Gdyby był krezusem finansowym, wykupiłby hektary ziemi i stworzył na nich rezerwaty przyrody. Bo dzisiaj za mało dbamy o nasze środowisko.
Okazją, by to zmienić, jest Światowy Dzień Ziemi, który obchodzimy 22 kwietnia.
W ramach obchodów na wrocławskim Rynku odbędzie się akcja zatytułowana „Wrocławskie Dzieci Uczą Segregować Śmieci”. W projekcie wezmą udział
dzieci z przedszkoli oraz młodzież ze szkół.
Priorytetem tegorocznej edycji projektu jest woda. Dlatego organizatorzy włączyli się w Kampanię Wodną Polskiej Akcji Humanitarnej. Do 30 kwietnia będą zachęcać wrocławian do zbiórki surowców wtórnych, z których dochód przeznaczony zostanie na budowę studni w Afryce.
Pomysłodawcy akcji dołączają również do projektu Fundacji Na Ratunek, która poprzez zbieranie nakrętek z plastikowych butelek pomaga dzieciom z Kliniki Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej we Wrocławiu.
Tymczasem Fundacja EkoRozwoju postanowiła zebrać milion baterii. Za cel postawiła sobie odbudowę dawnego
sanatorium dr Brehmera w Sokołowsku, nazywanego przez naszego rozmówcę, Dominika Dobrowolskiego, "pierwszym na świecie Davos". Każdego roku w Polsce powstaje ponad 300 mln zużytych baterii. Ideę poparli także znani i cenieni artyści, m. in. Hanna Krall, Zbigniew Preisner, Jerzy Stuhr oraz Krystyna Janda.
Strona internetowa akcji
- O Dniu Ziemi rozmawiamy z ekologiem, Dominikiem Dobrowolskim.
Wydaje mi się, że Dzień Ziemi to jeden z 365 dni. I to, co robimy 22 kwietnia, nie przekłada się później na nasze działania przez cały rok.
Problem jest ze wszystkimi świętami tego typu. Dzień Matki, Dzień Kobiet, Dzień Strażaka... Warto przez cały rok te dni obchodzić. Kochać i szanować się wzajemnie, być dobrym dla zwierząt, jak w piosence Lady Pank.
Trzeba być też realistą, że gdybyśmy głośno mówili o problemach środowiska przez 365 dni w roku, to ludzie mieliby dosyć już po miesiącu. Oczywiście, najważniejsze pozostaną nasze codzienne działania. Najpierw powinniśmy przede wszystkim "posprzątać w swoich głowach", jak w piosence Wojciecha Młynarskiego.
Czy Wrocław jest bardziej proekologicznym miastem niż pozostałe miasta w Polsce? Jak obchodzimy Dzień Ziemi?
Wszystko zależy od ludzi. Dzień Ziemi to inicjatywa oddolna, która powstała w latach 70. w Stanach Zjednoczonych. Nikt odgórnie nie organizował Dnia Ziemi. To ludzie sami stwierdzili: chcemy mówić o Ziemi jak o miejscu, o które trzeba dbać.
Dzieciaki zabiera się wtedy na wycieczki, uczy się ich ochrony środowiska.
To prawda. Dzień Ziemi to pretekst, żeby zrobić różne dobre rzeczy. Ale spójrzmy na to realnie: każda okazja, żeby zerwać się z lekcji, jest świetna. Nawet ekologiczna.
Niestety, część inicjatyw w Polsce jest skomercjalizowana. Centra handlowe, sklepy chcą zrobić różne rzeczy z tej okazji, bo liczą na zysk.
Data 22 kwietnia utkwiła nam już w pamięci, a po drugie, Dzień Ziemi jest obchodzony rzeczywiście na całym świecie. Pomysły, co można w tym dniu zrobić są tak rożne, jak różni są ludzie. Jedni wychodzą do parków obserwować przyrodę, inni może idą sprzątać, a w niektórych firmach wyłącza się światło. Każda forma ochrony środowiska jest właściwa pod warunkiem, że mianownik będzie przez "e", tzn. będzie to ekologiczne.
To co możemy zrobić dla Ziemi?
W dzisiejszym świecie o ekologii świadczą nasze decyzje konsumenckie. Może warto zastanowić się, co warto kupować. Niektóre produkty są na przykład wielokrotnie opakowane. To oznacza, że po zużyciu takiego produktu powstaje góra śmieci. To chyba niezbyt ekologiczne. Zastanówmy się, czy kupować regionalne produkty żywnościowe czy truskawki z Chin? Te ostatnie zostały przywiezione do Polski, a to wiąże się z olbrzymią emisją dwutlenku węgla.
