Kochaj sąsiada swego jak...?
O stosunkach polsko-czeskich i ludzkiej solidarności w kontekście węgla brunatnego odkrywki Turów
Polska i Czechy patrzą na siebie nieufnie, bo wiele nas różni a i w historii często stawaliśmy po przeciwnych stronach barykady. Zmiany klimatu wywróciły jednak wszystko do góry nogami i każą na nowo przemyśleć kwestie bezpieczeństwa oraz suwerenności. Polacy i Czesi grają dzisiaj bowiem do wspólnej bramki, a najlepiej pokazuje to wiosenny protest na styku trzech granic z 28 kwietnia 2019 r.
To że Czesi i Polacy mówią innymi językami i nawet tłumacze często nie pomagają we wzajemnym zrozumieniu, zwłaszcza kultury, jest powszechnie znane. To raczej reportaże i książki m.in. Mariusza Szczygła jak chociażby „Zrób sobie raj” czy „Gottland” pozwalają bliżej przyjrzeć się krajowi nad Wełtawą. To stosunkowe małe państwo jest też dość wrażliwe jeżeli chodzi o bezpieczeństwo co przejawia się chociażby w próbach przywracania lekcji przysposobienia obronnego w szkołach (http://watchdocs.pl/2017/f/pl/film/26/lekcja_wojny) . Bezpieczeństwo na samej militaryzacji jednak się nie kończy.
Oddajcie nam wodę!
Od 28 kwietnia 2019 mamy nowy element stosunków polsko-czeskich, który dojrzał na tyle, aby ujrzeć światło dzienne. Czesi długo siedzieli cicho, wypowiadali się więcej niż dyplomatycznie w kwestii wysuszaniu regionu Libereckiego przez lej depresyjny polskiej kopalni PGE Turów w gminie Bogatynia. Na spotkaniu informacyjnym we Frydlandzie organizowanym przez Stowarzyszenie EKO-UNIA i Fundację „Rozwój Tak-Odkrywki Nie” w 2018 r. trudno było zrozumieć skąd tyle spokoju czy wręcz nieśmiałości i owijania w bawełnę w nazywaniu sprawy nie po imieniu. Jeszcze w listopadzie, burmistrz czeskiego przygranicznego miasta zanim przeszedł do sedna wygłaszał „peany” na temat ważnego sąsiada jakim jest Polska czy powiat zgorzelecki. Dopiero na końcu i to sprowokowany pytaniami z sali potwierdził – tak kopalnia Turów wysusza nasze studnie. Miarka się jednak przebrała – polska strona nie tylko nie rekompensuje strat, za jakie słono płacą Czesi, ale w ogóle nie przyznaje, że jest częścią problemu. „Nie mamy nic wspólnego w suszą w Czechach” – mówi PGE Turów. Dlatego czeskiemu cichosiedzeniu stało się zadość. Jednak to nie same władze okazały się odważne tylko – co nie dziwi w ostatnim czasie - młodzi ludzie z organizacji pozarządowych, którzy nie chcą żyć na pustyni, tym bardziej, że odpowiedzialny za nią „podmiot strategiczny bezpieczeństwa polskiego” nie daje im nic, a co więcej zamiata sprawę pod dywan. Tyle że „dywan” nie jest ani głuchy, ani ślepy.
