×
logo
kontakt:
redakcjaeko.org.pl
odkrywki dla klimatu energia prawo rzeki smog ptaki drzewa o nas gry
logo
 

2 lipca 2009
info
 

Wakacje z klimatem

Pruszowice k.Wrocławia - Alpy Julijskie z siodełka wg Dominika Dobrowolskiego. Przed wakacjami mądrzyłem się na łamach ngo, jak można, a wręcz należy, spędzać wakacje, tak aby dobrze wypocząć, ale także jak najmniej zaszkodzić środowisku. Mądrości te byłyby tylko pustymi hasłami, gdybym na swojej skórze (a dokładnie tyłku, o czym później) ich nie zastosował. Jak mi się jechało z górki i pod górki, o samotności w siodełku, ruchu, pięknie i brzydocie piszę poniżej.

 Wakacje z klimatem

Wstęp.

Przed wakacjami mądrzyłem się na łamach ngo, jak można, a wręcz należy, spędzać wakacje, tak aby dobrze wypocząć, ale także jak najmniej zaszkodzić środowisku. Mądrości te byłyby tylko pustymi hasłami, gdybym na swojej skórze (a dokładnie tyłku, o czym później) ich nie zastosował.

Razem z przyjacielem i naszymi rodzinami zaplanowaliśmy wcześniej wyjazd na kemping w Alpy Julijskie, w Słowenii. Z tym, że cała ferajna postanowiła zatruwać powietrze i klimat spalinami oraz dwutlenkiem węgla wybierając na środek transportu swoje samochody, ja zaś wsiadłem na rower w Pruszowicach koło Wrocławia (tu mieszkam) i po ośmiu dniach pedałowania bocznymi dróżkami zatrzymałem się u podnóża Trigławu - najwyższego szczytu Alp Julijskich.

Jak mi się jechało z górki i pod górki, o samotności w siodełku, ruchu, pięknie i brzydocie Polski, Czech, Austrii i Słowenii, trochę o ludzkiej wyobraźni i jej braku, i o różnych myślach, które przychodziły mi do głowy, piszę poniżej.

I dzień - Polska. (Pruszowice-Międzylesie, 140 km)

Tak więc, jak już się rozkręciły wakacje, w środku upalnego lipca, trzymając się twardo moich ekologicznych przykazań, przesmarowałem łańcuch i założyłem nowe opony w swoim ukochanym „outhorze”, wskoczyłem w obcisły kolarski trykot, na głowę wsunąłem kask. O szóstej rano wypiłem ostatni łyk herbaty i w drogę. Wrocław minąłem nie za szybko, klnąc pod nosem, gdyż kolejny raz uświadomiłem sobie, że aby osiągnąć w Polsce kulturę rowerowania taką jak w Holandii czy Danii, musi minąć z lat kilkadziesiąt. A przynajmniej musi wymrzeć z kilka pokoleń odhumanizowanych architektów i drogowców. Wrocław niestety nie jest miastem przyjaznym dla rowerów, a kierowcy, krawężniki, kocie łby i dziury są ich wrogami. Największymi jednak wrogami są urzędnicy, którzy zamiast ścieżek rowerowych w centrach miast budują parkingi i hipermarkety - w samym centrum Wrocławia ostatnio powstały cztery, powodując katastrofę komunikacyjną, urbanistyczną, estetyczną i moralną. O guście (tzn. bezguściu) polskich miast można by napisać powieść, a mi spieszno było zobaczyć pagórki w Kotlinie Kłodzkiej. Upał był niemiłosierny. Między dziewiątą a dwunastą spiekłem sobie twarz i nogi na raka. Oczywiście nie chciałem się niczym smarować, trzymając się ekozasady - czym mniej chemii tym lepiej. Nie było lepiej - piekło jak cholera, w sumie piekło a później się łuszczyło aż do Słowenii. Jeszcze przed zjazdem do Barda (przepięknie położone, ale zaniedbane miasteczko nad Nysą Kłodzką), zatrzymałem się w małej przydrożnej knajpce. Zjadłem pierogi z jagodami, wypiłem koktajl owocowy na śmietanie; choć popiekało tu i tam , byłem bardzo zadowolony. Jedzenie było smaczne, tanie, swojskie – czyli eko, a przede mną roztaczał się widok bramy Kotliny Kłodzkiej. Tych którzy tu nigdy nie byli mogę tylko zachęcić przybywajcie i bądźcie (ale nie stadami), i się cieszcie tym pięknym południowym cypelkiem obecnie Polski (historycznie przede wszystkim Czech i Niemiec). Jest tu gdzie spacerować, wędrować bez konieczności ocierania się o hałaśliwe szkolne wycieczki - jak na ceprostradzie w Zakopanym czy plaży w Międzyzdrojach. Przede mną było jeszcze tylko 60 kilometrów, stąd nieco zwolniłem, jechałem zachłystując się widokami, ale także wspomnieniami. Tak, właśnie tutaj kilkadziesiąt razy, jak nie więcej, wędrowałem szlakami od Gór Stołowych po Masyw Śnieżnika, od kultowych Bielic do magicznych Rudaw Janowickich, przejeżdżałem tędy pekaesami (kto jeszcze pamięta tzw „ogórki”?), pociągami i stopem. Tutaj były moje pierwsze noclegi w paśnikach, ogniska w zimie, miłe koleżanki. A nawet, teraz po latach się mogę przyznać, podcinania siekierką myśliwskich ambon, aby utrudnić „miłośnikom zwierząt” (tak się sami nazywają) strzelanie do nich. Podeszwy starłem w Kotlinie, a teraz ją mijałem mając przed oczami soczyste wzgórza, brzęczące łąki i cumulusy (tak jakby sam Rafał Olbiński namalował mi je nad głową). Rozglądałem się, jechałem coraz wolniej, asfalt mi umykał; widziałem powietrze, w końcu się zatrzymałem. Miejsce (z 10 kilometrów przed Międzylesiem) zaczarowało mnie do tego stopnia, że przycupnąłem. Przede mną stała kapliczka, zwykła - niezwykła, przy drodze i ścieżka, jedna w lewo, druga w prawo, obie wiły się się w pachnącej łące jak leniwe zaskrońce i chowały się w orlickich pagórkach. Z daleka machały do mnie strachy na wróble. Czy Pan Bóg pilnuje, aby wybrać dobrą ścieżkę? A może mówi, „wybierz jaką chcesz i tak się spotkamy!”.

