderów w walce ze zmianami klimatu. Niestety wiele wskazuje, że nie jesteśmy prymusem, a raczej pawiem narodów. Nasze „ambitne” działania zostały z resztą zauważone podczas ostatniego szczytu w Bonn – Polska już na samym początku dostała antynagrodę przyznawaną przez organizację Climate Action Network, a konkretnie przez wydawany przez nich „Dziennik szczytowy” ECO.
Polska lubi się chwalić osiągnięciami w zakresie polityki klimatycznej. Faktem jest, że w naszym kraju emisje CO2 są rzeczywiście mniejsze niż w latach 90-tych, ale powodem tej redukcji nie jest proaktywne odchodzenie od spalania paliw kopalnych, ale transformacja ustrojowa, która doprowadziła do zamknięcia wielu instalacji przemysłu energochłonnego. Trudno też pogodzić rolę lidera w przeciwdziałaniu zmianom klimatu z wciąż planowanymi nowymi elektrowniami na węgiel, czy z budową nowych odkrywek. Kontrowersje wzbudza również obecny stan jakości powietrza – wciąż mamy najgorsze warunki w Europie. Jednym z działań obronnych miały być nowe normy jakości węgla, ale ostatecznie usunięto siarkę, jako jeden z czynników decydujących o jakości węgla. Pomysł, jakim jest pochłanianie emisji przez tzw. leśne gospodarstwa węglowe nie znajduje poklasku ani nawet zrozumienia u naukowców, także tych pracujących kiedyś w zespole IPCC, np. Piotra Tryjanowskiego.
Wydaje się zatem, że wzięcie na siebie tak dużego wyzwania logistycznego jak organizacja szczytu klimatycznego Narodów Zjednoczonych przy jednoczesnym nikłym, proaktywnym działaniu na rzecz chociażby adaptacji do zmian klimatu, może sugerować, że jest to zagrywka wizerunkowa. W osłupienie wprawia kwota jaka zostanie przeznaczona na organizację szczytu w porównaniu z np. wkładem Polski do Zielonego Funduszu Klimatycznego, który ma na celu wspieranie projektów w krajach rozwijających się, by lepiej sprostały wyzwaniom związanym ze zmianami klimatu (m.in. ochrona przed klęskami żywiołowymi, ochrona lasów, zmniejszenie emisji szkodliwych gazów). Do tego dochodzi Specustawa, ws. organizacji szczytu klimatycznego ONZ w Katowicach, która przewiduje zakaz spontanicznych demonstracji podczas szczytu klimatycznego. Ma się też poprawić monitoring. Ten ma na celu również informowanie o ewentualnym wystąpieniu zjawisk smogowych. Wszystko to wskazuje, że przygotowania do szczytu to raczej konstrukcja upiornej wioski potiomkinowskiej.
Biedna Polska
Jednym z argumentów, jakie chętnie kładziemy na stół, kiedy przychodzi do pokazania, na ile nasz kraj jest w stanie się zaangażować się w walkę ze zmianami klimatu jest to, że jesteśmy krajem biednym. To nie MY będziemy pomagać, bo to MY wciąż potrzebujemy pomocy. Powyższe kontrastuje jednak ostatnio z doniesieniami, że jesteśmy dobrze rozwijającą się gospodarką. Nasz PKB, jak twierdzą od lat rządzący, nie może sobie jednak pozwolić na odchodzenie od węgla, ponieważ nas na to...nie stać. Trzeba jednak pamiętać, że w latach 1990-2016 Polacy dopłacili 230 miliardów zł do górnictwa i energetyki opartej na węglu. Wraz z tzw. kosztami zewnętrznymi ukryty rachunek za węgiel rośnie do astronomicznej kwoty 1 biliona 973 miliardów zł – czytamy w raporcie WISEEuropa. Wsparcie dla węgla w Polsce często rozumiane jest jako symboliczne, a nie tylko ekonomiczne. Podczas, gdy z naszego budżetu co roku dedykowane jest wsparcie finansowe i strukturalne dla kopalń oraz elektrowni, nasz wkład w pomoc dla krajów rozwijających się na drodze przeciwdziałania zmianom klimatu jest niewielki. W 2014 r. Stany Zjednoczone obiecały 3 mld dolarów na wsparcie Zielonego Funduszu Klimatycznego (Green Climate Fund GCF). Niemcy obiecały wówczas 750 mln euro, a Polska 8 mln zł. Obecnie przewiduje się, że wsparcie Polski będzie większe – 30 000 000 zł. Kwota ta kontrastuje z 140 000 000 zł, które przeznaczymy na organizację Szczytu Klimatycznego. Z dokumentów wynika też, że kraje jak np. Węgry czy Czechy przeznaczą na Fundusz Klimatyczny więcej.
