Już nie ma węgla na 200 lat – głowa w piasek, ale chociaż to
Hanna Schudy: Ursula von der Leyen ogłosiła plan Komisji Europejskiej do podniesienia klimatycznego celu redukcyjnego gazów cieplarnianych UE na rok 2030 z 40 do 55 %. Ministerstwo Klimatu oświadczyło w odpowiedzi, że jest planami Komisji Europejskiej „zaniepokojone”. Kilka dni później rząd obiecał górnikom, że węgiel będzie w Polsce wydobywany do 2049 r. Mimo że plan jest nierealistyczny, to jednak po raz pierwszy wyartykułowane zostały słowa – w Polsce niedługo skończy się wydobycie węgla
Obserwatorzy konfliktu na linii rząd – górnicy mogą mieć skojarzenia z telenowelą. On zdradza, tylko nie chce się przyznać, ona z kolei wierzy w zapewnienia wierności, chociaż spać spokojnie nie może. Na zewnątrz relacja ma uchodzić za idealną – sąsiedzi nie mają się co czepiać tego, że węgiel wciąż jest spalany, bo przecież Polska dopiero „wstaje z kolan”, a i tak poczyniła już spore starania. Tymczasem gdyby przeciętny mieszkaniec Ziemi emitował tyle dwutlenku węgla co statystyczny Polak, zatrzymanie katastrofy klimatycznej byłoby już niemożliwe – tak wynika z wyliczeń naukowców Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu na zlecenie Fundacji ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. Powietrze w Polsce można uznać za najgorsze w Unii Europejskiej, właśnie przez spalanie węgla. Do tego sam biznes jest studnią bez dna, jeżeli chodzi o publiczne subsydia. Rozstać się jednak trudno, chociaż pewne „pomruki” o rozwodzie już słychać.
Unia zwiększa ambicje
15 września podczas orędzia o stanie Unii Europejskiej szefowa Komisji Europejskiej wymieniła najważniejsze zadania dla Unii Europejskiej na kolejne lata – wśród nich jest ochrona klimatu, a konkretnie ludzi przed katastrofą klimatyczną. UE przy prezydencji Niemiec chce być liderem proresywnych i służących człowiekowi zmian. Podniesienie ambicji redukcyjnych jest też odpowiedzią na kryzys koronawirusa – UE chce chronić klimat właśnie ze względu na kryzys, ponieważ zmiana klimatu wiąże się z przesuwaniem się stref występowania groźnych chorób zakaźnych. Ergo - oszczędzanie w tym momencie na ochronie środowiska będzie oznaczało wzmacnianie ryzyka pogarszania zdrowia publicznego. Szefowa Komisji jest przekonana, że nowy budżet europejski pozwala na większe ambicje - dzięki 1,8 bln euro oraz planowi naprawy na najbliższe siedem lat (2021-2027), UE jest obecnie w dobrej kondycji na to, aby stać się liderem ekologicznej i odpowiedzialnej gospodarki, która będzie w stanie sprostać kryzysom, jakie przed nami.
Liczne analizy powstałe przy okazji debatowania o zwiększeniu ambicji sprowadzają się do wspólnego mianownika, że osiągnięcie celu redukcyjnego 55% w 2030 r. jest możliwe. Przykładowo raport Agora Energiewende podaje, że pod względem technologicznym i ekonomicznym redukcja emisji o 55 proc. jest możliwa w UE. Sam mechanizm ETS (energetyka i przemysł) może zredukować emisje do 59 - 63% w porównaniu do 2005 (obecny cel: 43%). Komisja przewiduje tutaj większe nakłady Zielonego Ładu na energetykę OZE. Z kolei sektory non-ETS (transport, budynki, rolnictwo) mogą uzyskać redukcję 45 - 49% w porównaniu do 2005 (obecny cel: 30%). Wymagać to będzie reformy europejskiego systemu handlu emisjami ETS oraz mechanizmu wspierającego podział obciążeń między sektorami i krajami - w tym dotyczące krajów z PKB poniżej średniej unijnej, gdzie konieczne będzie zwiększenie cięć emisji. Wydaje się zatem, że Polska może zawalczyć o znaczne środki i o pomoc, ale wcześniej musi zadeklarować, że jest gotowa wejść na ścieżkę transformacji. Aby tak się jednak stało, ten metaforyczny „toksyczny związek” rządu i górnictwa musiałby zostać zakończony. I kiedy strona górnicza weszła pod ziemię, aby zaprotestować przeciwko zamykaniu kopalń, wielu się zastanawiało czy może w końcu ktoś w końcu powie – kończymy, ale podział majątku będzie sprawiedliwy. Niestety. Rząd obiecał utrzymanie górnictwa do 2049 r., mimo iż wiadomo, że nie jest to możliwe.
