Anna Dziadek: Na terenach, na których planuje się budowę kopalni odkrywkowej, nie dzieje się nic.
Anna Dziadek: Na terenach, na których planuje się budowę kopalni odkrywkowej, nie dzieje się nic. Nie buduje się nowych dróg i domów, bo przecież za chwilę będzie kopalnia
Ludzie wyjeżdżają, bo nie ma pracy, a ci, którzy zostają, przy każdym malowaniu płotu czy wymianie furtki stawiają sobie filozoficzne pytanie: czy warto, skoro to i tak kiedyś wszystko pójdzie pod koparkę. I stan taki może trwać dziesięciolecia - tak jest pod Gubinem, gdzie kopalnia była planowana już przed wojną, jeszcze przez Niemców - Weronika Wertelecka rozmawia z Anną Dziadek.
Anna Dziadek, mężatka, matka dwójki dzieci, absolwentka Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu i Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. W latach 2011-2014 była menedżerem projektu "Wieża kościoła farnego w Euromieście Gubin-Guben". Aktywnie działa w Stowarzyszeniu "Nie kopalni odkrywkowej". Redaktorka informatora lubuskiego "Pod prąd". Zawodowo i prywatnie związana ze współpracą polsko - niemiecką. Wielbicielka Dolnych Łużyc
Od lat aktywnie działa pani przeciwko powstawaniu kopalni odkrywkowych węgla brunatnego. Organizuje pani protesty społeczne, prowadzi gazetę, walczy z bezprawnym wykorzystywaniem swojego wizerunku. Sporo pracy.
- Niestety, postarano się, abym wśród naszych pięknych lasów, pól i łąk nie nudziła się i nie marnowała życia na sadzenie drzew, remonty zabytków, pielenie ogródka czy rozwój agrobiznesu. Za to muszę zgłębiać tajniki braku polityki energetycznej Polski, zapoznać się z polityką klimatyczną Unii Europejskiej oraz rozgryzać mechanizmy socjotechniczne stosowane przez wielkie koncerny w stosunku do lokalnej społeczności.
Jakie zagrożenia wiążą się z budową kopalni odkrywkowej?
- Przede wszystkim trzeba rozdzielić szkody spowodowane przez istniejącą kopalnię odkrywkową węgla brunatnego od szkód związanych z planowaniem kopalni odkrywkowej. Żeby zrozumieć, czym jest kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego, wystarczy sobie wyobrazić wielką na kilkanaście kilometrów kwadratowych i głęboką na kilkadziesiąt do kilkuset metrów dziurę w ziemi. Co się dzieje przy takiej dziurze? Nie ma wody - mamy lej depresyjny, bo woda jest odpompowywana. Do tego dochodzi ciągła praca monstrualnie wielkich koparek i taśmociągów, czyli hałas w dzień i w nocy. Burze piaskowe, gdy wieje wiatr. Przy odkrywkach znajdują się oczywiście elektrownie z emisjami zanieczyszczeń roznoszonych przez wiatr na setki kilometrów. I teraz proszę sobie wyobrazić pani dom oddalony o kilkaset metrów od takiego cudu cywilizacji.
Wizja niczym z filmu grozy.
- Zupełnie inne problemy mają tereny, na których dopiero planuje się kopalnię odkrywkową. W takim rejonie nie dzieje się absolutnie nic. Nie buduje się nowych dróg i nie remontuje się starych, bo przecież będzie kopalnia. Nie ma możliwości budowy nowych domów, bo w planach jest przecież kopalnia. Nie powstają firmy, bo przecież za chwilę będzie kopalnia. Ludzie wyjeżdżają, bo nie ma pracy, a ci, którzy zostają, przy każdym malowaniu płotu czy wymianie furtki stawiają sobie filozoficzne pytanie: czy warto, skoro to i tak kiedyś wszystko pójdzie pod koparkę. I stan taki może trwać dziesięciolecia - tak jest pod Gubinem, gdzie kopalnia była planowana już przed wojną, jeszcze przez Niemców.