Spontaniczny spektakl
Biorąc pod uwagę polski gest jeżeli chodzi o przeznaczanie środków publicznych na organizację szczytu klimatycznego, roczne wsparcie dla elektrowni i kopalni węglowych, wreszcie proponowany wkład do Zielonego Funduszu Klimatycznego, można uznać, że stoi za tym nie planowanie nastawione na osiągnięcie celu, jakim jest przezwyciężanie kryzysu klimatycznego, ale skrupulatnie przygotowywany spektakl. I o ile scenografia na pierwszy rzut oka może się wydawać przekonująca, to jednak historia, która ma być opowiedziana zawiera elementy niespójne z ogólną narracją reżysera. Zestawmy bowiem politykę klimatyczną z polityką ds. uchodźców. Wsparcie w ramach Funduszu Klimatycznego dla krajów rozwijających - jeżeli chodzi o ich adaptację i przeciwdziałanie skutkom zmian klimatu - mogłoby stanowić część polskiego planu pomagania „na miejscu” uchodźcom czy też osobom, które do ucieczki z własnego kraju są zmuszone warunkami lokalnymi. Konflikty zbrojne, które często decydują o migracji wiążą się jednak ze zmianami klimatu. Kryzys klimatyczny przyczynia się bowiem do wojen klimatycznych, do ograniczonego dostępu do surowców strategicznych jak np. woda. Zwiększając swój wkład do Funduszu Polska mogłaby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, ale niestety podpałka nie wystarczy nawet na jedną.
O „spontaniczności” całego spektaklu może też świadczyć wybór Katowic. Jest to zrozumiałe, jeżeli weźmiemy pod uwagę symbolikę – stolica polskiego górnictwa miejscem światowych rozmów dotyczących przeciwdziałaniu kryzysowi klimatycznemu. Jednak czy Katowice są przygotowane na przeprowadzenie szczytu oraz na przyjęcie takiej ilości delegatów oraz osób, które chciałyby wziąć udział w wydarzeniach towarzyszących? Na COP ma się pojawić około 20-30 tyś. osób. Wybór ten może jednak sprzyjać temu, że szczyt okaże się niekorzystny dla społeczeństwa obywatelskiego. Okazuje się bowiem, że już prawie rok czasu przed planowanym wydarzeniem, w Katowicach i okolicach brakowało miejsc noclegowych czy przestrzeni na organizację różnych wydarzeń. Jeżeli chodzi o logistykę, lepsza byłaby Warszawa. Po rozmowach z lokalnymi organizacjami poruszającymi m.in. takie ważkie kwestie jak zanieczyszczenie powietrza czy odejście od przemysłu wydobywczego na rzecz zielonych miejsc pracy okazuje się, że miasto Katowice niewiele robi, aby nawiązać współpracę i wykorzystać doświadczenie lokalnych NGO właśnie przy okazji szczytu. Patryk Białas ze stowarzyszenia BoMiasto, które prowadzi Katowicki Alarm Smogowy, tak komentuje sytuację: „Władze Katowic deklarują otwartość, wolę współpracy i wrażliwość na organizacje pozarządowe. Przykre jest to, że często przejmują oddolne inicjatywy i komunikują je opinii publicznej jako swoje pomysły na rozwiązanie problemów społecznych. Tymczasem nie o komunikację chodzi, ale o działanie i rozwiązywanie problemów ocieplenia klimatu i zanieczyszczenia powietrza”.
Hanna Schudy
***
Ciąg dalszy w części drugiej artykułu już niebawem, a w niej wypowiedzi Urszuli Stefanowicz (Koalicja Klimatyczna), Katarzyny Guzek (Greenpeace) i Małgorzaty Tracz (Partia Zieloni).