Cała prawda o barszczu Sosnowskiego.
Czy rzeczywiście jest taki groźny?
Silne poparzenia, alergie, nowotwory, choroby narządów wewnętrznych, a nawet śmierć – o skutkach kontaktu z toksyczną rośliną mówi się dużo w ostatnich latach. Barszcz Sosnowskiego, który z łatwością zadomowił się w Polsce, każdego roku wywołując niepokój.
Czy rzeczywiście jest taki groźny? – Nie możemy popadać w panikę. Jest to skutek wieloletnich zaniedbań i braku walki z inwazyjną rośliną. Najbardziej straszny w tym wszystkim jest brak pomysłów i chęci ze strony odpowiednich służb – mówi Paweł Pomian, z Partii Zieloni.
W Polsce możemy spotkać dwa gatunki obce barszczu: barszcz Sosnowskiego, który został sprowadzony z Kaukazu w połowie XX w. w celach pastewnych oraz barszcz Mantegazziego. Ten również przybył do nas z Kaukazu, lecz już jako roślina ozdobna i miododajna. Szybko jednak wkradły się w rodzime ekosystemy i zajęły je w niekontrolowany sposób.
W chwili obecnej w Europie wschodniej mamy do czynienia z inwazją barszczu Sosnowskiego. Jest to pozostałość po gospodarce prowadzonej w krajach bloku wschodniego. W ciągu kilku lat gatunek ten opanował całe areały wypierając przy tym rodzime gatunki i degradując środowisko. Z kolei na zachodzie głównym problemem jest barszcz Montegazziego. Jednak tam problem jest dużo mniejszy, ponieważ podejmowane są działania mające zniszczyć stanowiska rośliny i zapobiegać ponownemu odradzaniu rośliny.
Dr Zygmunt Dajdok z Instytutu Biologii Środowiskowej Uniwersytetu Wrocławskiego, który bada rośliny inwazyjne, uważa, że zwalczanie barszczu jest bardzo czasochłonne. – To niezwykle odporna roślina. Łatwo rozprzestrzenia się z wiatrem i z wodą. Nasiona mają długą zdolność kiełkowania, mogą przebywać w glebie nawet pięć lat. Zwalczanie jest bardzo trudne. Obecnie wykorzystuje się metody mechaniczne, polegające na usunięciu części naziemnej i podziemnej, a także chemiczne, lecz nie przynoszą one oczekiwanych rezultatów – tłumaczy dr Dajdok.
Działać trzeba i to jeszcze bardziej intensywnie. Ilość nowych stanowisk nasila się z roku na rok, a skutki zaniedbań dla ludzi i dla środowiska mogą być tragiczne. – Musimy brać pod uwagę skutki społeczne i przyrodnicze. Przede wszystkim barszcz powoduje problemy zdrowotne u ludzi. Głównie narażone na szkodliwe działanie toksyn mogą być małe dzieci oraz osoby uczulone na substancje, które zawiera barszcz. Ponadto zmniejsza bioróżnorodność zarówno wśród roślin jak i zwierząt. Zagłuszając funkcjonowanie rodzimych roślin, wpływa negatywnie na żerujące na nich owady – mówi dr Zygmunt Dajdok.
Stale brakuje pomysłów na skuteczną walkę, ponieważ nie ma służb, które zajęłyby się problemem kompleksowo. Jak można uniknąć zagrożenia? – Problemem mają się zajmować straże miejskie i gminne. Czasem interwencję podejmuje straż pożarna. Często służby te nie są odpowiednio przygotowane. Do tego brakuje spójnego działania, strategii działania, programów, które likwidowałoby całkowicie największe stanowiska. Najbardziej opłacalne są oczywiście prace we wczesnym etapie, gdy jest jeszcze szansa na całkowite zatrzymanie inwazji – komentuje Paweł Pomian, przewodniczący Partii Zieloni we Wrocławiu.
– Na Dolnym Śląsku skierowaliśmy petycję do władz samorządowych Proponowaliśmy wykorzystanie sporego dorobku naukowców w obrębie działań długofalowych i wprowadzenie systemów natychmiastowego reagowania tam gdzie znajdują się pojedyncze egzemplarze rośliny. Od tamtej pory nic się nie zmieniło. I tak jest we wszystkich województwach. Brakuje chęci u władz zarówno na szczeblu regionalnym jak i krajowym. A fundusze na to są, wystarczy, że gminy zgłoszą projekt – dodaje Pomian.
Przyszłość regulacji prawnych w tej kwestii stoi pod znakiem zapytania. Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady UE z 2014 r. zobowiązuje nas do wprowadzania pewnych rozwiązań w odniesieniu do gatunków roślin i zwierząt inwazyjnych. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska opracowuje też specjalne wytyczne dotyczące zwalczania barszczów. Nadal jednak sytuacja na poziomach samorządów i gmin nie jest jasna. Niewiele z nich przeznacza jakiekolwiek fundusze na ten cel. Większość gmin nie podejmuje nawet doraźnych sposobów zapobiegających.
Paweł Pomian