W końcu zaczęło mi burczeć w brzuchu i grzmieć. Te dwa odgłosy otrzeźwiły mnie na tyle, że wskoczyłem na siodełko i w ciągu kwadransa dojechałem do Międzylesia. Znalazłem prawie pusty hotelik. Po rozpakowaniu przeszedłem się tu i tam, zaglądając w zapyziałe podwórka, budząc zainteresowanie małych Cyganów i drobnych pijaczków. O 20. wróciłem do hoteliku, szybki prysznic, coś tam przekąsiłem, poczułem ogromne zmęczenie, zasnąłem jak kamień.

II dzień – Czechy. (Międzylesie – Ździar, 120 km)

Pobudka 5.30. Prawie jak Małysz (prawie robi dużą różnicę), na śniadanie zjadłem bułkę - tak jak on - oraz jogurt (on banan). No właśnie. Jedzenie przywożonych z za oceanów cytrusów to przykładanie ręki do olbrzymiej emisji CO2, skażenia pestycydami i herbicydami monokultur bananów, pomarańczy itp. Lepsze są lokalne owoce, i w plasterkach polskie krowy - a nie steki z Argentyny.

Świeże poranne powietrze. Słońce w pełni szykowało się do przypiekania głupków bez filtra. Zawsze dreszcz mnie jakiś dziwny ogarniał, jak przekraczałem granice. Tym razem to samo - pędzę i zbliżam się do..., widzę podniesione szlabany, i jakaś zakorzeniona w duszy przemytnika obawa i kołatanie w głowie- „sprawdzą czy nie, uda się, czy coś odkryją?”. Boże, jak cudownie , żadnych kontroli, żadnego wybebeszania plecaków. Błogosławiony „święty Schengen” – patron wszystkich podróżników!

Kontrole osobiste. To zdarzało mi się regularnie w czasach dogorywającej komuny i później także. Może to z tej mojej gęby wyzierało pół Żyda i Ukraińca? Zawsze irytowałem celników, na wielu granicach to właśnie mnie wyciągali z kolejek. A może to ten mój zawsze nieludzko wielki plecak, może moje głupkowate uśmiechanie się do wszystkich? Naprawdę, rzadko kiedy unikałem kipiszu i wnikliwego przeglądania, i godzinnego przetrzymywania paszportu. Trochę sam z premedytacją byłem temu winny, gdyż na dawnym paszporcie, jeszcze z „łysym” orzełkiem, postanowiłem w ramach prywatnej wojny z komuną, dorysować srebrnym flamastrem piastowską koronę. Zawsze celnicy zachodzili w głowę, co mają ze mną począć, paszport był przecież uszkodzony, no ale orzełek z koroną to nasz polski orzełek, a nie jakiś proletariacki.

Przejeżdżam zatem granicę na bezdechu i wybucha we mnie wewnętrzna radość. W nocy się wypadało, teraz pędzę i wdycham czeskie świeże powietrze. Jest pięknie.

No, słowo pędzę niezbyt na miejscu, bo zaczyna się (i jak się później okaże ciągnie prawie aż pod austriacką granicę) czesko morawska wyrhowina – czyli wyżyna z dziesiątkami 16. procentowych zjazdów i podjazdów. Z górki zatem pędziłem, ale pod górkę się wlokłem.

Wlokąc się, tak sobie pomyślałem , że czasownik „wlec się” może mieć coś wspólnego z czeskim „vlak” - czyli pociąg. Te małe kolejki czeskie, kapitalne rozwiązanie logistyczne dla małych wioseczek i miasteczek. Zawsze dowożą wszystkich wszędzie w sposób ekologiczny - chodź nie są zbyt szybkie i się wloką czasami.

