Niemcy odchodzą od węgla, chociaż dzieje się to w bólach i wciąż za wolno. Powołana właśnie Komisja Węglowa ma opracować mapę transformacji energetycznej.
W międzyczasie problem nie ma już tylko charakteru technologicznego, ale także polityczny. Podsycane w ostatnich latach płonne nadzieje, że węgiel zostanie, przyparły Niemcy do muru – czy Angela Merkel wygra i wróci na tory lidera ochrony klimatu czy zwycięży raczej ksenofobiczna i populistyczna partia AfD, która będzie teraz żerować na obawach tych, którzy na transformacji mogą stracić najwięcej?
Pod koniec czerwca 2018 r. niemiecki węgiel był solą w oku polityków, związków zawodowych, aktywistów i mieszkańców wsi zagrożonych wysiedleniem. Kraj nad Sprewą stoi przed trudnym zadaniem – współzałożyciel wspólnoty węgla i stali, a następnie unijny progresywny kraj pod względem rozwoju energetyki odnawialnej, pokazuje swoje pierwotne, węglowe oblicze. Mówi się o tym już nie tylko w kuluarach. Al Gore, laureat pokojowej nagrody Nobla za działania na rzecz ochrony klimatu twierdzi: „Niemcy, lider ochrony klimatu ryzykuje, że zostanie w tyle”. Podczas pobytu w Berlinie, amerykański polityk udzielił wywiadu dla New York Times’a 26 czerwca. Tego dnia Gore rozpoczął spotkanie dla mówców na rzecz ochrony klimatu (Climate Reality Project) w stolicy republiki federalnej. W tym samym czasie zaczęła obradować Komisja Węglowa przy Bundestagu. Podczas debat w ramach Climate Reality Project Niemcy były wielokrotnie podawane za przykład, że walka ze zmianami klimatu cały czas wymaga większego zaangażowania, gdyż koncerny konwencjonalne wciąż napierają. Obecny na spotkaniu organizowanym przez Gore’a Norbert Winzen z miejscowości Keyenberg, która podobnie jak Immerath zostanie zniszczona na rzecz odkrywki Garzweiler należącej do RWE powiedział: „Przyjedźcie do Nadrenii Północnej-Westfalii i zobaczcie jak kopalnia pożera wsie oraz ludzkie zdrowie psychiczne. Zobaczycie krajobraz jak po wojnie”. Gdzie są dzisiaj Niemcy z tamtych progresywnych, odnawialnych lat?
Niemcy przez lata uchodziły za przodownika ochrony klimatu na szczeblu unijnym i międzynarodowym. Wyznaczały standardy, dawały nadzieję na progres odnawialnych źródeł energii. Niestety pod wieloma względami to już przeszłość. Co prawda ich poziom rozwoju OZE jest wciąż imponujący (5 lipca 2018 samo słońce o godzinie 12 w południe dało 22 GW), ale wiele wskazuje, że na horyzoncie pojawiają się inni, np. Dania czy Szwecja, którzy bardziej niż Republika Federalna zasługują na miano lidera Energiewende.
Z pewnością nie jest to powód do dumy, ale fakty mówią same za siebie – cel redukcji gazów cieplarnianych o 40% do 2020 w stosunku do roku 1990 nie zostanie w Niemczech zrealizowany. Wszystko dlatego, że pod powierzchnią ambitnych czynów cały czas żarzył się protest lobby węglowego, które teraz zdołało się wybić na świecznik.
Mimo rozwoju energetyki odnawialnej Niemcy nie odnotowały spadku emisji gazów cieplarnianych w ostatnich latach. Winny temu jest kochany przez Niemców transport i przemysł samochodowy oraz energetyka konwencjonalna. „Gdybym był Niemcem wziąłbym to sobie do serca” – powiedział Gore. Należy też dodać, że pieniądze na transformację płacą główni zwykli konsumenci prądu, obywatele. Za to często zwolnione są z tych opłat np. koncerny energetyczne. „Nie można spocząć na laurach. Niestety Niemcy nie są już liderem zielonej energetyki. Jest wiele krajów, które są obecnie szybsze na drodze zmian”. Również Kathrin Gutmann, dyrektorka kampanii Europe Beyond Coal czy Stefanie Groll mówiły w Berlinie, że od działania komisji węglowej zależy teraz reputacja Niemiec, jak również na co zostaną przeznaczone ogromne środki, którymi dysponują Niemcy – na energetykę odnawialną czy na węgiel. Niemcy mają problem, gdyż są wciąż numerem jeden w Europie, jeżeli chodzi o emisje CO2. Jeżeli będą teraz osłabiać cele polityki klimatycznej, to wydaje się mało prawdopodobne, aby mogły przekonać kogokolwiek na następnym COP 24 w Katowicach do swojego zielonego oblicza i progresywnej ścieżki. Polska, niestety, może na tym skorzystać.
