Na niemieckich rzekach i kanałach
Słyszymy i czytamy więc, że udział śródlądowych dróg wodnych w niemieckim transporcie wynosi 12, 15 a nawet i 18% (takie liczby zapamiętałem), tymczasem dane z 2016 roku mówią o 4,8%
Urzędy statystyczne owocują wiosną – właśnie zaczyna się wysyp opracowań podsumowujących 2016 rok. Na witrynie Federalnego Urzędu Statystycznego pojawiła się broszura poświęcona żegludze śródlądowej, więc mamy okazję, żeby pochylić się nad kilkoma świeżymi, a przy okazji i bardziej dojrzałymi liczbami. Oprócz okazji jest też taka potrzeba, ponieważ przykład Niemiec często przywołuje się w polskich debatach o przyszłości naszych rzek.
Słyszymy i czytamy więc, że udział śródlądowych dróg wodnych w niemieckim transporcie wynosi 12, 15 a nawet i 18% (takie liczby zapamiętałem), tymczasem dane z 2016 roku mówią o 4,8%. Oczywiście, to dużo – w liczbach bezwzględnych 221,3 mln ton, ale z tego „tylko” 55,2 mln ton między portami krajowymi. Już samo zestawienie ostatnich liczb wskazuje, że zrozumienia niemieckich procentów trzeba szukać w anatomii danych.
Zacznijmy od tła – w 2016 roku przewieziono w RFN 4565 mln ton (dla porównania, w Polsce 1804 mln ton w 2015 r.), z tego 3593 mln ton (78,7%) samochodami. Co ciekawe, udział transportu samochodowego wzrósł a kolejowego spadł (do 7,9%), jakby na przekór unijnym dyrektywom. Również żegluga śródlądowa nie poddaje się zaleceniom – rekordowe 249 mln ton przetransportowano 10 lat temu, a w przewozach wewnątrzkrajowych najlepszy był 1995 rok – 72,3 mln ton. Jednak najszybciej maleje tranzyt – ze szczytowych 25 mln w 2002 roku do 14,4 mln ton w 2016. Skąd się więc biorą opowieści o wzroście przewozów śródlądowych i ich rosnącym znaczeniu dla Niemiec, trudno powiedzieć.
Jednak dla naszych debat i poszukiwań ważniejsze są porównania między zachodnimi i wschodnimi landami, czyli między dorzeczami Renu i – z grubsza – Łaby. Otóż przeładunki w śródlądowych portach czterech nadreńskich landów wyniosły w 2016 roku 189,9 mln ton, a na terenie byłej NRD 10,8 mln, z czego w terminalach Berlina 3,7 mln ton. Natomiast w Saksonii, czyli na górnej Łabie, osiągnięto śladowe 82 tysiące ton. Dysproporcja w kontenerach między omawianymi regionami jest tak duża, że szkoda cyfr – dwa miliony do tysiąca TEU. Ale kontenery nie są „mięsem” żeglugi śródlądowej RFN – 180 mln ton (81,3% przewozów) ważyła masówka sucha i „mokra”, czyli w większości surowce. Jeśli zaś popatrzymy na porty, gdzie wspomniane dwie rzeki wpadają do morza, to Hamburg jako port rzeczny przeładował 11,3 mln ton, natomiast wielka trójka w delcie Renu (Antwerpia, Rotterdam i Amsterdam) zapisała w swoich statystykach łącznie 121,6 mln ton towarów, które przepłynęły przez granicę niemiecko-holenderską. Dodajmy, w Hamburgu ładunki płynące do lub ze wschodnich landów (ex NRD) ważyły 3,3 mln ton, a większość (7,1 mln t) pochodziła z obsługi dwóch nadmorskich landów Dolna Saksonia i Szlezwig-Holsztyn.
Przywoływanie niemieckiej żeglugi śródlądowej jako argumentu za inwestowaniem dziesiątek miliardów w nasze drogi wodne jest blisko sfery pomysłów na poprawienie geografii Polski. Miałoby bowiem sens, gdyby przenieść Górny Śląsk w okolice ujścia Warty do Odry a Hutę (niegdyś) Katowice do Bydgoszczy i zaopatrywać ją w rudę z Brazylii. Dopiero wówczas można by liczyć na osiągnięcie masy krytycznej ładunków dającej nadzieję na zwrot wydatków. Niemcy – o czym pisaliśmy niedawno – odkryli właśnie, że nad Łabą nie leży drugie Zagłębie Ruhry, więc daleko idącą regulację tej rzeki postanowili sobie darować. Oczywiście, argumenty z porównań są wartościowe, pod warunkiem, że nie oddalają się za bardzo w stronę Missisipi.
Marek Błuś
źródło: http://www.gospodarkamorska.pl/Porty,Transport/na-niemieckich-rzekach-i-kanalach.html