Musiał być jakiś moment przełomowy.
- Jak się człowiek rano przy śniadaniu dowiaduje z radia, że jest zupełnie zbędnym dodatkiem do strategicznego złoża węgla brunatnego - ba! nawet potencjalnym szkodnikiem, przed którym to złoże trzeba chronić i najlepiej dla kraju, społeczeństwa i bezpieczeństwa energetycznego Polski byłoby, żeby się wyniósł, i to szybko - bo i tak od czterech pokoleń niczego sensownego na tym terenie nie dokonał - znajduje w sobie dużo siły do walki. Dla mnie na pewno momentem przełomowym był rok 2013, w którym dowiedziałam się, że nagle i z niewyjaśnionych powodów część naszych radnych zmieniła zdanie i nie jest już dla nich ważny wynik referendum z 2009 r., w którym nie zgodziliśmy się na lokalizację na naszym terenie kopalń odkrywkowych węgla. Na sygnały "z góry" chcieli zamienić nasz region w wielką dziurę. Ponieważ uczestniczyłam czynnie w procesie próby przekonania radnych, że są manipulowani, zrozumiałam wiele rzeczy, o których wolałabym chyba nie wiedzieć. Ale jak już się dowiedziałam, to nie mogłam tego tak zostawić i tak się zaczęło. Może to moje podolskie geny po prababce Agnieszce tak zadziałały? Poza tym już dawno zrozumiałam, że nikt tak dobrze nie obroni naszych domów jak my sami.
Więc przekonała pani Greenpeace do akcji "Łańcuch ludzi STOP odkrywce".
- Łańcuch ludzi na polsko-niemieckich Łużycach to temat na osobny wywiad! Prawie osiem tysięcy osób z dwudziestu kilku krajów. Miesiące przygotowań. Mała rzeczka graniczna - Nysa Łużycka - w centrum międzynarodowych wydarzeń. W końcu nie codziennie SkyNews, Polsat czy TVN nadają z Grabic i Sadzarzewic. Dla wielu osób zaangażowanych w przygotowanie największej międzynarodowej akcji protestacyjnej to czas ciężkiej pracy, zmęczenia, potem niepewności i na końcu ogromnej radości, że się udało, że nie jesteśmy sami, że można. Najlepiej pamiętam już sam dzień manifestacji. Stałam z moimi dziećmi na punkcie informacyjnym w środku lasu, gdzie nie działo się przez długi czas absolutnie nic. Ptaszki pięknie śpiewały, pogoda była cudna, towarzystwo miłe, w prawo przejechały trochę brawurowo dwa samochody z pracownikami PGE, którzy "obserwowali protest", w lewo popedałowało leniwie dwoje rowerzystów z Greenpeace, którzy odpowiadali za łączność pomiędzy czterema punktami po Polskiej stronie. Tylko ludzi nie było. Nagle sielską ciszę zakłóciło pojawienie się wozu transmisyjnego Polsatu, panowie zaczęli szybko rozstawiać sprzęt, a ja zaczęłam gorączkowo myśleć - i co ja teraz powiem? Chytrze zaproponowałam im, żeby może pojechali na niemiecką stronę, gdzie człowiek stał na człowieku. Panowie roześmiali się i uspokoili mnie, że tłumy idą w naszą stronę. Faktycznie - nigdy nie zapomnę, co czułam, jak nagle z dwóch stron zaczęli pojawiać się ludzie. To są chwile, których się nie zapomina. Nigdy. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy byli wówczas z nami. Od niemieckiego Kerkwitz - poprzez Nysę Łużycką i Sadzarzewice - do Grabic. Prawie osiem tysięcy ludzi. Czy można zignorować taki protest?
Mgliste plany budowy kopalni od lat wisiały nad mieszkańcami gminy Brody i Gubina. Sukces akcji pozwolił wreszcie odetchnąć?