Jadę więc sobie tak pod górkę, z górki i się rozglądam. Łąki, pagórki, chmurki, schludne domki ale też potworki. Komunizm jednak oszpecił czeskie miasteczka, szczególnie te przemysłowe w ten sam sposób jak polskie. Szare bloki na tle bujnej przyrody– ohyda. Niestety tak jak powiedział na ostatnim wykładzie największy polski ekofilozof, prof. Henryk Skolimowski - „złą książkę można oddać na makulaturę, zaś ze złą architekturą będzie żyć kilka pokoleń”. Jedną z największych konsekwencji jedynie słusznego ustroju, była estetyczna i urbanistyczna degrengolada. Nie dziwi więc, że np. do Warszawy zjeżdżają się studenci architektury z całego świata, aby zobaczyć jak nie należy budować miast. Niestety, wiele miasteczek czeskich oszpecono tak jak Warszawę, Kraków czy Zakopane. Czesi jednak o wiele większą troską niż Polacy otaczają swoje zabytkowe miasteczka. Pod wielkim urokiem byłem zatrzymując się w historycznym miasteczku Litomysl, z pięknym zamkiem z ogrodami, który pozostaje pod kuratelą UNESCO.

Czechy są czystsze niż Polska, a o wiele schludniejsze są małe wioseczki. Choć widać gorsze samochody, niż u nas, to jest mniej śmieci przy drogach. Mniej też jest „gargameli” tzn. jednorodzinnych domków owładniętych pasą wieżyczek nuworyszy. Jestem pod wrażeniem kultury rowerowej pepiczków, to co najmniej klasa wyżej niż w Polsce. Kierowcy są uśmiechnięci i ostrożniej omijają cyklistów w swoich starowieńkich skodiczkach. O wiele więcej jest praktykujących rowerzystów, widać ich ciągle. Jak zawsze machaliśmy do siebie pozdrawiając się klasycznym „ahoj”.

Na horyzoncie pojawiła się czarna chmura. Czułem, że suchy nie dojadę do celu. Dobrze czułem. Jak zmoczona kura dotarłem do Ździaru. W jednym hotelu był full, ale recepcjonistka podzwoniła po innych i znalazła mi schludny, i w miarę tani. Nie było najmniejszego problemu z rowerem, który schowano w hotelowym garażu. Po prysznicu zszedłem do restauracji. Zamówiłem moje ulubione danie „smażeny syr z hranolkami i tatarskoł omaćkoł” - czyli smażony ser w panierce z frytkami i sosem tatarskim. Do tego dwa duże pilznery ukoiły moje całodzienne pragnienie. Wysłałem smsa do żony i przyjaciela. Czasami lubię samotność i zimne łóżko. Patrząc się jak deszcz stuka w parapet, z obolałym tyłkiem (bo już zaczęło mi doskwierać siodełko), zakwasami oraz łuszczącym się nosem, na lekkim piwnym rauszu, poczułem się sam w pokoju – byłem sam. Deszcz przestał padać. Wyszedłem na miasto. Zupełnie przeciętne. Wiedziałem że w Ździarze jest przepiękna gwiaździsta katedra, ale zaczęło kropić więc wróciłem do hotelowego pokoju. Rozłożyłem mapę na łóżku i zaplanowałem najazd na Slavonice.

III dzień – Czechy. (Ździar – Slavonice, 95 km).

Dzień-relaks. Szósta-pobudka. Przegląd roweru, smarowanie, podpompowywanie opon, montowanie sakw, rozwieszanie na ekspanderach wypranych skarpetek i gatek. Siódma - śniadanie. Kelner przynosi jajecznicę, kosz z pieczywem, herbatę, kakao, sok (uwielbiam wszelkie napoje, generalnie dużo piję). Za nocleg, sytą kolację i syte śniadanie płacę 900 koron, ujdzie. Pytam się „czy są dalej górki?”. Kelner się uśmiecha, i mówi że z pewnością się zmęczę. Zatem pełen otuchy, zabezpieczając się przed deszczem, w pelerynie ruszyłem nad czesko-austriacką granicę. Kelner nie miał racji. Prułem jak ZygZag McQuin – jak ktoś nie wie o co chodzi polecam film „Samochody” . Ten dzień to piękne, wręcz klasyczne, wymarzone trasy na rower, dużo przestrzeni, horyzonty, mało samochodów.

Na lunch zajechałem do knajpki w starym młynie. Miałem ochotę, jak zawsze na smażony ser. Nie było go w karcie, ale poprosiłem z całego serca. Kelnerka „uchachana” pobiegła do kucharza. Po chwili przyszła pytając się z jakiego sera mają to zrobić i podała mi trzy rodzaje, powiedziałem, że z każdego po trochu. Jaka to była uczta..., mniam. Chrupiąca złocista panierka z elementami przyrumienionej na maśle tartej bułeczki, w środku zaś płynne Słońce. Do Slavonic dotarłem przed 15.00. Za szybko. Już chciałem przekroczyć granicę, jak od strony Wiednia nadfrunął cumulonimbus lejąc po wszystkim i na wszystko. Szukając schronienia przekroczyłem bramę wjazdową na starówkę.

Moim oczom ukazał się klasyczny, renesansowy ryneczek. Brakowało u podnóża tylko łęgów Wisły a w oddali wapiennych jarów, a poczułbym się jak w Kazimierzu. Miasteczko pełne najdziwniejszych ludzkich historii, wielokulturowe, na granicy lecz bez granic, z duszą.

