Rząd straszy OZE, bo woli dopłacać do węgla i importu paliw.
Premier Tusk podczas wczorajszego wystąpienia pochwalił się wyborcom, że, rząd, dzięki opóźnieniu w przyjęciu nowej ustawy o OZE uratował miliardy złotych. Stwierdził również, że zbyt wysokie wsparcie dla OZE będzie niekorzystne dla polskiej gospodarki oraz spowoduje podwyżki energii.
Komentując projekt ustawy o OZE, Premier Tusk ma w jednym miejscu rację. Rząd nie spieszy się z przyjęciem ustawy. Dzięki temu ratuje miliardy złotych, które przyczyniają się do wzrostu zysków węglowych koncernów energetycznych. Miliardy te wypływają z portfeli polskich podatników, polskich rodzin. Dziś, na systemie wsparcia dla OZE korzystają głównie największe koncerny węglowe. W latach 2005-2012 pod płaszczykiem dopłat do OZE, polskie rodziny dopłaciły do produkowanej przez nie energii (w procesie współspalania węgla z biomasą i w zamortyzowanych elektrowniach wodnych) 12,1 mld złotych. W tym samym czasie do nowych mocy OZE dopłaciliśmy 6,9 mld zł. Patrząc na te liczby odpowiedź na pytanie – jak Premier chce oszczędzić 12 mld zł do roku 2015 wydaje się być znana tylko samemu Premierowi.
Najnowszy projekt ustawy o OZE zakonserwuje istniejący system układów. Współspalanie nadal będzie wspierane – zmieni się tylko jego nazwa. Koncerny dobudują do istniejących kotłów oddzielny podajnik, by polskie rodziny nadal dopłacały grube miliardy rocznie do produkcji pseudo zielonej energii ze spalania węgla mieszanego z biomasą. Wsparcie dla mikroinstalacji to mit i mrzonka, bo kto będzie chciał zainwestować w urządzenie, które zwróci mu się za 19 lat? Ministerstwo Gospodarki chwali się, że już dziś każdy może wybudować swoją przydomową elektrownię i bez problemu podłączy ją do sieci. Zapomina tylko dodać, że właściciel takiej instalacji zakupując prąd od elektrowni zapłaci ok. 60 groszy za kWh, a chcąc sprzedawać swoje nadwyżki do sieci dostanie tylko 16 groszy za kWh, co jest ewenementem na skalę europejską. Tym bardziej, że jego prąd popłynie prosto do sąsiada, który będzie musiał zapłacić zakładowi energetycznemu 60 groszy za kWh. Kto więc na tym zarabia, korporacje czy obywatel?
Premier Tusk chce rehabilitować węgiel. To przedsięwzięcie wymagające, bo polski węgiel jest aż tak niekonkurencyjny cenowo, że musimy importować go z zagranicy – głównie Rosji i Ukrainy. W latach 2002-2011 import węgla wzrósł pięciokrotnie. Z roku na rok Polska jest coraz bardziej uzależniona od importu węgla i innych paliw kopalnych jak ropa czy gaz. W latach 1999-2009 Polska zanotowała najwyższy w skali UE wzrost uzależnienia od importu paliw – z 9,8% do 31,7% całkowitej konsumpcji energii.
Rozwój energii odnawialnej i obniżenie zużycia energii ma służyć poprawie bezpieczeństwa energetycznego UE, uniezależnieniu od importu, a dzięki temu też zapobieżeniu dużym wzrostom cen elektryczności. O co chodzi polskiemu rządowi, skoro nawet wyliczenia prezentowane w opublikowanym w styczniu br. Programie Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ) wykazują, że węgiel tanim źródłem energii nie jest? PPEJ wskazuje, że każda megawatogodzina prądu z węgla w rzeczywistości kosztuje nas dużo więcej – od 300 do 1000 złotych więcej. Najwyraźniej Premier Tusk nie czytał tego programu skoro twierdzi, że węgiel jest tani, a energia z OZE droga. 8 kwietnia Greenpeace Polska opublikuje raport zawierający analizy pokazujące ile dopłacamy do węgla, prądu z węgla i OZE. Mamy nadzieję, że Premier zapozna się z ich wynikami.
Anna Ogniewska
Autorka jest koordynatorką kampanii Klimat i Energia