Próba zatrzymania wycieku ropy naftowej w Zatoce Meksykańskiej spaliła na panewce - przyznał w sobotę wieczorem koncern British Petroleum. Niepowodzenie ryzykownej operacji "Top Kill" oznacza dalsze zatruwanie środowiska w zatoce, ale to także kolejna skaza na prestiżu naftowego giganta. Opony, muł i piłki golfowe nie pomogły. Plan BP polegał na wpompowaniu do uszkodzonego zaworu mułu zmieszanego z chemicznymi pozostałościami po odwiercie.
Próba zatrzymania wycieku ropy naftowej w Zatoce Meksykańskiej spaliła na panewce - przyznał w sobotę wieczorem koncern British Petroleum.
Niepowodzenie ryzykownej operacji "Top Kill" oznacza dalsze zatruwanie środowiska w zatoce, ale to także kolejna skaza na prestiżu naftowego giganta.
Opony, muł i piłki golfowe nie pomogły
Plan BP polegał na wpompowaniu do uszkodzonego zaworu mułu zmieszanego z chemicznymi pozostałościami po odwiercie. Co jakiś czas próbowano wstrzykiwać również potężne ilości pociętych na kawałki opon czy piłek golfowych. Wszystko, co mogło przyczynić się do zaklejenia otworu i powstrzymania wycieku. Drugi etap operacji miał polegać na zatkaniu uszkodzonego szybu specjalnym cementowym zaworem. Wykorzystano ponad 4,5 mln litrów tego rodzaju mułu.
Według dyrektora działu operacyjnego BP Douga Suttlesa firma teraz spróbuje następnej strategii. Tym razem wykorzysta podwodne roboty i za ich pomocą odetnie uszkodzoną rurę, by następnie zatkać otwór zaworem powstrzymującym wyciek. Akcja zajmie cztery dni. Sam Hayward dawał operacji "Top Kill" 60-70 proc. szans powodzenia. Miała ona doprowadzić do powstrzymania wycieku sięgającego dzień w dzień prawie miliona litrów ropy. Przypomnijmy, że katastrofa wydzierżawionej przez giganta od teksaskiej firmy Transocean platformy wiertniczej miała miejsce 10 kwietnia br. Zginęło 11 osób.
PR-owski spektakl na przyjazd Obamy
Jeszcze w niedzielę szef BP twierdził w amerykańskiej telewizji, że wszystko idzie zgodnie z planem. W tym czasie jednak jego koledzy informowali dziennikarzy o beznadziejnych wprost wyzwaniach, z jakimi pracownicy firmy i wynajęci fachowcy muszą zmagać się na głębokości niemal 1,6 km pod powierzchnią wody.
Nie tylko jednak Hayward znalazł się pod presją. Z ostrą krytyką za zbyt małą aktywność spotkał się także Barack Obama. Mamy zapewne do czynienia z najgorszym wyciekiem ropy w całej amerykańskiej historii.
Po zakończeniu w piątek swojej drugiej inspekcji u wybrzeży Luizjany prezydent odleciał do Waszyngtonu śmigłowcem. Szkoda, że nie poczekał jeszcze chwilę. Stracił bowiem okazję obejrzenia przedziwnego spektaklu.
Członkowie ekipy ratunkowej, którzy zbierali ze złocistego piasku całe płaty maleńkich smolistych kulek, zaczęli od razu zdejmować ubranie robocze i tłumnie ładować się do żółtych autobusów. Po chwili nie było po nich ani śladu.
Szybko wyszło na jaw, że tych 400 robotników przywieziono na plażę, by oczyścili ją przed wizytą prezydenta. - To kolejny PR-owski numer koncernu. Chce po prostu ukryć przed światem nasze problemy. Chcemy tych facetów codziennie, a nie wtedy, gdy z wizytą wybiera się prezydent - skarży się John Young, przewodniczący rady parafialnej w miasteczku Jefferson.