Symbolem naszych zakupów jest wreszcie ta reklamówka, którą bezmyślnie bierzemy z hipermarketu, a potem ona ląduje na wysypisku. Trochę mniej tych śmieci!
Inna sprawa dotyczy miast. Jeżeli nie musimy, to nie korzystajmy z samochodów, a przestawmy się na transport zbiorowy czy na rower. Trochę więcej chodźmy piechotą! To też jest ekologia.
I wreszcie najważniejsze: tak będziemy chronić środowisko, jak stanowi prawo. Kto stanowi prawo? Nasi przedstawiciele: posłowie, senatorowie, radni. Bardzo wiele od nich zależy. Wybierajmy tych, którym zależy na ochronie środowiska. Bo jeżeli znajdą się tacy, którzy powiedzą: "Wyrąbać lasy sudeckie i budować kolejne wysypiska!", to jak możemy liczyć na poprawę środowiska?
Uważasz, że tak jak Niemcy, powinniśmy mieć Partię Zielonych w Sejmie?
Partia Zielonych w Niemczech powstała w latach 60. w kontekście budowania elektrowni atomowych i jest to jedna z lepiej działających partii w Europie. Uzyskują ponad 10 proc. poparcia każdego roku. Czasami więcej.
Ja nie chcę promować żadnej partii, ale popieram ludzi, którzy coś robią dla środowiska. My musimy wymagać od naszych przedstawicieli w parlamencie, żeby podawali wcześniej swój program, mówili o tym, co chcą zrobić np. w sprawie czystości Bałtyku, a w końcu "przykręcać im śrubę", by wywiązywali się ze swoich obietnic.
W Niemczech jest nie do pomyślenia, żeby np. wyrzucić śmieci do lasu. A jeżeli się ktoś taki znajdzie, to natychmiast sąsiad na niego doniesie i taki delikwent nie dość, że zapłaci tysiąc Euro kary, to jeszcze naje się wstydu. My w Polsce nie mamy jeszcze takie prawdziwej solidarności ekologicznej. Przymykamy oko na niszczenie przyrody, a później narzekamy.
Kiedy u nas segregacja będzie wyglądać tak, jak na Zachodzie?
Innym wzorcem, jaki teoretycznie moglibyśmy czerpać z Niemiec, to segregacja śmieci. Tam w każdym mieszkaniu są kosze na papier, szkło i plastik. Czy w Polsce też tak kiedyś będzie?
Nawet musi. Polska nie ma wyjścia. Należymy do Unii Europejskiej, a wszyscy członkowie tej wspólnoty mają tzw. dyrektywy opakowania. Każdy kraj musi uzyskać 60-procentowy poziom recyklingu do 2014 roku. W prawie unijnym jest to zapisane.
Jeżeli my tego poziomu nie osiągniemy, grożą nam kary finansowe, które wynoszą 250 tys. Euro dziennie za 1 proc. niezrealizowanego obowiązku. Jeżeli więc będziemy mieli poziom odzysku 59 proc., czyli 1 proc. mniej niż to jest wymagane, to każdego dnia zapłacimy 250 tys. kary. Jeżeli to będzie 2 proc., to kara sięgnie już pół miliona Euro. Rzeczywistość jest jednak taka, że odbiłoby się to na kieszeniach obywateli, nie rządzących.
Niestety, obecnie 95 proc. odpadów komunalnych ląduje na wysypiskach śmieci. Mamy do zrealizowania cel co najmniej 60-procentowy. Olbrzymia praca przed nami.
Ciężar tego obowiązku spoczywa na barkach samorządów. Miasto Wrocław ma więc dużo do zrobienia.
Warto dodać, że w Niemczech za wywóz odpadów płaci się dużo więcej niż w Polsce. Wywożenie śmieci na wysypiska jest kilka razy droższe niż sama segregacja śmieci. U nas jest odwrotnie. Co zrobić, żeby to się zmieniło i żeby jednocześnie zachęcić ludzi do segregacji odpadów? Powinno się podnieść opłaty za składowanie odpadów na wysypisko.
Z drugiej strony, w całej Europie został wprowadzony tzw. system produktów. Firma produkująca napoje gazowane uiszcza za butelkę przykładowo 50 Eurocentów opłaty za recykling. W Polsce 30 proc. firm tych opłat nie uiszcza, ponieważ Urząd Marszałkowski, który powinien to nadzorować, nie dysponuje wystarczającą liczbą pracowników mogących to kontrolować. Mamy więc problem z egzekwowaniem prawa.