Miałem farta, trafiłem na hotel promowany przez europejską sieć dróg rowerowych EuroVelo. Mój rower dostał wspaniałe miejsce na nocleg w łukowych podziemiach hotelowych katakumb, ja zaś zamieszkałem na poddaszu w pokoiku wielkości mojej szafki w biurze. Siedząc na sedesie, mogłem jednocześnie wziąć prysznic i położyć nogi na łóżku. Mój rower zasłużył na królewską gościnę, nie nawalał. Ja zaś po dniu relaksu i obżarstwa nie zasługiwałem na nic więcej niż 1. metr sześcienny. Nie miałem jak rozłożyć map, więc po wyjątkowo krótkim (ekologicznym) prysznicu (bo woda była podgrzewana elektrycznie i ciepły strumień był dostępny przez około 4 sekundy, pozwalając mi namydlić dłonie) udałem się do restauracji na piwo. Czując jeszcze w brzuchu płynne serowe Słońce, zaprosiłem do stolika kształtną szklanicę napoju chmielowego i zacząłem studiować topografię państwa Mozarta i Hitlera. W końcu nazajutrz miałem już nastawić się wyłącznie na apfelstrudel.

IV dzień – Austria. (Slavonice – Dunaj, 130 km).

Austria to kraj górzysty, ale od granicy do pierwszych wzniesień wiodła mnie tylko z lekkimi podjazdami, wijąca się wśród zagajników i pól świetna droga.

Tak, tego też Austriakom można pozazdrościć, idealna nawierzchnia, rower pieścił ją swoimi oponami, czułem jakbym miał motorek w tyłku. Czyste pobocza i widoki (dosłownie); jak ja kocham czystość.

Każdy śmieć przy drodze, w lesie, na łące to jak żywa rana w mojej głowie i sercu, cierpię z bezsilności, wstydzę się za innych. Od samego początku w Austrii poczułem się szczęśliwszy, nie ma śmieci, tutaj ludzie kochają miejsca, w których żyją, kochają prawdziwą miłością. W Polsce kochamy na pokaz a przyrodę traktujemy jak wroga, nawet w najpiękniejszych tatrzańskich wioseczkach, górale wysypują regularnie śmieci do Dunajca, mówiąc „mój dziad wyrzucał, ojciec wyrzucał to i ja będę wyrzucał”. Czasami myślę, że braknie mi siły w walce ze śmieciarzami, i wówczas marzę o przeniesieniu się do takiej Austrii, Szwajcarii czy Skandynawii – tutaj nie ma śmieci.

Zbliżam się do Dunaju. Trochę jak Sobieski od lewej flanki mijam Wiedeń, on jednak miał husarię na ciężkich rumakach, ja zaś tylko jednego lekkiego aluminiowego wierzchowca. Przede mną pierwsze większe górki.

Na ich szczytach furkoczą turbiny wiatrowe. Znów żal i zazdrość, że w Polsce jesteśmy „sto lat za murzynami” jeżeli chodzi o ekologiczne rozwiązania, choćby z tą produkcją energii. Wszystko oparliśmy na dotowanym własnym górnictwie i uzależnieniu się od dostawców ropy i gazu z KGB. Przecież to nie ma sensu na dłuższą metę.

W lesie jakoś ujdzie, ale na otwartej przestrzeni Słońce smaży. Na własne życzenie grilluję się wjeżdżając na ostatnie wzniesienia dzielące Dolinę Austrii od Pradoliny Dunaju. Na szycie (ok. 1000 m npm) rozpościera się widok - koloryzując Kanta :” Słońce nade mną, a Dunaj we mnie”. Przede mną 20 km ciągły zjazd do Ybbs a.d. Donau.

Na zakrętach sakwy szorowały o asfalt – to był zjazd. Przekraczam olbrzymią rzekę. Od tysiąca lat człowiek ją ujarzmia. Są jednak chwile, kiedy odwzajemnia się podtapiając swoich okupantów. Dalszy odcinek jest dosyć frustrujący - równoległa drogą do autostrady. Hałas, ciągnące się zabudowania, intensywny ruch, Słońce i wiatr w twarz. Po fascynującym zjeździe, teraz nudne pokonywanie kilometrów. Mam już dosyć, ok. godz. 18. zaczynam szukać noclegu. Pierwszy gasthaus zamkniętny, drugi, zamknięty, trzeci tak samo. Kurde, co się dzieje? Już zaczynam wątpić, że znajdę jakiś miły kąt na nocleg. Przed Waidhofen a.d. Ybbs zajeżdżam do gasthausu zachęcającego szyldem motocyklistów, aby się tu zatrzymali. Tłum w środku, toasty-sznapsy, śpiewy, golonki, piwo się leje. Pytam o nocleg. Nic z tego, nie ma wolnych miejsc. Już obracam się na pięcie, kiedy szefowa tego całego zamieszania, babinka, chyba kończyła dzisiaj z 80 lat mówi, że Fritz może coś dla mnie znajdzie. Fritz? Zasuszony, żylasty dziadek podchodzi do mnie przedstawia się -”Fritz, proszę moja córka ma pokoje gościnne, zapraszam” . Wsiada na rower przed knajpką i prosi, żebym jechał za nim. Nie mogłem oprzeć się myślą, co ten tak świetnie wyglądający dziadek robił w roku 39. . Może strzelał do mojego dziadka? Coraz stromszy podjazd, ja sapię, on pedałuje ostro, trochę się śmieje, że jest już stary, ale kiedyś o wiele szybciej podjeżdżał pod takie górki. ”Ja, Ja”- uśmiecham się - udaję, że się nie zmęczyłem. Dojeżdżamy do jego domu. Po kilkunastu minutach siedzimy przy stole, Fritz postawił mi piwo. Jego córka sprząta pokój. Są bardzo mili, otwarci, rozmawiamy o mojej podróży. Umawiamy się na śniadanie o 6.30. Dobranoc. Dziękuję.