Gdy Obama udawał się na weekend do Chicago na uroczyste obchody dnia poległych na polu chwały, BP musiało przyjąć na siebie cały impet gniewu i oburzenia z powodu kolejnej nieudanej próby wstrzymania wycieku. Nie po raz pierwszy firma wzbudzała w opinii publicznej nadzieje na zatrzymanie wycieku, a jednocześnie ostrzegała, że operacja może się nie udać. Jeden z pracujących w BP inżynierów miał podobno mówić, że operację "Top Kill" trzeba wstrzymywać co 12 godzin, gdyż szyb zwraca muł z powrotem.
Następna próba ma polegać na modyfikacji już przedtem stosowanej kopuły powstrzymującej wyciek. - Dziś wiemy znacznie lepiej, dlaczego wcześniej tamta akcja się nie udała. Musimy po prostu działać metodą prób i błędów, aż znajdziemy właściwe rozwiązanie - mówi ten sam inżynier.
Skalą i napięciem rozgrywającemu się pod wodą dramatowi dorównał w ubiegłym tygodniu ten odbywający się na lądzie. Amerykanie coraz dokładniej bowiem analizują, co właściwie doprowadziło do eksplozji i dlaczego tak długo trwa walka z wyciekiem.
Prosząc o zgodę na odwierty, firma BP miała pisać, że wyciek ropy jest "wysoce nieprawdopodobny"
Miało być 21 czujników wycieku, było sześć
W Waszyngtonie powołano przynajmniej cztery zespoły zajmujące się tym problemem. Ich pierwsze wnioski nie są pocieszające ani dla szefów BP, ani dla Obamy. Prezydent i tak cały czas musi odpierać zarzuty dotyczące kiepskiej reakcji na kryzys czynników oficjalnych.
W lutym 2009 r. koncern wystąpił o pozwolenie na dokonywanie odwiertów w Zatoce Meksykańskiej. Podaniu towarzyszył 52-stronicowy plan strategii ochrony tamtejszego środowiska naturalnego. Podobno można w nim przeczytać, że "przypadkowe powstanie wycieku jest wysoce nieprawdopodobne". A nawet gdyby doń doszło, koncern dysponuje "właściwymi środkami działania", które uchronią niezwykle wrażliwe podmokłe tereny stanu Luizjana przed dotarciem do nich plamy ropy.
Podczas zwołanych przez administrację zeszłotygodniowych przesłuchaniach podwykonawcy z branży naftowej oświadczyli, iż żółte flagi BP zaczęły pojawiać się na platformie Deepwater już kilka dni po tym, gdy w styczniu tego roku zaczęto odwierty. - Strasznie się śpieszyli. Robili zbyt wiele rzeczy na raz - mówi Tyrone Benton, ekspert kierujący pracą podwodnych robotów.
Dokumenty potwierdzają, iż amerykański gigant energetyczny Haliburton - jego zadanie polegało na połączeniu, niemal 5 km pod dnem morza, stalowej rury ze zbiornikiem ropy - zgłaszał BP swoje zastrzeżenia. Jego zdaniem firma winna była założyć przynajmniej 21 wykrywaczy ewentualnych przecieków ropy z rury. Zainstalowała tylko sześć.
BP wciąż trzyma się wstępnych szacunków mówiących, że do Zatoki Meksykańskiej wycieka około miliona ton surowca dziennie. Nie pozwoliło niezależnym badaczom na przeprowadzenie testów i ewentualne skorygowanie tej liczby. Są nawet tacy eksperci, którzy utrzymują, że wyciek może być 20 razy większy.
W ubiegłym tygodniu BP zaczęło wypłacać miejscowym rybakom i poławiaczom krewetek odszkodowanie za to, że nie mogą wypływać na połowy. Każdy z nich dostanie 5 tys. dol. Ale właściwe podliczenie strat może zająć jeszcze wiele miesięcy. BP podało, że dotąd wydał na operację w Zatoce Meksykańskiej niemal miliard dolarów.
Tłumaczenie: Zbigniew Mach