Jak sądzisz, w ilu mieszkaniach we Wrocławiu są pojemniki do segregacji śmieci?
26 marca robiliśmy na placu Solnym akcję "Zamień odpady na kulturalne wypady". W akcji wzięło udział ponad tysiąc osób z całego Wrocławia. W ramach tego eventu zrobiliśmy ankietę na temat segregacji odpadów. Badanie jest wiarygodne, ponieważ mieliśmy pełny przekrój społeczny. Okazało się więc, że ok. 50 proc. respondentów zadeklarowało, że segreguje śmieci.
Jak oni segregują, to już trudno sprawdzić, ale można przyznać, że rzeczywiście połowa wrocławian ma szansę segregować odpady. Jeśli nie u siebie w domu, to niemal na każdym osiedlu są kosze na szkło, plastik i papier. Wystarczy chcieć.
Patrząc na Europę (weźmy pod uwagę takie kraje, jak Niemcy, Szwecja), bardzo duża część odpadów jest spalana. I nie chodzi tylko o to, żeby pozbyć się śmieci, bo to był system w latach 60. Ale w chwili, gdy odpady mają bardzo wysoką kaloryczność, można uzyskać z nich energię. Oczywiście do tego potrzebne są najwyższej klasy elektrownie na odpady. Gdyby to u nas funkcjonowało, sporo śmieci nie lądowałoby na wysypiskach, a dostarczałoby nam energii. Zwróćmy też uwagę na takie czynniki, jak wzrost ceny ropy czy gazu. Wykorzystanie odpadów jest w takich przypadkach coraz bardziej uzasadnione. Tego typu elektrownie na śmieci są już we wszystkich większych miastach Europy, tylko u nas ich nie ma. Kiedyś były próby, ale zaproponowano za słabe technologie i ludzie się buntowali. Słusznie zresztą.
Natomiast moim zdaniem to jest przyszłość. W Sztokholmie na przykład 20 proc. energii dostarczają śmieci. W Polsce spala się węgiel, a śmieci lądują na wysypiskach, co jest totalnym bezsensem.
Z termiczną utylizacją śmieci wiążą się oczywiście pewne problemy społeczne, bo nie każdy chce mieć spalarnię pod domem. I tutaj powinniśmy brać pod uwagę również opinie ludzi.
VALUE="Opaque"a="http://www.youtube.com/v/qYHguBEXkac" width=425 height=350 type=application/x-shockwave-flash>
|
Wspomniałeś wcześniej, że gdybyśmy nagłaśniali akcje ekologiczne przez 365 dni w roku, to mielibyśmy dość. A czy to nie jest też trochę tak, że środowisko ekologów dzieli ludzi poprzez takie spory, jak w przypadku Doliny Rospudy?
Przede wszystkim ludzi dzielą politycy. W przypadku Rospudy mieliśmy klasyczną sytuację, w której ludziom coś obiecywano, chcąc złamać prawo. Inwestycja od samego początku była nierealna, bo Unia Europejska by nam to zablokowała i na to ekolodzy zwracali uwagę. Ale wtedy nikt nie chciał słuchać.
Zainwestowano pieniądze i dopiero ministrowi Nowickiemu udało się załatwić sprawę. Dolina Rospudy została uratowana, wyznaczono nową trasę i droga będzie zbudowana.
Problem polega więc na tym, że wielu polityków ogłupia ludzi. Kłamią, przeinaczają fakty... Na szczęście, Polska należy do Unii Europejskiej, a ta priorytetowo traktuje ochronę środowiska.
Rospuda jest jednym z przykładów. Wielokrotnie spotykamy się ze stwierdzeniami, że na ekologii można dobrze zarobić. Inną sprawą jest to, że branże związane z ochroną środowiska są przyszłościowe.
To prawda. Z jednej strony mamy pejoratywną stronę medalu, gdzie mówi się o tym, że "ekolodzy robią kokosy", a z drugiej strony fakt, że branże związane z ochroną środowiska rzeczywiście są przyszłościowe.
Po pierwsze, przyglądając się rankingom najbogatszych ludzi w Europie, to obawiam się, że ekologów tam nie znajdziemy. Po drugie, wśród tych branż, które zarabiają najwięcej, są branże: petrochemiczna, militarna, wojskowa, chemiczna i bankowa. Chciałbym być krezusem finansowym. Mógłbym wtedy wykupić sporo ziemi i zrobić tam rezerwaty przyrody. Odpowiedź na pytanie, czy na ekologii można zarobić, jest stosunkowo prosta. Przecież to kwestia zdrowej żywności, oczyszczania wody czy produkcji energii. A to są sprawy priorytetowe.