- Te plany, niestety, nadal wiszą, bo oficjalnej rezygnacji z projektu Gubin ze strony PGE nie ma. Natomiast wpłynęły one na nas zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Z jednej strony zmusiły do współpracy i zainteresowania się przyszłością swoją i regionu, zżyliśmy się. Z drugiej strony pozwoliły nam też lepiej poznać, kto z jakiej gliny jest ulepiony. Niestety, w małym środowisku taka wiedza nie zawsze czyni człowieka szczęśliwszym...
Co stałoby się z ludźmi, na których działkach miała powstać kopalnia?
- Przede wszystkim czekałoby nas wiele lat niepewności jutra i życia na walizkach oraz degradacji cywilizacyjnej miejscowości przeznaczonych do wysiedlenia. Kto wyremontuje drogę na terenie i tak przeznaczonym do przemiału?
Wyobrażała sobie pani, co stałoby się z panią i pani rodziną, gdybyście musieli opuścić wasz dom?
- Nie przewiduję takiej opcji.
Mała ojczyzna jest dla pani bezcenna.
- Jak chyba dla każdego - człowiek bez swoich korzeni usycha. Dla mnie moją małą ojczyzną są polsko-niemieckie Dolne Łużyce. Zamieszanie związane w planowaniem kopalni odkrywkowej węgla brunatnego pomogło mi to jeszcze bardziej zrozumieć. Na Dolnych Łużycach, tak samo zresztą jak i na Dolnym Śląsku, Pomorzu czy Mazurach kwestia małej ojczyzny jest pewnie bardziej skomplikowana niż w innych rejonach Polski. Nasi pradziadkowie czy dziadkowie przyjechali tutaj, a ich małe ojczyzny zostały gdzie indziej. Dopiero kolejne pokolenia - dzieci, wnukowie i prawnukowie - dostrzegły w tej ziemi ich małą ojczyznę. Pamiętam swoją prababcię Agnieszkę, która do Biecza przyjechała z Dulib z okolic Buczacza jako czterdziestoletnia kobieta z mężem i dzieckiem. Pamiętam jej traumę utraconego domu i to wieczne poczucie tymczasowości. Nie wiem, czy ona się do końca życia tak naprawdę rozpakowała po tej podróży. Nie chcę dla siebie i moich dzieci powtórki tego losu.
Prababka zasługuje na wdzięczność. Mimowiednie przysłużyła się wszystkim mieszkańcom terenów, o których ochronę przed odkrywką pani walczy.
- Prababka Agnieszka była tak zwaną repatriantką spod Tarnopola. Jak na tamte czasy była stosunkowo dobrze wykształconą osobą i często do naszego domu schodzili się sąsiedzi z różnego rodzaju pismami - pomagała im czytać i pisać listy. Te wizyty praktycznie zawsze kończyły się opowieściami o tym, jak to "na wschodzie" dobrze było, jak to trawa była zieleńsza, woda czystsza i bardziej orzeźwiająca, a lasy piękniejsze. Padały tajemnicze nazwy takie jak Strypa, Duliby, czy Jazłowiec, a ja, jako kilkuletnie dziecko, niewiele z tego rozumiałam poza faktem, że w tym magicznym świecie było lepiej niż "tu", ale może jeszcze wszystko wróci na swoje miejsce, czyli tu Niemcy, a my z powrotem - "do siebie". Teraz, kiedy mam mniej więcej tyle lat co moja prababka w momencie przybycia na Ziemie Odzyskane, rozumiem, że w naszym poniemieckim domu odbywała się w pewnym sensie ówczesna zbiorowa terapia ludzi z traumą przesiedleńców. Terapia zakończona zbiorową porażką, bo myślę, że do końca życia "małą ojczyzną" prababki i jej gości została ta skądinąd piękna dolina Strypy na Podolu, a niestety łużycki las swoją zielonością nie dał rady lasowi nadstrypiańskiemu. W pewnym sensie historia się powtarza - tłumaczę mieszkańcom naszej gminy sprawozdania zarządu PGE, dokumenty RDOŚ, orzeczenia NSA. Ale w przeciwieństwie do mojej prababki Agnieszki nie mam wątpliwości, gdzie jest moja "mała ojczyzna" - są nią polsko-niemieckie Dolne Łużyce.
