<p>W 2020 roku szczęśliwie tuż przed pandemią udało mi się zrealizować jedno z moich marzeń: czyli wjechać (bez pchania i noszenia roweru) na dużą wysokość. Po przejechaniu prawie 1200 km po Chile zameldowałem się na wysokości 5900 m n.p.m. na zboczach wulkanu Ojos del Salado. Wyprawa była oczywiście sakwiarska, samotna, bez żadnego wsparcia. Największym wyzwaniem był 270 kilometrowy odcinek bez żadnej możliwości zakupu jedzenia i z jednym miejscem, gdzie mogłem nabrać wody. Z Copiapo na wulkan ruszałem na rowerze, który z zapasami wody i żarcia ważył 73 kg.<br />
Ta wyprawa: "Kross The Record 2020" została nominowana w kategorii "Podróż roku" w konkursie Travelerów National Geographic.<br />
<a class="w3-button w3-blue" href="https://travelery.national-geographic.pl/" style="width:100%;" target="_blank">Teraz trwa głosowanie. Jeśli Wam się spodoba ta podróż - będzie mi bardzo miło. Zagłosuj</a></p>
Pod koniec stycznia ruszyłem rowerem z leżącej na wybrzeżu Antafogasty. Pchany przez bardzo silny zachodni wiatr pierwszego dnia przejechałem pod górę aż 75 km wnosząc się 1000 metrów w pionie. Jazda w pełnym upale nie jest łatwa – wystarczy chwila nieuwagi i mam spieczoną i poparzoną skórę na karku. W Calamie po czterech dniach pedałowania łapię W położonym przy granicy z Boliwią na wysokości 3700m pomiędzy dwoma stożkami wulkanicznymi Ollague do którego dojechałem po 4 dniach jazdy, planowałem aklimatyzację do dużych wysokości. Kończę na pierwszej próbie w czasie której wjeżdżam rowerem na wysokość 4700 m. W nocy mam duszności i problemy z oddychaniem więc rano jadę autobusem do Calamy gdzie zostaję kilka dni aby stanąć na nogi. Do San Pedro de Atacama oddalonego o 240 km przejeżdżam przez El Tatio - najwyżej położonego i trzeciego największego na świecie pola gejzerów.
Następnym moim celem był wulkan Chajnantor gdzie chciałem wjechać na rowerze na szczyt o wysokości 5639 m oraz przez kilka dni aklimatyzować się. Czterodniowy wypad kończy się kolejną porażką – po rekordowo wysokim dla mnie noclegu (4900 m) rano rozpoczynam atak szczytowy i zostaję zatrzymany przez… ochronę. Okazuje się, że przebywam na prywatnym terenie ALMA – największego obserwatorium astronomicznego na świecie składającego się z sieci 66 potężnych radioteleskopów położonych na wysokości ponad 5000 m. Bez specjalnej zgody nie mogę tutaj przebywać i po krótkiej wizycie w biurze i ostrzegawczej rozmowie zostaję odwieziony za szlaban. Jeszcze tego samego dnia po kolejnym rekordowym 50-kilometrowym zjeździe ląduję w znanym mi hoteliku w San Pedro de Atacama. Czas na ostatni – najważniejszy etap wyprawy, który rozegra się na zboczach najwyższego na świcie wulkanu Ojos del Salado.
Do Copiapo docieram po całodniowej podróży autobusem. Tutaj starannie obliczam i kupuję porcje jedzenia na 12 dni – wyszło 7 kg bułek, sera, liofilizatów, makaronów, sosów oraz ciasteczek. Do specjalnych worków wlewam 22 litry wody. W sumie cały rower z bagażami rower waży 74 kg. Dużo, ale przez 270 km dzielących mnie do podnóża wulkanu nie ma nic poza posterunkiem granicznym, gdzie wezmę kolejną porcje wody. Z tego właśnie powodu ten niezbyt trudny alpinistycznie szczyt jest bardzo problematyczny logistycznie.
Przez pięć dni mozolnie podjeżdżam z wysokości 400 m n.p.m. na 4500 m n.p.m. W większości szutrowa, ale całkiem twarda i dobrej jakości droga prowadzi dolinami wyschniętych rzek. 30 km przed granicą z Argentyną odbijam w prawo i docieram do pierwszego turystycznego schronu Refuge Murray. Dawniej znajdował się tutaj posterunek policji. Droga robi się coraz bardziej kamienisto-żwirowa. Tego obawiałem się najbardziej, bo ostrzegano mnie przed takimi odcinkami. Wjeżdżam w szerokie wadi – wyschnięte koryto rzeczne tak bardzo charakterystyczne dla wszystkich pustyń na świecie. W myślach gratuluję sobie decyzji wyboru roweru Kross Smooth Trail z wielkimi kołami o średnicy 27,5” i szerokości aż 3 cale. Obniżam maksymalnie ciśnienie w oponach i dzięki temu jestem w bardzo powoli jechać częściowo żwirową i piaszczystą drogą, którą docieram wieczorem do Atacama Refuge na wysokości 5250 m. Rozbijam namiot – w tym miejscu będzie moja Camp Base. Nie jestem sam – otacza mnie kilkanaście kolorowych namiotów oraz samochody terenowe – to jedyny sposób dostania się tutaj dla trekkerów.
Jeden dzień przeznaczam na aklimatyzację – na lekko – bez bagażów jadę ok. 500 m w górę i wracam do namiotu. Kolejnego dnia powtarzam znowu wczorajszy fragment drogi. Po drodze na wysokości 5600 m musze zmienić dętkę na nową - samo pompowanie na tej wysokości męczy. Powoli obrót za obrotem korby zdobywam wysokość i w końcu dojeżdżam do stalowego kontenera. To jeden z najwyżej położonych na świecie turystycznych schronów: Tejos Refuge (5837 m.). Tutaj podejmuję decyzję o pozostaniu na noc. Nie mam śpiwora, ale dwójka trekkerów, która rusza o 3:00 w nocy na szczyt zostawia mi swój i mogę się nieco ogrzać. W nocy było prawie -10C i rano z trudem się rozgrzewam w promieniach wschodzącego słońca. Starym moim zwyczajem ruszam powolutku, zatrzymując się co kilka metrów dla złapania oddechu. W sumie to mało powiedziane... Łapczywie chwytam każdy haust rozrzedzonego dwukrotnie powietrza, bardzo uważając, żeby nie doprowadzić do sytuacji niedotlenienia, co mi się już raz tutaj zdarzyło. O mało wtedy nie zemdlałem. Nie ujechałem daleko. Niecałe 100m w pionie. Zaraz za miejscem, gdzie ścieżka dla wspinaczy na szczyt odbija w lewo droga zrobiła się tak stroma z tak luźną nawierzchnią, że rower mimo zaciśniętych hamulców zsuwa się w dół. To już koniec. Dalej nie da się jechać. Prowadzenie, wnoszenie i pchanie roweru nie wchodzi w grę – to moja najważniejsza zasada podczas wyprawy „Kross The Record”. Chciałem wjechać najwyżej na rowerze. Udało się tego dokonać na wysokość 5906 metrów. Jest to jedna z najwyższych wysokości na jakie wjechał człowiek na rowerze. Jestem szczęśliwy, ale został niedosyt, że nie udało się przekroczyć magicznej granicy 6000 m np.m.
Ta wyprawa: "Kross The Record 2020" została nominowana w kategorii "Podróż roku" w konkursie Travelerów National Geographic.
Teraz trwa głosowanie. Jeśli Wam się spodoba ta podróż - będzie mi bardzo miło. Zagłosuj.
Marcin Korzonek
info
|