A może pejoratywne opinie na temat ekologów wynikają z rożnego rodzaju przekrętów organizacji. Nieraz pojedyncze przypadki potrafią rzutować na całe środowisko. Podobnie funkcjonują niektóre koncerny farmaceutyczne - przypomnijmy sobie, ile było wątpliwości, czy szczepionki na świńską grypę są nam rzeczywiście potrzebne?
Są branże, które posiadają swego rodzaju status quo. Zalicza się do nich właśnie branżę petrochemiczną czy farmaceutyczną. Przecież sprzedaż leków leży w ich interesie. A Polacy jak się nie nafaszerują różnego rodzaju rzeczami, to psychicznie czują się źle, nawet wtedy, kiedy tych medykamentów zasadniczo nie potrzebują. Producentom lekarstw nie zależy na tym, żeby ludzie byli zdrowi. Branża paliwowa nie będzie promować rowerów, bo chcą sprzedać jak najwięcej benzyny.
Ludzi się okłamuje po to, żeby zarobić pieniądze. Ale to jest gra na krótką metę.
Innym problemem są turbiny wiatrowe. Stanowią one konkurencję dla kopalni węglowych. Sieci energetyczne utrudniają podłączanie do turbin wiatrowych, dlatego też tak słabo się one w Polsce rozwijają. Węgiel chroni swoją pozycję na rynku.
A co z warunkami atmosferycznymi? Nie żyjemy w Holandii.
Są rejony, w których te turbiny mogłyby doskonale prosperować. Nie mówię też, żeby wiatraki stawiać wszędzie. Ale na pewno warto poszerzyć nasze działania w tym zakresie.
Da się w Polsce zrobić to na szerszą skalę?
Oczywiście, że się da. Przypomnijmy, że w Polsce wytwarzamy zaledwie 2 proc. energii odnawialnej. A wymogi unijne stanowią przynajmniej 20 proc. do 2020 roku (hasło "3 razy 20"). Powinniśmy też minimum o 20 proc. zmniejszyć zużycie energii.
Wcześniej dyskutowano na temat elektrowni jądrowej. Dyskusja po katastrofie nieco przycichła, ale jak wygląda teraz sytuacja w Polsce? Bo wydaje się, że niektórzy mogą być oburzeni stawianiem tego typu elektrowni w naszym kraju... Może lepiej byłoby postawić na elektrownie wiatrowe czy wodne?
Niekoniecznie. Zresztą, to skomplikowany problem. Z punktu widzenia emisji dwutlenku węgla, elektrownie jądrowe są kapitalne. Biorąc pod uwagę ścieki, to również atomówki są lepsze. Problemem pozostają odpady radioaktywne. Koszt ich składowania jest olbrzymi.
Najtrudniejsze jest pokonanie bariery finansowej. Co do opinii społeczeństwa, w Polsce mamy wiele gmin, które chciałyby mieć na swoim terenie elektrownię jądrową. To są olbrzymie pieniądze dla regionu.
Ale skoro można na tym zarobić, to dlaczego Polska nie zdecydowała się jeszcze na ani jedną atomówkę? Pamiętajmy, że tego rodzaju elektrownie są dofinansowane przez państwo. Koszt budowy, eksploatacji i zamknięcia musi pokryć państwo, a to znaczy "obywatele".
Gdybyśmy zrobili referendum, w którym zapytamy: "Czy chciałbyś dokładać do elektrowni jądrowych każdego roku tysiąc złotych, to czy się na to zgodzisz?" Niestety, nikt nie mówi o kosztach. Poza tym, monopolizowanie źródła energii daje niestabilność dla całego systemu. Elektrownia może się zepsuć, a wtedy siada całe państwo.
Z punktu widzenia rozwoju kraju, źródła odnawialne są lepsze, ale nie jestem pesymistą. Sądzę, że przynajmniej jedna atomówka w Polsce powstanie.
A może ludzie nie mają świadomości, że technologia idzie naprzód i boją się powtórki z Czarnobyla?
Biorąc pod uwagę Polskę, to rzeczywiście coś w tym jest. Ale świat temu zaprzecza. Mamy renesans atomówek. Wydobycie ropy będzie maleć, a zapotrzebowanie jest większe. Energetyczną dziurę trzeba jakoś zasypać.
Czytaj też: