Czarne złoto?
dnoszę wrażenie, że sami mieszkańcy Śląska i Zagłębia, górnicy ( i nie tylko), byliby w stanie dużo efektywniej zarządzać branżą węglową. Tak na marginesie, w Zagłębiu już niestety nie ma czym zarządzać, ponieważ ostatnią kopalnię zamknięto w 2015 roku…
Śląsk węglem stoi.
To hasło od stuleci mocno tkwi w świadomości mieszkańców tego regionu, niezależnie od państwa, w granicach którego w danym czasie znajdował się Śląsk. Śląski przemysł, z górnictwem na czele, od połowy XVIII wieku był podporą dla przeobrażenia się Prus w nowoczesną potęgę europejską. Rozwijający się dynamicznie na tych ziemiach przemysł przez ponad stulecie wzbogacił niemiecki skarb o znaczne przychody, jak i dostarczył rzeszę wykwalifikowanych górników, dzięki którym, między innymi, rozwinęło się górnictwo w Zagłębiu Rury. W latach 20. dwudziestego wieku znaczna część górnictwa śląskiego znalazła się w granicach odrodzonego państwa polskiego. Nowoczesność i wydajność przemysłu regionu, w tym górnictwa, stały się ogromnym wsparciem w rozwoju młodego państwa. Wystarczy tu tylko wspomnieć, iż przykładowo w roku 1929 wkład przemysłu wydobywczego stanowił około 4% całego dochodu Polski, zaś udział węgla w całościowym eksporcie kraju był znacznie wyższy od ówczesnego dochodu krajowego. Również i dziś polskie górnictwo jest fundamentem bezpieczeństwa energetycznego Polski, choć pamiętajmy, iż energia wytwarzana przez nie należy do jednej z najdroższych w Unii Europejskiej.
PRL – wspaniały początek problemów
Aby zrozumieć aktualną sytuację górnictwa na Górnym Śląsku i Zagłębiu, należy cofnąć się jednak do historii mniej odległej – do czasów Polski Ludowej. Wszyscy doskonale pamiętają, iż podstawowymi zasadami gospodarki socjalistycznej było centralne zarządzanie wszystkimi gałęziami gospodarki oraz dopasowanie całego przemysłu do zaleceń „Wielkiego Brata” ze wschodu. Nie inaczej było w przypadku śląskiego górnictwa. Po stronie plusów ówczesnej polityki wydobywczej z pewnością należy odnotować unowocześnienie wydobycia, wprowadzenie nowoczesnych maszyn, a także poprawę bezpieczeństwa górników. Powołano olbrzymie przedsiębiorstwa okołobranżowe, które istnieją po dziś dzień. W latach 70. sytuacja górnictwa i górników wydawała się niemalże idylliczna. Budowano nowe kopalnie, zaś w istniejących rozpoczynano fedrowanie nowych ścian, udostępniano coraz to nowsze rejony wydobywcze. W ramach planów zwiększano wydobycie w oszałamiającym tempie kilku milionów ton węgla rocznie. Węgiel po wydobyciu przeznaczany był na użytek rodzimego sektora energetycznego lub na eksport. Górnik, tak, jak i jego kopalnia, otoczony był przez państwo ciepłą kołdrą przywilejów. W każdym większym polskim kurorcie funkcjonowały domy wczasowe, należące do kopalń. Śląski górnik wypoczywał nad morzem lub w górach, po powrocie zaś otrzymywał solidną wypłatę za swoją niezaprzeczalnie uczciwą i ciężką pracę. Oprócz pensji, co stanowiło (i stanowi do dziś) powód zazdrości i niechęci pracowników innych sektorów gospodarki, górnik otrzymywał również szereg finansowych dodatków, ze słynnymi już „trzynastkami” i „czternastkami” na czele. W skład górniczej pensji wchodziło (i nadal wchodzi) kilkanaście dodatków (finansowych i rzeczowych), stanowiących dodatkową motywację dla „hajera” do pracy. Nie należy również zapominać, iż większość kopalni miała do dyspozycji mieszkania dla swoich pracowników (przekazywane bezpłatnie) oraz rozległą infrastrukturę sportową, a więc stadiony, pływalnie i tereny rekreacyjne, by górnik po swojej niezaprzeczalnie ciężkiej pracy mógł się zrelaksować i zregenerować siły.
Starcie z rzeczywistością.