Koncerny: Transformacja jest możliwa
Jeszcze parę lat temu, byłoby to nie mieściło się to w głowie, ale dzisiaj już nawet koncerny energetyczne wiedzą i artykułują, że będą przechodzić na „zieloną” energię. Prezes PGE powiedział nawet: "Z dostępnych badań wynika, że zielone inwestycje mogą w pełni zastąpić, a nawet dać więcej miejsc pracy, niż obecnie oferują konwencjonalne kompleksy węglowe". Coraz więcej analiz wskazuje, że odejście od węgla jest możliwe i nie musi oznaczać zapaści gospodarczej regionu. Wiadomo też, że jest to konieczne w celu przeciwdziałania katastrofie klimatycznej. Jeżeli zatrzymanie wzrostu temperatury miałoby być bardziej prawdopodobne, redukcja emisji do 2030 r. musiałaby być jeszcze bardziej ambitna, ale też trudniejsza do wykonania, bo wyniosłaby 65%. W porównaniu z tym cel 55% zwiększa szanse powstrzymania katastrofy klimatycznej, ale jest zdecydowanie prostszy do osiągnięcia niż cel 65%. Obszary, w których do 2030 r. należałoby poczynić najwięcej to efektywność korzystania z energii, innowacje w technologiach energetyki odnawialnej czy magazynowania energii. Problemy te były sygnalizowane od dawna, tymczasem po ogłoszeniu stanowiska Komisji, polskie Ministerstwo Klimatu wydało oświadczenie, że zwiększenie celu redukcyjnego do 55% jest niepokojące „bez przedstawienia środków, mających służyć jego realizacji”. Tyle że analizy naukowe oraz stanowisko IPCC od dawna podają, że cel 55% jest pożądany, ale z pewnością nie wystarczający! Co więcej Polska, według badań, nie należy do emisyjnych „przeciętniaków” – przeciętny Polak na głowę emituje prawie 9 ton CO2 rocznie! Jeżeli chodzi o budżety węglowe z raportu UP w Poznaniu wynika, że nasz kraj już w 2016 r. przekroczył dopuszczalną ilość emisji dla progu 1,5 st. C i jeśli nic nie zmienimy, w 2024 r. przekroczymy krytyczny próg 2,0 st. Minister Klimatu raczej o tym wie, ale narracja „zaniepokojenia” ma chyba przykryć to, że w istocie nie mamy planu na transformację energetyki, a do tego chce przekonać część społeczeństwa, że Polacy i Polki należą do emisyjnych „świętoszków”.
Stare problemy i nowe wyzwania
Zaniepokojenie Ministerstwa można uznać za chwyt retoryczny, szczególnie że transformacja energetyki ma od wielu lat charakter polityczny, chociaż należy do kwestii egzystencjalnych. Można nawet zadać pytanie, czy rząd celowo nie wprowadza górników w błąd? Aby tylko zatrzymać na jakiś czas strajki? Tylko, że kiedy rząd umywa ręce, regiony górnicze potrzebują transformacji. Pytanie tylko czy Polska zadba o przekwalifikowanie pracowników tego sektora i czy regiony będą musiały przechodzić zapaść ze względu na utratę dochodu związanego z przemysłem energetycznym czy wydobywczym. Jak długi, bolesny i skomplikowany jest to proces świadczy chociażby Wałbrzych, który 30 lat po upadku tam górnictwa węgla kamiennego stara się - na razie z powodzeniem - o pieniądze z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. Co warto podkreślić, Wałbrzych stawia na uspołecznienie procesu transformacji regionu zdając sobie sprawę, że będzie to kryterium na przyznawania środków. Koncerny energetyczne wiedząc o czekających zmianach szykują się na transformację, pytanie tylko czy będzie to sprawiedliwa transformacja regionów górniczych czy zasysanie pieniędzy publicznych na rozwój energetyki odnawialnej, ale skupionej w rękach dużych producentów. Czy na dzień dzisiejszy zatrudnieni w koncernach górnicy czy energetycy oraz powiązane z nimi firmy staną się podmiotem transformacji?
Samorządy wezmą sprawy w swoje ręce
Skoro już nawet PGE wie, że podniesienie ambicji będzie oznaczało poważne zmiany dla energetyki konwencjonalnej, pozostaje pytanie jak zostanie załatwiona umowa społeczna z pracownikami elektrowni, kopalni i powiązanych firm. Zwiększenie ambicji konieczne jest po to, aby ratować człowieka i jego środowisko, a sprawiedliwa transformacja będzie miała miejsce wtedy, gdy dotyczyć będzie przede wszystkim poszkodowanych. Czy tymi największymi poszkodowanymi okażą się zarządy koncernów energetycznych? Pozostaje też pytanie czy rząd celowo oszukuje górników, aby zamknąć im usta czy może jednak sam wierzy w to, że będzie można spalać subsydiowany węgiel w Polsce do 2049 r? Porozumienie rządu z górnikami być może na chwilę ostudzi nastroje, ale z pewnością nie załatwi kryzysu PGG i całej branży. Przecież wiadomo, że prawo unijne nie przewiduje możliwości dofinansowania kopalń z budżetu państw członkowski. Porozumienie z górnikami raczej nie wejdzie w życie, ponieważ Bruksela odrzuci plan wspierania nierentownych kopalń do 2049 r. z publicznych środków - nawet za cenę zgody Warszawy na neutralność klimatyczną. Przyjęty harmonogram zamykania kopalń jest też nierealistyczny i oderwany od realiów rynku - już w 2040 r. zapotrzebowanie na węgiel w energetyce spadnie prawie do zera, bo skończą się dopłaty do ostatnich bloków na węgiel w ramach rynku mocy. Na razie nikogo nie stać jednak na poważną „małżeńską” rozmowę. Szkoda tylko, że „dzieci” nie dostają na razie wyprawki na przyszłość.