Zielony kłopot energetyki
Jeśli wewnątrz branży odnawialnych źródeł energii (OZE) nie dojdzie do porozumienia, energetyka może mieć kłopoty.
Jeśli wewnątrz branży odnawialnych źródeł energii (OZE) nie dojdzie do porozumienia, energetyka może mieć kłopoty. A blackout w 2016 r., po koniecznym wyłączeniu części starych bloków, może się okazać realnym zagrożeniem
Jednak pojawia się szansa na pierwszy kompromis i rozwiązania podglądane w Skandynawii, które mogłyby się znaleźć w małym trójpaku, którym w środę będzie się znów zajmowała podkomisja sejmowa (a posłowie chcą go przyjąć jeszcze w maju). To porozumienie ma dotyczyć systemu informacji o zielonych certyfikatach (świadectwa pochodzenia energii, które przedsiębiorstwa energetyczne muszą kupować, by spełnić normy udziału zielonej energii, albo płacą opłatę zastępczą w NFOŚiGW).
Docelowo chodzi o pogodzenie interesów energetyki wiatrowej i innych odnawialnych źródeł energii (OZE) oraz producentów biomasy, a konkretnie zwolenników współspalania węgla z biomasą. Jednak na razie do takiego porozumienia (by coraz bardziej ograniczać współspalanie) jest daleko.
A to właśnie współspalanie, z którego mamy w Polsce ok. połowy zielonej energii, w dużej mierze przyczyniło się do załamania zielonych certyfikatów. Elektrownie przestały odbierać paliwo z biomasy (po co produkować zielone certyfikaty, gdy jest ich dużo i są tanie?), a jego producenci wyszli na ulicę w obronie ok. 60 tys. miejsc pracy (jak podaje Stowarzyszenie Polska Biomasa – chodzi o producentów i ich kooperantów).
Wiatrowa propozycja
Jednym z głównych problemów okazuje się dostęp do informacji o zielonych certyfikatach, bo publikowane są one raz w roku, a nie na bieżąco. Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (w tę branżę kryzys mocno uderzył – inwestycje praktycznie stanęły) zaproponowało wprowadzenie regulacji dotyczących publikacji przez administrację pełnych danych o systemie świadectw pochodzenia na zakończenie każdego miesiąca i roku.
Chodzi o dane z Urzędu Regulacji Energetyki (URE) o wydawanych i umarzanych certyfikatach (i sprawach w toku w zakresie wydawanych wniosków i nieumorzonych certyfikatów), dane z Agencji Rynku Energii (ARE) o produkcji zielonej energii w poszczególnych technologiach OZE i dane z NFOŚiGW o uiszczanej opłacie zastępczej. Jak tłumaczą pomysłodawcy, chodzi o zapewnienie transparentności informacji o istniejącym i prognozowanym popycie i podaży na rynku zielonych certyfikatów.
Dziś sprawa omawiana będzie na spotkaniu w resorcie gospodarki, na którym m.in. z wiceministrem Jerzym Pietrewiczem spotkają się i przedstawiciele branży wiatrakowej, biomasowej, i grup energetycznych. Na wcześniejszych spotkaniach dyskutowano m.in., że do sytuacji nadzwyczajnych stworzony zostanie fundusz o wartości 300 mln zł (połowa od energetyki, połowa z NFOŚiGW) do skupu certyfikatów w kryzysowym momencie.
Konieczna zmiana
– Z kwietniowego raportu ARE wynika, że produkcja energii z OZE wyniosła w 2012 r. 16,8 TWh, o 4 TWh więcej niż w 2011 r. Z kolei np. według URE produkcja zielonej energii wyniosła 13,8 TWh. A z informacji TGE wynika, że nieumorzone pozostają certyfikaty na poziomie 4,97 TWh. I to wszystko w sytuacji, gdy przez kilka miesięcy toczyła się dyskusja o załamaniu rynku zielonych certyfikatów – mówi „Rz" Grzegorz Skarżyński z Tundra Advisory, firmy doradczej specjalizującej się w energetyce wiatrowej.
– Z bałaganu informacyjnego wynika jedno: wciąż mamy nadpodaż certyfikatów i świadomość, że to zjawisko narastało od 2010 r. m.in. z powodu braku dobrego systemu informacyjnego – dodaje Skarżyński.
żródło: rp.pl