„Cieszymy się, że możemy liczyć na Polaków”
Protest na styku trzech granic Trójstyk, nad rzeką Nysa przyciągnął kilkaset osób. Byli Niemcy, Czesi, ale też liczni Polacy. Stworzyliśmy razem międzynarodowy łańcuch ludzi, aby przeciwstawić się powiększeniu kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Turów i wesprzeć transformację naszych gospodarek na efektywne i odnawialne źródła, których jest już sporo wokół tej wielkiej, polskiej dziury w ziemi. Łańcuch połączył symbolicznie wszystkie trzy państwa - Czechy, Polskę i Niemcy. Okrąg miał średnicę ponad stu metrów i przecinał w dwóch miejscach Nysę Łużycką – - powiedział Radosław Gawlik ze Stowarzyszenia EKO-UNIA. Czesi tym razem okazali się bardziej „ofensywni” niż jeszcze parę miesięcy temu na konferencji we Frydlandzie poświęconej problemowi wpływu na środowisko Kompleksu Turów. Mieszkańcy drenowanego przez Polskę regionu wysłali bowiem list do Ministerstwa Środowiska RP, aby Polska "zachowywała się jak dobry sąsiad i nie niszczyła przyrody i środowiska naturalnego swoich sąsiadów i własnego". Starosta Hradka nad Nysą Josef Horinka powiedział "Dzisiejsza akcja jest dla mnie zaskoczeniem, bo potencjalny opór ma szerszy zakres". O co chodzi z szerszym zakresem? Może starosta, zagrożonego brakiem wody w ujęciach, Hradka zdziwił się, że sprzeciw płynie także z polskiej i niemieckiej strony, że przy i za czeską granicą żyją ludzie, którym zależy na zdrowiu, zatrzymaniu katastrofy klimatycznej oraz na dobrych stosunkach z sąsiadami. Biorąc pod uwagę stanowisko polskich władz oraz przedstawicieli koncernu PGE czy, eufemistycznie rzecz ujmując – lekceważenie przez polski rząd i wielu Polaków zaleceń naukowców odnośnie przeciwdziałania katastrofie klimatycznej, można sobie wyobrazić jak w powszechnym wyobrażeniu wygląda postać sąsiada z Polski. Pamiętacie jeszcze reklamę telefonii komórkowej „obrażającą” Polaków? (https://www.youtube.com/watch?v=-X9OpeVgZZQ). Niestety uchodzimy w Czechach także za oszustów i krętaczy, nie wchodząc w inne sprawy. Marszałek kraju libereckiego Martin Puta dodał w tym kontekście coś znamiennego: „Przede wszystkim chcemy, żeby właściciel kopalni i elektrowni, czyli państwo polskie, przestał zachowywać się tak, jakby emisje z kopalni i elektrowni zatrzymywały się na polskiej granicy".
Wolność Tomku w swoim domku
Polska nie jest wyjątkiem na mapie świata. Nie tylko u nas ignorancja mylona jest z tolerancją a spalanie węgla i podgrzewanie atmosfery z suwerennością narodową. Protest na granicy pokazuje jednak, że poza oficjalną polityką jest też ludzka solidarność, która nie pozwala biernie się przyglądać temu, jak sąsiedzi pozbawiani są wody w imię bardzo wąsko rozumianych interesów Polski. Tracą bowiem nie tylko Czesi. Wszyscy Polacy dokładać bowiem będą do planowanej inwestycji, która po wylaniu betonu, opłaceniu wykonawców i uciesze lokalnych władz stanie się po prostu inwestycją nieopłacalną i osieroconą. Władze Bogatyni, jak również samo PGE, przyznały wielokrotnie, że nie mają żadnego planu B dla regionu górniczego i energetycznego jakim jest tzw. Worek Turoszowski. Co zrobią władze i zarządy spółek państwowych, kiedy okaże się, że Bogatynia nie ma już nic do zaoferowania? Najpewniej wyjadą, jeżeli już teraz nie pakują manatek. Region ten bowiem przez lata przyjął strategię odpowiadającą trochę samemu położeniu geograficznemu - w naszym worku, „wolność Tomku w swoim domku”. Czym to się obecnie objawia? Bogatynia wisi na włosku monopolistycznego pracodawcy, mimo dużych wpływów do budżetu z tytułu kopalni i elektrowni jest zadłużona, podtapiana aferami samorządowymi, narkotykowymi oraz śmieciowymi. O powodzi z 2010 r. nie wspomnę. Mieszkańcy muszą zatem pamiętać, że miejsc pracy będą w przyszłości - jeżeli nie dzisiaj - szukać tam, gdzie ich wąsko pojęta niezależność pozbawia ludzi wody pitnej i naraża na poważne koszty infrastrukturalne przyszłych pracodawców czy sąsiadów. Szukanie pracy za granicą u unijnych sąsiadów w Czechach i Niemczech, może się wtedy okazać dość ciekawym rozumieniem wolności i bogactwa regionu Bogatyni. Dzisiaj władze podważają coś tak oczywistego jak ciągłość przyrodnicza – wiadomo bowiem, że zmiany klimatu czy zanieczyszczenie środowiska nie znają granic i wymagają współdziałania właśnie dla dobrze pojętego interesu własnego. 30 lat po 1989 roku wiemy raczej, że wolność to nie samowola ale odpowiedzialność i solidarność, co pokazuje właśnie niedzielny, pierwszy w historii Trójstyku protest obywatelski, proludzki, prośrodowiskowy i ponadgraniczny. Solidarność oznacza, że sąsiedztwo zobowiązuje. W dobie zmian klimatu „wolność w swoim domku” jest bowiem strzelaniem sobie w stopę, jeśli nie w głowę…
Hanna Schudy