COP21: zapowiadają się trudne negocjacje
Podczas ceremonii otwarcia COP21, głos zabrali przywódcy ponad 150 państw. Pod osłoną zaangażowanych deklaracji już dziś można wyczuć główne punkty sporne.
Przed nami skomplikowana walka dyplomatyczna.
30 listopada rozpoczęła się COP21. Przemówienia ponad 150 przywódców państw były okazją do zaprezentowania głównych oczekiwań poszczególnych państw i pozwoliły zarysować kontury globalnego porozumienia. Były one także – a może przede wszystkim – sposobnością do podkreślenia osiągnięć w kwestii rozwoju energetyki odnawialnej czy ograniczania emisji gazów cieplarnianych, a także do zwrócenia uwagi na podatność niektórych krajów na pierwsze skutki globalnego ocieplenia. Jednak pod powierzchnią górnolotnych prezentacji i deklaracji, można było zauważyć duże różnice poglądów. Zapowiadają się bardzo trudne negocjacje.
Cel: 2°C – a może warto spróbować 1,5°C?
Główną niewiadomą przyszłego porozumienia jest poziom jego ambicji. Otwierając konferencję, prezydent Francji, François Hollande, nie sprecyzował, jaki jest dokładnie cel negocjacji. Wspominał o konieczności wspierania krajów najbardziej narażonych na skutki katastrof naturalnych oraz o odpowiedzialności najważniejszych gospodarek emitujących gazy cieplarniane. Postulował wejście na trwałą drogę ograniczania ocieplania klimatu do 2°C, a może nawet do 1,5°C. Reprezentacje krajów Południa zgodnie nawoływały do natychmiastowego działania i ograniczenia ocieplenia do 1,5°C, jednak kraje rozwinięte nie wspominały o tym ani słowem.
Przypominając, że przedłożone wcześniej przez 183 państwa zobowiązania (INDC) nie pozwolą na osiągnięcie uzgodnionego w Kopenhadze 2-stopniowego celu, kanclerz Niemiec Angela Merkel nie wybiła się dużymi ambicjami. Postulowała, by zgromadzeni w Paryżu przedstawiciele wspólnoty międzynarodowej zmobilizowali się do osiągnięcia celu w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Trochę bardziej precyzyjny był hiszpański premier Mariano Rajoy, który przypomniał o celu redukcji światowych emisji o połowę między 1990 a 2050 rokiem.
Obok poziomu ambicji, kolejnym punktem spornym będzie z pewnością szybkość realizacji niezbędnych działań. W przemówieniach przywódców krajów o najwyższych poziomach emisji nie było mowy o „naglącej” potrzebie działania, tak bardzo podkreślanej przez kraje rozwijające się. Na przykład Barack Obama w swoim długim przemówieniu naciskał na potrzebę „długoterminowych zmian”. Tłumacząc, że nasze pokolenie nie zobaczy owoców wszystkich proponowanych działań, nawoływał do wypracowania „stałego” porozumienia. - Zwycięstwo nie przyjdzie z dnia na dzień – ostrzegł amerykański prezydent. Także prezydent Chin, Xi Jinping, nalegał na konieczność „wzmocnienia działań po 2020 roku”, nie wspominając nic o zobowiązaniach na najbliższe lata.
Stany Zjednoczone wskazywały także na konieczność aktualizowania zobowiązań. Paryska konferencja musi wyznaczyć drogę do regularnie aktualizowanych celów, wyznaczanych przez każdego z nas, ale nie wyłącznie dla siebie samego. Nawiązał w ten sposób do oporów niektórych krajów, które uznawały wiążące porozumienie za ograniczenie własnej suwerenności. - Mechanizm aktualizacji zobowiązań musi być wiążący – dodała Angela Merkel. Chiny z kolei widzą w porozumieniu okazję do zrewolucjonizowania światowego porządku. Xi Jinping mówił o „punkcie wyjścia” przygotowującym do „przyszłości światowego przywództwa”.
Ile to będzie kosztowało?
Kolejnym problemem są, jak to często bywa, pieniądze. Idea, która zobowiązywałaby kraje bogate do wspierania rozwoju krajów biednych, nie jest powszechnie akceptowana i będzie jednym z ważniejszych hamulców w negocjacjach. Większość krajów rozwijających się przypomniała swoje zobowiązania, jednak temat wpłacenia 100 miliardów dolarów, obiecanych w Kopenhadze, był szeroko pomijany. I tak Chiny, które dołożyły się do planu finansowego do 2020 roku uznały, że teraz czas na kraje bogate, które powinny skonkretyzować obietnice z 2009 roku i przede wszystkim pomyśleć o zapewnieniu zwiększonych środków finansowych na dalsze działania. W tym temacie Stany Zjednoczone wypowiadały się okólnikami, mówiąc o konieczności finansowania gospodarki niskoemisyjnej oraz „obietnicach zapomóg” dla najbardziej cierpiących krajów.
Wspominając o „obietnicach zapomóg”, amerykański prezydent przyjmuje pozycję bardzo daleką od oczekiwań krajów najbardziej cierpiących z powodu katastrof naturalnych, które nawołują do utworzenia przez bogate kraje nowego funduszu dla krajów nieodwołalnie poszkodowanych. Podczas gdy niektóre kraje rozwijające się dopominały się o utworzenie mechanizmu rekompensującego, bazującego na historycznej odpowiedzialności krajów rozwiniętych za ponoszone straty, Barack Obama bronił logiki wspomagania adaptacji do zmian klimatu i tym samym odrzucał możliwość odszkodowań dla krajów poszkodowanych. W tej kwestii na wysokości zadania stanęły wyłącznie kraje, których ta sprawa bezpośrednio dotyczy: na przykład Fidji zaproponowały przyjęcie na swoje terytorium mieszkańców Kiribati i Tuvalu - wysp nie nadających się już do życia.
Zgody nie ma także w makroekonomicznym podejściu do tematu. Podczas gdy prezydent Wenezueli, Nicolás Moros, zacięcie atakował kapitalizm za jego destrukcyjne działanie, wielu przywódców zgodnie podkreślało rolę przedsiębiorstw i potrzebę doprowadzenia do ekologicznego wzrostu gospodarczego. Nie możemy przecież „poświęcić naszego rozwoju”, podsumował premier Kanady, Justin Trudeau, opisując promowany w jego kraju zielony wzrost. Paryskie porozumienie powinno pokazać światowej gospodarce, że czeka nas niskoemisyjna przyszłość – potwierdził Barack Obama, potwierdzając chiński zamiar „mobilizowania przedsiębiorstw”.
Z Paryża Philippe Collet
Tłumaczenie Marta Wojtkiewicz
za http://www.teraz-srodowisko.pl/aktualnosci