Jaka jest świadomość społeczna na temat wpływu kopalni na lokalne życie?
- Duża i nadal rośnie. Jestem naprawdę dumna z moich sąsiadów, którzy w międzyczasie, przy okazji, stali się w pewnym stopniu ekspertami w dziedzinie polityki klimatycznej, odnawialnych źródeł energii i zagadnień prawnych dotyczących wysiedleń i wywłaszczeń związanych z kopalniami odkrywkowymi.
Więc wsparcie było duże?
- Różne, bo i nasza lokalna społeczność składa się z różnych ludzi, Młodsi aktywnie uczestniczą w akcjach, jeżdżą z nami na protesty, są w stanie stanąć z plakatem w nocy o północy, w śniegu i deszczu.
Starsi są zapleczem logistycznym, upieką ciasto, dowiozą kawę, wesprą finansowo. Niektórzy wierzą, że są obywatelami państwa prawa i wyniki referendów lokalnych z 2009 roku ostatecznie rozstrzygają sprawę, inni są już bardziej sceptycznie nastawieni do tej naszej praworządności i aktywnie walczą. Natomiast mamy problemy z niektórymi politykami, którzy naiwnie politykują i przez dziesięć lat nie są w stanie się zdecydować, czy są "za" kopalnią czy "przeciw". Rekord pobił pewien były poseł z partii teoretycznie chłopskiej, który był jednym z aktywniejszych zwolenników zamiany pól uprawnych w dziurę w ziemi. Z zazdrością patrzymy na Wielkopolskę, gdzie z dwanaściorga posłów siedmioro to zadeklarowani przeciwnicy odkrywek. Wśród lubuskich polityków na szczeblu wojewódzkim, niestety, nadal pokutuje syndrom Ziem Odzyskanych - z których można wywieść wszystko, co da się odkręcić czy rozebrać. Rozbiórka i dewastacja jest rozumiana jako rozwój i trzeba tylko poczekać na sygnał "z góry", jak potrafią publicznie powiedzieć działacze kopalniani. Pamiętam opowieści o tym, dlaczego rozebrano niezniszczoną polską część miasta Forst - obecnie to wioska Zasieki. Okłamywano lokalną społeczność, że cegły potrzebne są do odbudowy Warszawy. Po latach, po sprawdzeniu dokumentów okazało się, że materiał budowlany trafił do prywatnych właścicieli pod Koninem. Historia lubi się powtarzać. Obecnie opowiada się miejscowej ludności o potrzebie zbudowania Bełchatowa bis, zagrożeniu bezpieczeństwa energetycznego Polski, a tak naprawdę próbuje się sprzedać dwie gminy na przemiał do elektrowni Jänschwalde stojącej po niemieckiej stronie - do czego wielokrotnie próbowali przekonywać nas politycy prawie wszystkich partii.
Na kolejne plany budowy kopalni trwonione są ogromne sumy. Można sobie tylko wyobrażać, jak dałoby się je wykorzystać na rozwój gminy.
- Rzeczywiście szkoda tych pieniędzy, szkoda środków wydawanych przez PGE, a jest tego już kilkadziesiąt milionów złotych. Z pewnością strategiczny koncern energetyczny ma bardziej racjonalne projekty do zrealizowania. Szkoda również pieniędzy samorządowych marnowanych na kolejne wersje bezsensownych planów, strategii energetycznych i analiz, bo nasze drogi wojewódzkie wołają o pomstę do nieba. Jednak najbardziej to szkoda naszej energii, bo chciałabym, aby dyskusje kierować na rozwój Dolnych Łużyc, a nie obronę Dolnych Łużyc przed wizjami Mordoru.
Na szczęście energii do działania pani nie brakuje.