Jeszcze tylko przepierka, prysznic, jakoś nie jestem głodny, przegląd mapy. Włączam tv. Jezu, te niemieckie programy, jeszcze gorsze niż polskie. Natychmiast wyłączam. Szybko przychodzi do mnie Morfeusz.

V dzień – Austria. (Dunaj – Taury, 100 km)

Jak w zegarku, puk, puk. 6.30. Wchodzi córa Fritza z mężem . Ona jest w tym związku fhurerem - wydaje polecania, on trzyma tacę ze śniadaniem dla mnie – lekko przesadzili z gościnnością - chyba dla całej rodziny. Szybko załatwiamy formalności. Płacę 25 kochanych eurasków. Objadam się jak mops, robię sobie jeszcze kanapki na cały dzień. 7.00 punkt wyjeżdżam (bardziej wytaczam, zważywszy na mój nadęty bandzioch). Zatrzymuję się pod oknem Fritza, i nie za głośno, żeby go nie obudzić, krzyczę - „danke”, Fritz otwiera okno i mi macha na pożegnanie i życzy powodzenia. Bardzo mili ludzie. Zjeżdżam jak piorun z górki, pod którą zeszłego wieczoru ledwo za Fritzem nadążałem .

Wiem, że już zaczynają się Alpy (Enstaler Alpen), więc psychicznie nastawiam się na długie podjazdy i ryzykowne zjazdy. Już od St. Galen zaczyna się żmu-dne pe-da-ło-wa-nie. Ósme poty oblewają moje amatorskie ciało. Pogoda wspaniała, rześkie alpejskie powietrze przenika na wskroś płuca. W końcu wjeżdżam na ponad 1200. metrową przełęcz, wokół i na horyzoncie same dwutysięczniki. Kilka ostrych długich zjazdów, i tyle samo ostrych długich podjazdów. Padam z nóg, a dokładnie z kół. Przede mną Taury. Co za widoki! Na zboczach wioseczki. Są ładne, kolorowe, czyste, z architekturą wtopioną w krajobraz.

Dlaczego Polacy tego nie rozumieją, że piękno architektury wpływa na piękno umysłu i zakwitanie miłości, zaś brzydota wywołuje głupotę i rodzi zło. Zmieniając nieco klasyka, można by powiedzieć, że nie byt kształtuje świadomość, ale przestrzeń. Tak jak ją zmieniamy, tak samo ona zmienia nas. Wspaniale, długo, ale bez szalonych wiraży, zjeżdżając z grzbietu transtauryjskiej drogi ogarnia mnie zmęczenie. Szukam wolnego gasthausu.

Po kilku nieudanych próbach, osiągam cel – rodzinny hotelik przy drodze. Na kolację wspaniała pizza serowa, dwa duże piwa. Cieszę się, jak dziecko, za oknem to co kocham – góry, a w głowie to co kocham – zachwyt.

VI dzień Austria. ( Taury – Klagenfurt, 90 km).

Tym razem się nieco guzdram. Po śniadaniu, uregulowaniu rachunków, przygotowaniu rumaka, dochodzi ósma. Kończę Taury. Poranny 15. kilometrowy zjazd to dobry znak na cały dzień. Moim celem jest miejsce kaźni polskiego futbolu na ostatnim mundialu– Klagenfurt. Szczerze pisząc, piłkę nożną mam w nosie (jeżeli sam nie kopię), a szum który się robi wokół naszych piłkarzy, staram się koić watą w uszach. Zawsze, jak pomyślę o naszej lidze i naszych palących papierosy i pijących bohaterach z orzełkami na piersi, robi mi się niedobrze.

Przez jakiś czas jadę główną międzymiastową trasa rowerową. Kiedy w Polsce doczekamy się takich tras? Droga do Kalagenfurtu prosta jak drut. Znów jakiś odcinek wzdłuż autostrady – stresujący. Pedałuję jak automat, już prawie zasnąłem licząc żółte słupki przy drodze, a tu nagle... . Aż ścisnęło mnie w dołku, moim oczom ukazuje się wspaniały zamek - Burg Hohosterwitz. W zamyśle ta twierdza i inne w okolicy miały bronić Austrię przed najazdami Turków. Początki jej datują sie na rok 860, a w obecnym kształcie potężne zamczysko z czternastoma wieżami pochodzi z XVI wieku. Nie wiem, czy tak traumatycznie zakorzeniona obawa Austriaków przed Turkami przetrwała 500 lat, ale to przecież właśnie obecnie Austria przewodzi krajom, które bardzo stanowczo protestują przed przystąpieniem Turcji do Unii Europejskiej.

Okrążyłem zamczysko i moim oczom ukazały się Karewenki. Ostatnie alpejskie pasmo oddzielające Austrię od Słowenii.

