Ograniczona odnawialna energia
Zaproponowana przez rząd ustawa o odnawialnych źródłach energii wydaje się chronić energetykę zawodową przed nadmiernym rozwojem energetyki społecznej.
Wśród najpoważniejszych wątpliwości jakie powstają wokół tego projektu, można wymienić m.in.: 20 proc. obniżenie ceny prądu sprzedawanego do sieci przez prosumentów w stosunku do ceny wielkich zakładów energetycznych, wsparcie nadal będą otrzymywać elektrownie spalające biomasę wymieszaną z węglem – już w tej chwili importujemy biomasę z 50 krajów świata, a Komisja Europejska sprawdza czy nie jest to niedozwolona pomoc publiczna, podmioty inwestujące w ekoelektrownie będą dowiadywali się czy otrzymają wsparcie dopiero na koniec procesu inwestycyjnego, system będzie preferował tylko najtańsze technologie ekoenergetyczne i na koniec jeszcze przewidziano opodatkowanie zielonej energii co jest kompletnym błędnym kołem, bo rząd opodatkuje własne dotacje.
Większość wymienionych zastrzeżeń pozwala dostrzec kto sterował rządowymi legislatorami z tylnego siedzenia. Ograniczenie ceny dla prosumentów sprawi, że będą oni zainteresowani jedynie produkcją na własny użytek i nie będą inwestować w większe instalacje, które odbierałby rynek energetyce zawodowej. Z tego samego powodu – obawa przed większymi instalacjami – nie znalazło się w projekcie nic o spółdzielniach energetycznych. Wsparcie dla współspalania pomimo zastrzeżeń Komisji Europejskiej i ekologów jest oczywistym dotowaniem dużych zakładów energetycznych, nawet tych, które nie inwestują w nowoczesne instalacje ekologiczne. Przesunięcie decyzji o wsparciu zielonymi certyfikatami na koniec procesu inwestycyjnego jest prostym zamknięciem rynku przed nowymi podmiotami, które chciałby produkować ekoenergię. Ryzyko nie przyznania certyfikatu będą mogły ponieść tylko duże podmioty, dla których ekoenergia jest jednym z wielu elementów biznesu.
Widać więc, że ustawa jest tak skonstruowana, żeby nie zrobić krzywdy dotychczasowym monopolistom, którzy podzielili pomiędzy siebie polski rynek energii. Przewlekłość procesu legislacyjnego w tym zakresie można tłumaczyć próbą takiego wdrożenia unijnej dyrektywy, żeby zmieniała ona możliwie niewiele w obecnym status quo. Na aspekt ten zwraca uwagę także senator Grzegorz Bierecki.
- Kilkuletnie opóźnienie we wdrożeniu dyrektywy o OZE umożliwiło funkcjonowanie tzw. zielonych certyfikatów. Ich beneficjentem były koncerny energetyczne, które np. uzyskiwały pomoc publiczną za tzw. współspalanie, czyli palenie w piecach np. łupin orzechów kokosowych sprowadzanych z Wietnamu – mówi Grzegorz Bierecki. - Dziś Komisja Europejska szacuje tą niedozwoloną pomoc publiczną na ok 15 miliardów złotych. Proszę sobie wyobrazić co by się stało gdybyśmy te pieniądze dali np. rolnikom produkującym prąd a nie wielkim, w dużej części zagranicznym, koncernom. Wielkie pieniądze były wydawane źle i trafiały nie tam gdzie powinny.
żródło: http://www.stefczyk.info/publicystyka/