Idylla. Niestety, nie do końca. Cała sytuacja górnictwa przypominała szalonego jeźdzca, wprawdzie bogato ubranego, ale pędzącego w dzikim tempie ku przepaści i to na coraz bardziej wymęczonym koniu. Owszem, wydobycie systematycznie wzrastało, nikt jednak nie kontrolował ani jednego czynnika rentowności i potencjalnego zbytu. Przemysł wydobywczy w całej Polsce, w tym górnictwo Śląska i Zagłębia, znalazły się w 1989 roku w zupełnie nowej rzeczywistości, gdzie chęci i myślenie życzeniowe władz mogły więcej zaszkodzić niż pomóc. Liczyła się opłacalność wydobycia i cena zbytu węgla. Juz po pierwszych szacunkach wyszło na jaw, że koszt pozyskania tony węgla jest nawet dwukrotnie wyższy niż cena jej zbytu. Dotychczas fakt ten był tajemnicą poliszynela i nikomu nie spędzał snu z powiek. Wszystko się kręciło, a potencjalne straty, które, jak się okazało, były gigantyczne, lekką ręką pokrywało państwo. To samo państwo było głównym kupcem i dystrybutorem węgla, przekazując go do central zbytu i elektrowni. Cały system utkany w czasach realnego socjalizmu, w gospodarce rynkowej zaczął się chwiać. Kopalnie doświadczyły błyskawicznego spadku sprzedaży i topnienia własnych budżetów, które i tak wcześniej bywały już czysto wirtualne i regulowane przez centralę. Również politycy stanęli przed problemem wymagającym szybkich, ale i przemyślanych działań. Tymczasem poszczególne rządy od ponad dekady gorączkowo podejmują decyzje, które jednak trudno uznać za dobrze przemyślane – rozpoczęto przykładowo zamykanie nierentownych kopalń, przy czym kryterium nierentowności nigdy nie zostało precyzyjnie zdefiniowane. Nie przeprowadzono także dogłębnej analizy problemów dotykających górnictwa w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat, choć dla większości osób zajmujących się tematyką przemysłu wydobywczego problemy tej branży są już od wielu lat znane.
Diagnoza choroby i podane leki
Pierwszym i zasadniczym problemem, o którym wspomniałem już wcześniej, jest kompletnie szalona różnica pomiędzy kosztem wydobycia a ceną tony wydobytego węgla. W stosunku do tego drugiego czynnika należy przeanalizować elementy składające się na cenę końcową za tonę. Węgiel, wyjeżdżając taśmociągiem na hałdę przy kopalni, obciążony jest już ceną wyjściową, bedącą składową bezpośrednich kosztów wydobycia (zużyta energia, amortyzacja maszyn, płaca górnika itd.). Ale już na samym terenie kopalni pojawiają się dodatkowe, miejscami kosmiczne wręcz koszty, ale o tym potem. Co dalej? Każda tona węgla obciążona jest fiskalnie, więc jest opodatkowana. Jak wynika z danych Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej, tona węgla obłożona jest podatkiem, który w ciągu ostatnich kilkunastu lat regularnie wzrasta, niezależnie od rynkowych cen węgla. W obliczu takich problemów branży górniczej wielokrotne podniesienie kwoty podatku nie jest z pewnością zabiegiem ratującym śląskie górnictwo. Patrząc równocześnie na aktualną cenę tony węgla na rynku polskim, łatwo zauważyć, jak wysoki procent tej ceny wpada do kieszeni samorządów i skarbu państwa. Ale to nie koniec „nakładek” na cenę węgla. Po drodze pojawiają się pośrednicy. Tu także uaktywnia się interes państwa, ponieważ większość wydobytego węgla przejmują największe centrale zbytu, np. „Węglokoks”. I tu również państwo jest głównym regulatorem i beneficjentem w handlu węglem, choć gwoli sprawiedliwości trzeba stwierdzić, że to właśnie „Węglokoks” stał się w ostatnich latach, poprzez swoje regularnie dopłaty z własnych zysków do nierentownych spółek, swoistą tratwą ratunkową, ryzykując niejednokrotnie własną płynność finansową. Cały system nie jest moim zdaniem niczym innym, niż tak naprawdę mutacją całego układu działającego w PRL. Powstanie wielkich spółek węglowych, wobec tak działającego systemu w górnictwie, jest bardziej zabiegiem kosmetycznym i zasłoną dymną nad trudnym problemem. Nie możemy zapomnieć, iż właścicielem i sternikiem tych spółek jest również skarb państwa, regulujący działania i sterujący personelem zarówno samych spółek, jak i samych kopalni. Ta żonglerka to niezdarne lawirowanie pomiędzy interesami kopalni, spółek, samych górników, przy czym nie można oprzeć się wrażeniu, że w całym tym bałaganie liczy się tylko zysk, tu i teraz. Wniosek?
Związki zawodowe
Od czasów centralnego planowania a la Gierek niewiele się zmieniło, kwitnie przerzucanie kosztów ze spółki do spółki, a nieustannie powstające straty nierentownych kopalń są przerzucane, na przykład, na bank centralny i inne spółki państwowe, które zmuszane są przez skarb państwa (czyli właściciela) do inwestowania w nieopłacalną branżę. Ogromną dziurę w finansach sektora górniczego rozdziela się pomiędzy różne spółki (ostatnio dołączyły państwowe koncerny energetyczne), powodując straty już nie tylko w spółkach górniczych, ale również w finansach „inwestorów”. W całym tym bałaganie po okresie transformacji pojawił się nowy ważny gracz – związki zawodowe. Oczywiście, z założenia społeczna strona dialogu jest w nowoczesnej gospodarce nieodzowna, chroni prawa pracowników i pośredniczy w rozmowach ze stroną właściciela, w przypadku górnictwa – z rządem centralnym. Gdyby tak było, być może same związki zawodowe zaproponowałyby rozwiązania dotyczące własnej branży. Wystarczy jednak spojrzeć na każdą śląską kopalnię, aby zauważyć, że sytuacja związków daleka jest od normalności. Poraża ilość zarejestrowanych związków zawodowych, każdy z nich równocześnie (zgodnie z ustawą) otoczony jest gigantyczną wręcz opieką samego zakładu pracy, który sponsoruje istnienie i działanie związku zawodowego, a także zapewnia spokojny i bezpieczny byt każdemu członkowi zarządu związku. Każdy ruch personalny, również ten podyktowany logiką ekonomiczną, uzależniony jest od strony związkowej. Nie zapominajmy również, iż główny związek zawodowy „Solidarność” jest w ścisłym sojuszu z partią rządzącą, będącą poprzez własny rząd organem właścicielskim kopalni. Związki zawodowe są również poważnym graczem biznasowym w sektorze górniczym, posiadają całą sieć firm okołobranżowych, świadczących najrozmaitsze usługi, niejednokrotnie wirtualne. Biznesowa działalność central związkowych to po dziś dzień terra incognita, pełna „lewych” faktur i nigdy niezrealizowanych świadczeń, za które kopalnie zapłaciły horrendalne kwoty. Szacuje się, że sam koszt kopalń w zakresie utrzymania związków zawodowych to rocznie kilkadziesiąt milionów złotych. Czas na podsumowanie. Z jednej strony mamy twarde zasady gospodarki rynkowej, zmieniające się (ostatnio dramatycznie spadające) ceny węgla na świecie, konkurencję nadciągającą ze Wschodniej Europy, dodatkowo jeszcze obniżającą się średnią cenę zakupu w Polsce. Z drugiej strony mamy skostniałą od czasów PRL strukturę dużych państwowych firm, sprawujących nadzór nad kopalniami, wraz z państwowym systemem zbytu węgla. Związki zawodowe, choć powinny popracować wraz z rządem nad logicznymi posunięciami w branży, oprócz protestów w Warszawie i urządzania eleganckich gabinetów dla swoich przewodniczących, zajmują się głównie umacnianiem swojej pozycji w kopalniach i w polskiej polityce. Światła w tunelu nie widać.
Czy coś się da zrobić?
Choć nie jestem górnikiem, w najbliższej rodzinie nie mam nikogo pracującego na „grubie”, nie raz, nie dwa brałem udział w dyskusjach o tej flagowej branży naszego regionu. Staram się również przysłuchiwać się dyskusjom polityków i ekspertów dotyczących górnictwa, choć przyznam z bólem, że słuchając tych pierwszym, praktycznie nigdy nie usłyszałem jakiegokolwiek logicznego argumentu. Odnoszę wrażenie, że sami mieszkańcy Śląska i Zagłębia, górnicy ( i nie tylko), byliby w stanie dużo efektywniej zarządzać branżą węglową. Tak na marginesie, w Zagłębiu już niestety nie ma czym zarządzać, ponieważ ostatnią kopalnię zamknięto w 2015 roku… Aktualna sytuacja branży wydobywczej na Śląsku jest w fazie krytycznej, potrzebny jest plan naprawczy, który nie może być uzależniony od ambicji polityków i sondaży poparcia partii politycznych, lecz który musi kierować się logiką finansową i dobrem całego sektora. Warto również zasięgnąć opinii ekspertów, audytorów i przeprowadzić solidną analizę aktualnej rentowności poszczególnych ścian w kopalniach, samych kopalń i firm związanych z górnictwem. Co jednak najważniejsze, najwyższy czas, aby po raz pierwszy w historii polskiego górnictwa nie chować takiej analizy do szafy, lecz wyciągnąć wnioski i zacząć wreszcie działać. Trzeba jeszcze wspomnieć o wstydliwym fakcie. Polska nie dysponuje nawet całościowym planem pokładów węgla, wraz z potencjalnym podziałem pokładów na rentowne i nierentowne. Dotychczas opierano się tylko na planach cząstkowych lub hipotezach, a to, jak już widać od 25 lat, nie przyniosło żadnych rezultatów. Przeprowadzenie tak dogłębnej analizy doprowadziłoby również najprawdopodobniej do kolejnych, niestety już dosyć zdecydowanych działań.
Musimy, tu na Śląsku i w Zagłębiu, zdać sobie sprawę, iż jedynym ratunkiem dla całego sektora jest ograniczenie wydobycia w kopalniach, które od wielu lat przynoszą straty. Tu i teraz musimy się zmierzyć z tym bolesnym wyzwaniem – cięcia te niosą ze sobą nieuchronną redukcję zatrudnienia. Takie działania są również wyzwaniem dla władz, ponieważ tego typu reforma musi być powiązana z odpowiednio dopasowanym programem osłonowym dla zwalnianych pracowników sektora i nie mam tu na myśli jednorazowych odpraw, lecz kompatybilny program socjalny, wiążący finansową osłonę osób zwalnianych z programami aktywizacyjnymi, szkoleniowymi i przekwalifikowującymi. Do takich działań potrzebna jest jednak szeroka, najlepiej pozbawiona polityki, dyskusja wszystkich uczestników i beneficjentów sektora górniczego. Niezbędna jest także dobra wola opisanych powyżej związków zawodowych, które same powinny przestać być dodatkową kulą u nogi kopalni i wreszcie logicznie oraz empatycznie wesprzeć górników. Potrzebna jest również dobra wola samych pacowników kopalń, którzy na szczęście w zdecydowanej większości dobrze rozumieją powagę sytuacji, a w obliczu działań naprawczych wykażą się zrozumieniem i współpracą. Nie zapominajmy jeszcze o potrzebie wykazania się dobrą wolą przez państwo polskie, które musi wreszcie zrozumieć, iż chorą krowę należy najpierw wyleczyć, a dopiero później doić. Może pora już wreszcie na rezygnację (przynajmniej w części) z dominującej roli państwa w strukturze górnictwa? Krótko mówiąc – może już czas na prywatyzację sektora? W końcu w Australii, Indonezij czy USA nie ma państwowych kopalni.
Pomysłów było i jest bardzo wiele – część drastyczna, część kosmetyczna, część wycięta z koncertu pobożnych życzeń. Jedno jest pewne – kryzys w górnictwie trwa, pogłębia się z dnia na dzień wraz z każdym spadkiem cen węgla na światowych rynkach. Trwający od wielu lat spór na linii związki zawodowe – rząd nie przynoszą niczego, oprócz corocznego festiwalu gwizdów i palenia opon w Warszawie, oficjalnych deklaracji i ekscesywnych zastrzyków finansowych dla chylących się ku upadkowi spółek. Do tej tragifarsy dołączyła ostatnio forsowana przez poprzedni oraz aktualny rząd metoda centralizacji, począwszy od samych spółek górniczych, aż po łączenie w miarę rentownych spółek energetycznych z padającymi kopalniami. Apogeum absurdu stał się jednak w ostatnimczasie ostatnim czasie pomysł przejęcia zwałów zalegającego węgla przez Agencję Rezerw Materiałowych. Dominują puste słowa, deklaracje bez pokrycia, populistyczne gesty i sztuczne uśmiechy. A górnictwo, tak jak i cały śląski przemysł ciężki, po cichu umiera w kącie.
Jan Liniewiecki
http://slaskie.komitetobronydemokracji.pl/czarnezloto/