- Generalnie czuję poparcie ludzi, taką zwykłą codzienną sympatię, uśmiech na ulicy, miły gest, to pomaga. Poza tym warto być po jasnej stronie mocy! Ale bywa też ciężko. Najtrudniej było, kiedy dostawałam anonimy i kiedy użyto zdjęć moich dzieci, aby mnie obrażać, uciszyć, przestraszyć. Trzeba pamiętać, że oprócz oficjalnych działań PGE i stowarzyszeń wspieranych przez PGE mamy w naszej okolicy do czynienia z działaniami tak zwanych "brunatnych ludzików". Są to anonimowe działania propagandowe na rzecz kopalni, a dokładniej przeciw działaczom antykopalnianym. Nikt za nie nie odpowiada, ale ktoś je finansuje. Anonimowe ulotki, hejtowanie na forach internetowych, bierność organów ścigania, fałszywe profile facebookowe, anonimowe donosy do wszelkich możliwych instytucji, rozsiewanie plotek. To jest taka część wiedzy o świecie, której akurat nie chciałam zdobyć. To temat rzeka i nie chciałabym tu nikomu nic podpowiadać, ale mogę powiedzieć, że nieznane "brunatne ludziki" bardzo dokładnie prześledziły historię naszych rodzin (bo podobne problemy mają też inne osoby zaangażowane w ruch antykopalniany), sprawdziły firmy, w których pracujemy, naszych współmałżonków, dzieci i dalsze rodziny i chętnie dzielą się tą wiedzą i domysłami z każdym, kto chce i nie chce słuchać. Mamy więc trochę taką małą powtórkę z późnego PRL-u, gdzie wprawdzie raczej już nikogo nie zamykano, ale jacyś nieznani sprawcy zawsze się znaleźli i chętnie pobruździli.
Zgłaszała to pani na policję?
- Tak, ale ustalenie, kto zlecił na poczcie w Lubsku roznoszenie anonimowych ulotek, przekroczyło możliwości naszego wymiaru sprawiedliwości. Również ustalenie, kto jest użytkownikiem anonimowych hejterskich profili na Facebooku, przekracza możliwości naszych stróżów prawa. Kilka spraw jest w toku, może się nie przedawnią. Zobaczymy.
Bezprawnie użyto także pani nazwiska na listach wspierających budowę kopalni.
- To nie do końca tak było. Po prostu tuż przed ostatnimi wyborami samorządowymi wpadła mi w ręce gazetka wydawana przez miejscowe oddolne stowarzyszenie wspierane finansowo przez PGE, z której się dowiedziałam, że zmieniłam zdane - "zrozumiałam, co dla mojej gminy jest dobre" - i popieram kopalnię. Generalnie może i machnęłabym na to ręką, bo już nie takich bzdury musiałam wysłuchiwać, ale z drugiej strony w naszej okolicy paru radnych bardzo nagle i w bardzo tajemniczych okolicznościach zmieniło zdanie w sprawie odkrywki i ludzie przestają wierzyć w stałość poglądów na cokolwiek, więc postanowiłam udać się jednak do sądu, aby wyjaśnił potencjalne wątpliwości w sprawie mojego światopoglądu. Wygrałam - prokopalniane stowarzyszenie musiało przeprosić mnie na łamach lokalnej prasy. Całe zdarzenie bardzo trafnie opisała dziennikarka "Gazety Wyborczej" Kalina Stawiarz: Anna Dziadek. Kopalni nie chciała, proces wygrała
Walka wchodzi w nawyk?
- Kiedyś podczas dyskusji na pytanie o to, czyje interesy ktoś reprezentuje, usłyszałam odpowiedź, że ta osoba reprezentuje własne interesy. Prostota tej odpowiedzi mnie zachwyciła. A więc oczywiście, że jeśli znowu ktoś wpadnie na jakiś kosmicznie odlotowy pomysł, aby nas gdzieś np. wysiedlić, bo przeszkadzamy komuś w realizacji jakiejś wizji, to z całą pewnością stanę w obronie swoich interesów. Co więcej, mam pewność, że moi sąsiedzi zrobią dokładnie tak samo. Mamy w końcu przecież już to tak zwane doświadczenie życiowe związane z byciem przeszkodą w realizacji jedynie słusznej wizji.