Ruszyłam zatem na południe. Przejechałem przez Klagenfurt zupełnie nie interesując się tym miastem. Mijałem sklepy, samochody, uliczki, rynek, knajpki z setkami stolików . Na drugim końcu miasta, na obrzeżach zahaczyłem o pension dr Johana. Trochę norowaty, nastawiony na tranzytowych, bezimiennych turystów. Johan nawet nie zapytał, kim jestem, dokąd jadę, powiedział „36 euro plus śniadanie”. Rozpakowałem się w pokoiku z prysznicem w kabinie kształtu plastikowej kapsuły kosmicznej. Byłem głodny. U Johana nic nie było, poszedłem piechotą zwiedzić okolicę, żadnego sklepu, żadnej knajpki, takie brzydkie przedmieście z pędzącymi w amoku samochodami, w kierunku skrzyżowania autostrad i przełęczy lubliańskiej. Jedynie stacja benzynowa była otwarta, kupiłem tam gotową kanapkę i butelkę Paulanera (pszenne bawarskie piwo). W pobliżu zobaczyłem mały mostek. Płynęła pod nim piękna, czysta rzeczka, wszedłem w jej nurt, usiadłem na zwalonym pniu. Wokół mnie zaczęła krążyć ławica okoni (pierwszy raz coś takiego widziałem). Jeden był ewidentnym hersztem. Duże bydle, chyba z 2 kg, nad głową garb, ostre pręgi, płetwa grzbietowa zakończona kolcami. Godzinę moczyłem nogi i patrzyłem, jak on ze swoimi kumplami robił zwiad rzeki w poszukiwaniu kolacji. Ja ją kupiłem na stacji benzynowej i właśnie skończyłem 41 lat.

VII dzień Austria/Słowenia ( Klagenfurt -przelęcz Lubliańska – Jezioro Bled, 80 km).

Johan śniadanie serwował od siódmej. Śniadanie to dużo powiedziane. Masełko w plastikowym opakowaniu, dżemik w plastikowym opakowaniu, bułeczka, filiżanka kawy i mleczko. Przypomniałem sobie śniadanie u Fritza i jego córki, pomyślałem - dr Johan mógłby dużo się nauczyć od tego staruszka-rowerzysty.

Od rana byłem bardzo bojowo nastawiony. Przede mną Loibllnpass, z przegięciem na półtoratysiąch. Wiedziałem, że przez następne godziny nic innego nie będę robić, jak stękać, pocić się i wyglądać końca podjazdu. Kolejny raz okazało się, że siła nas ludzi to siła umysłu nie mięśni. Tak było dziesięć lat temu, jak moja w miarę świeża żonka, nie jeżdżąc nigdy na większe wyprawy rowerowe, ot tak wsiadła na rower i po szutrze ze mną i kumplem przejechała wokół Islandii, robiąc dziennie średnio setkę kilometrów. Zaparłem się i wciągu zaledwie dwóch godzin wjechałem na przełęcz. Do widzenia jabłeczniku (nawet nie spróbowałem).

Rozpadało się. A po ciężkim wjeździe marzyłam o 20 kilometrowym zjeździe. Nic z tego. Jak pada, oczy zalewa woda, hamulce się ślizgają, a i chłodniej się robi. Zatem zamiast frajdy z jazdy, w miarę wolno (jak na zjazd) traciłem wysokość. Kemping nad jeziorem Bled u podnóża Alp Julijskich - mój cel- był niedaleko, zaledwie 35 kilometrów. Niestety piętno socjalizmu dotknęło również Słowenię. Szare bloki, o których już pisałem, przypomniały mi, że Słowenia też leżała w strefie wpływu socjalistycznego Tito. Niebo przecierało się tu i ówdzie, ale widoków nie miałam, a wiem z przewodnika, że jechałem pięknym trawersem, z którego mogłem objąć wzrokiem połowę Słowenii. W południe dotarłem do Bledu (coś na kształt Zakopanego – czyli dużo ludzi, hałasu i nad głową piękne widoki.). Samo jezioro cudowne, choć górskie to stosunkowo ciepłe. W międzyczasie niebo się przetarło. Zajechałem na kemping, rozbiłem namiot. W sklepie kupiłem lokalne piwko, arbuza, jakąś szynkę i bułki, i poszedłem się kąpać. Podjadając, popijając, odmaczając swój obolały tyłek dotrwałem do wieczoru. W sumie można by skończyć na tym, gdyż cel został osiągnięty.

VIII dzień -Slovenia (jezioro Bled – jezioro Boheńskie i z powrotem, 80 km)

Nad kemping miała dojechać moja i mojego przyjaciela familia. Ale dopiero dziewiątego dnia od czasu mojego startu. Zatem miałem jeden dzień wolny. Bez pedałowania czułbym jednak, że tracę czas, więc nazajutrz, po kąpieli w jeziorze i romantycznym śniadaniu nad jego brzegiem, ruszyłem na wycieczkę rowerową nad drugie piękne jezioro - Boheńskie na terenie Tryglawskiego Narodowgo Parku.

Słoweńcy jeżdżą mniej ostrożnie niż Austriacy, stąd czasami ocierałem się o lusterka. Poza tym mają więcej słowiańskiej swobody, i tak rygorystycznie jak germańcy nie przestrzegają wszelkich nakazów i zakazów.

Epilog.

Zgodnie z założeniami wakacji z klimatem wybrałem rower zamiast samochodu. Nigdy nie poznałbym tak wielu miejsc i osób spalając ropę. Oczywiści później jechałem samochodem, gdyż moja cała rodzinka przyjechała do mnie do Bledu.

Na trasę zabrałem tylko same potrzebne rzeczy i praktycznie żadnego jedzenia. Wszystko kupowałem lokalnie, tam gdzie byłem. Nie brałem oczywiście żadnych foliówek, gdyż moje zakupy zawsze mieściły się w obydwu rękach. Używałem bardzo mało detergentów do prania swoich gatek i skarpetek. (Nota bene okazało się , że świetnym miejscem na ich suszenie są rogi w kierownicy roweru). Moje zużywanie energii elektrycznej ograniczyłem do minimum. W latarce roweru używałem akumulatorków. Wcześnie kładłem się spać i równie wcześnie wstawałem - w sam raz spałem, kiedy było ciemno – światło zatem nie było mi potrzebne. Praktycznie zero telewizji i radia. Nie popadając w samoumartwianie starałem się pokazać, że można być ekologiem, bez konieczności przypinania się do drzewa.

 



 







 

info

Biogazownie jawią się jako element gospodarki o obiegu zamkniętym, świetna alternatywa dla konwencjonalnego wytwarzania energii i szereg szans dla lokalnych (...)
czytaj całość
Już w najbliższy piątek, 26 kwietnia 2024 r. rusza międzynarodowa Akcja Czysta Odra. To już trzecia edycja, podczas której posprzątane (...)
czytaj całość
28 lutego 2024 godz. 17:45 sala nr 2 Kino Nowe Horyzonty ul. Kazimierza Wielkiego 19a/21, 50-077 Wrocław
czytaj całość
19 lutego, godz. 11.00, Odracentrum, ul. Wybrzeże Słowackiego 5B Wrocław  
czytaj całość
Zapraszamy na pierwsze w 2024 r. spotkanie z cyklu „Oblicza katastrofy”, które poświęcone będzie największym manipulacjom i dezinformacjom dotyczącym kwestii (...)
czytaj całość
Negocjacje podczas Szczytu Klimatycznego COP28 w Dubaju zakończono z dobowym opóźnieniem. Przedmiotem największego sporu między “petropaństwami” a krajami już dziś (...)
czytaj całość
więcej
2023-11-10
Ministerstwo Kultury zapłaci za ślepe wykonywanie interesów branży wydobycia węgla (...)
2023-11-10
Dni Klimatu Wrocławskiego Środowiska Akademickiego 2023
2023-10-07
Debata wyborcza o lasach
2023-10-05
We Wrocławiu powstało nowoczesne laboratorium – pracuje nad oszczędzaniem energii
2023-10-04
Otwarta debata wyborcza we Wrocławiu - 5.10.2023 w Kinie Nowe (...)
2023-10-02
„Popełniliśmy wielki błąd”. Opozycja jednogłośnie o potrzebie transformacji energetycznej
2023-09-22
Debata wyborcza: Jakiej transformacji energetyki i ochrony klimatu potrzebujemy?
2023-09-21
Fundusze na rozwój firm – od kuchni. Bezpłatne szkolenie w (...)
2023-08-17
Ta zmiana każdemu Polakowi odbiera prawo do decydowaniu o miejscu, (...)
2023-07-21
NIK: Szkoda środowiska
2023-05-30
Ostatni wtorek dla kaucji
2023-04-26
Akcja Czysta Odra - 28.04.2023
2023-03-05
Ekolodzy okupowali restaurację Gesslera
2023-03-05
Ekolodzy zaskarżą przedłużenie koncesji dla Turowa
2023-02-22
Czy budowa elektrowni "Młoty" to dobry pomysł?
2022-12-06
Region turoszowski bez funduszy na transformację.
2022-11-17
Młodzeżowy Strajk Klimatyczny: 18.11.2022 strajkujemy dla klimatu!
2022-11-03
JESTEŚMY NADAL W CZARNYM DOLE
2022-10-25
DOSYĆ wpuszczania Odry w kanał!
2022-09-24
Młodzezowy Strajk Klimatyczny: Wrocław
2022-09-22
Młodzieżowy Strajk Klimatyczn: Miasteczko Klimatyczne
2022-09-16
Zrzutka na Odrę: ODRAtujmy Odrę!
2022-09-06
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) sierpień 2022
2022-08-25
Stanowisko Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego
2022-08-13
Dosyć trucia
2022-08-12
Zieloni i KO: Katastrofa ekologiczna na Odrze oraz jej konsekwencje (...)
2022-07-08
Wodny Azyl w Warszawie
2022-07-05
Za zieloną fasadą Krajowych Planów Odbudowy
2022-06-29
Czego boją się handlowcy, czyli kto zapłaci za kaucję?
2022-05-27
Potrzebujemy więcej zieleni i bezpieczeństwa w funduszach UE na lata (...)
2022-05-26
Porozmawiajmy o transformacji i o środkach na odporność - debata (...)
2022-05-18
Wybory w NRW
2022-05-09
Akcja Czysta Odra - 850 km edukacji ekologicznej
2022-04-28
Inauguracja Akcji Czysta Odra
2022-04-26
Skończmy z wykorzystywaniem zwierząt w badaniach naukowych!
2022-04-21
Choosing the Right Path at this Turning Point in History
2022-04-14
Konferencja pt. Ochrona dziedzictwa kulturowego Łużyc w procesie transformacji trójziemia
2022-01-29
EkoObywatel – wsparcie interwencji i zmian systemowych
2022-01-13
Demonstracja w sprawie Taksonomii Unii Europejskiej
2022-01-03
Konferencja pt. Krajobraz kulturowy Łużyc zasobem transformacji regionu zgorzeleckiego
2021-12-21
IV Wrocławskie Konwersatorium Inteligentna Energetyka
2021-12-03
Odkrywki i węgiel bezdni.
2021-11-19
Polski Kongres Klimatyczny
2021-11-04
Nowe ekologiczne miejsce na mapie Warszawy
2021-10-20
Gwałtowne zmiany zniweczą rozwój polskiej fotowoltaiki – apel do rządu
2021-08-31
Turów: 102 dni od postanowienia TSUE. Czy Polskę czekają kary?
2021-08-11
List Otwarty do Prezesa Zarządu PGE
2021-08-09
Rozpoczyna się międzynarodowy i otwarty Rzeczny Uniwersytet 2021!
2021-08-03
Turów 2071, czyli o potędze wyobraźni
2021-07-30
Przezorność i odpowiedzialność w czasie pandemii, czyli dlaczego warto czytać (...)
2021-07-30
Plener Ziemia Zgorzelecka: OPOLNO 2071
2021-07-26
Skarb Państwa straci nawet pół miliarda złotych!
2021-07-19
EKO-UNIA na festiwalu Góry literatury w Nowej Rudzie i okolicach
2021-07-13
Twarde negocjacje opóźniają odejście od węgla, a nowy blok w (...)
2021-06-30
Czy Śląsk straci 2,6 mld euro? Społecznicy apelują do marszałka
2021-06-09
Herpetolodzy odłowią inwazyjne żółwie z Fosy Miejskiej
2021-06-08
Zaprojektuj "zieloną" ciepłownię przyszłości z NCBR
2021-05-31
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) Maj 2021
2021-05-27
Turów szansą na początek (zaplanowanego) końca węgla w Polsce
2021-05-20
Subregion Wałbrzyski- dekarbonizacja 2030, neutralność klimatyczna 2040
2021-05-17
NCBR wyłoni 40 półfinalistów Wielkiego Wyzwania: Energia
2021-05-14
Rowerem po wulkanach w Chile
2021-05-13
Sprzeciw wobec budowy nowego odcinka obwodnicy we Wrocławiu
2021-05-12
Będziemy zarabiać za bycie ekologicznym?
2021-05-05
Ptaki wędrowne mają coraz większe kłopoty
2021-05-05
Pomysły z Europy Środkowej na walkę ze skutkami zmian klimatu (...)
2021-05-04
Stanowisko Rady Krajowej Partii Zieloni ws. ratyfikacji Funduszu Odbudowy
2021-04-29
Fałszywy patriotyzm węglowy drogą do bezrobocia w Turowie
2021-04-28
Zatrzymać katastrofę czy aktywistów klimatycznych?
2021-04-26
Rozmowa z Anną Dziadek, prezeską Stowarzyszenia *NIE kopalni odkrywkowej*
2021-04-26
80%, a może nawet 90% ciepła z OZE. Nowe przedsięwzięcie (...)
2021-04-23
NIK o ochronie ludzi przed szkodliwym wpływem tworzyw sztucznych
2021-04-22
Od Bauhausu do NEB – lekcja z przeszłości dla przyszłości
2021-04-20
Podpisz petycję w sprawie powołania unijnego Komisarza ds. Dobrostanu Zwierząt
2021-04-08
Petycja "Stop! elektrowni fotowoltaicznej w Giebułtowie na terenie NATURA 2000."
2021-04-01
Gawlik w Sejmie: Nie chcemy Twierdzy Turów
2021-03-31
Zielone studium dla Wrocławia
2021-03-29
Senat wyklucza organizacje ekologiczne z postępowań administracyjnych
2021-03-19
Ruszają zgłoszenia do konkursu Eco-Miasto 2021
2021-02-25
Ile jest „eko” w ekogroszku?
2021-02-23
Kolejna po Lex Inwestor fikcyjna nowelizacja ustawy ooś już w (...)
2021-02-08
Na naszych oczach rodzi się Zielony Śląsk
2021-01-26
Zielony Nowy Ład w Polsce
2021-01-25
EKO-UNIA: Opinia o STRATEGII ZARZĄDZANIA (...)
2021-01-21
MPO Warszawa: odbiór poświątecznych choinek nadal trwa!
2020-12-01
Czy UE będzie finansować niszczenie Odry?
2020-11-23
Duma, a raczej uprzedzenie, czyli ile kosztują klimat rządy populistów
2020-11-12
Globalna Lista Rezygnacji z Węgla
2020-11-03
Romantyzm już był, do gry wchodzi Romantyczność
2020-10-29
Deklaracja Samorządów Subregionu Wałbrzyskiego
2020-10-14
Zalecenia interdyscyplinarnego zespółu doradczego PAN ds. COVID-19
2020-09-18
Słaby Greenwashing nie przejdzie
Licencja Creative Commons Materiały zgromadzone na serwisie dostępne są na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 4.0 Międzynarodowe
Korzystanie z naszego serwisu oznacza akceptację przez Państwa naszej Polityki prywatności.
Zobacz więcej