Mówi się często, że to Polska idzie w zaparte jeżeli chodzi o forsowanie węglowej gospodarki, ale przykład z Niemiec, a konkretnie osób, które zasiadają teraz w komisji węglowej, pokazał, że także tam węgla broni się do upadłego. Przyjrzyjmy się zatem, jak niemieckie lobby chciało podważyć nowe unijne przepisy dotyczące emisji przemysłowych. Zaostrzenie przepisów emisyjnych dla np. tlenków azotu czy rtęci zostało przyjęte przy poparciu krajów członkowskich w kwietniu 2017 r. Chodzi o Dyrektywę w sprawie emisji przemysłowych UE. Uznano ją za krok w dobrym kierunku a mianowicie w stronę poprawy jakości powietrza, a więc też ludzkiego życia, poprzez zamykanie najbardziej zanieczyszczających elektrowni np. węgla brunatnego. Szybko znalazły się jednak podmioty, którym się to nie spodobało. Kiedy okazało się, że nowe przepisy oznaczają problemy dla około 2900 elektrowni węglowych branża zaczęła walczyć o zachowanie status quo. A że przemysł węglowy jest bardzo silny w Niemczech nie zdziwiło, że właśnie z tego kraju wyłonili się orędownicy zatrzymania procesu odchodzenia od węgla.
Jednym z aktywniejszych polityków okazał się Stanislaw Tillich (CDU) były premier Saksonii. Tillichowi zależało na rewizji przepisów unijnych dotyczących standardów emisyjnych dla tlenków azotu i dla rtęci. Tym samym, przy okazji, zagrał na anty-europejskich resentymentach w Saksonii. W ostatnich wyborach do Bundestagu prowęglowa kampania Tillicha przyniosła znamienny efekt – w landzie wzrosło poparcie dla AfD. O ile Tillich musiał się nieco powstrzymywać w węglowych obiecankach, kandydaci AfD mówili o brunatnej przyszłości dla Saksonii bez ogródek. Wzrost poparcia odnotowała dlatego AfD, a nie CDU.
Tillich występując przeciwko unijnym przepisom popierał de facto emisje rtęci czy tlenków azotu. O tym, że elektrownie na węgiel brunatny mają problem z emisją rtęci przekonaliśmy się w Polsce po ujawnieniu znacznie wyższej niż raportowanej (18 razy więcej) emisji tej neurotoksyny z elektrowni Bełchatów. Mimo że zanieczyszczenia ze spalania tego wyjątkowo emisyjnego paliwa przyczyniają się do przedwczesnych zgonów czy chorób, to minister Tillich uparcie walczył w trakcie pełnienia swoich publicznych obowiązków, aby branża węgla brunatnego w Europie miała się dobrze. Nie dziwi, że chciał również, aby do protestu dołączyły Polska i Bułgaria. Już samo to powoduje, że należy mieć wątpliwości, czy obecność Tillicha w komisji sprzyjać będzie rozwojowi i ochronie klimatu, czy raczej węglowi. Jeżeli teraz on czy Matthias Platzek (kolejny członek komisji przyjazny węglowi) zaczną działać wbrew swoim wcześniejszym obietnicom, może się okazać, że potencjalni wyborcy CDU czy SPD także przejdą na stronę AfD. A to oznacza dla Angeli Merkel nie lada problem oraz wyzwanie.
Kiedy pod koniec czerwca w Berlinie Al Gore uczył ludzi, jak skutecznie rozmawiać o zmianach klimatu, a Greenpeace rozlał żółtą farbę w centrum miasta, która z wysokości ułożyła się w kształt słońca - zaczęła obradować tzw komisja węglowa. Komisja nosi znamienną nazwę – „Rozwój, zmiana strukturalna i zatrudnienie”, jednak i tak nazywana jest Kohlekomission czyli Komisja Węglowa. Tillich i Platzek mówią otwarcie, że ich praca będzie wzorem dla innych węglowych regionów Europy. Z jednej strony możemy mieć nadzieję, że się nawrócili. Jeżeli jednak tak się nie stało, prace i wnioski komisji rzeczywiście mogą się okazać, ale antywzrorem ochrony klimatu.
Komisja „Rozwój, zmiana strukturalna i zatrudnienie” to pierwsze takie ciało powołane przy Rządzie Federalnym. Do jej głównych zadań należy:
Prace komisji kierują na siebie spojrzenia wielu podmiotów, także w Polsce. Komisja węglowa ma zaprezentować swoje pierwsze ustalenia jesienią, m.in. na szczycie klimatycznym w Katowicach COP 24. Można się domyśleć, że od stanowiska Niemiec zależeć będą ambicje pozostałych państw w tym Polski. A ambicje członków Komisji idą w sukurs polskim lobbystom węglowym, którzy wyrazili swoje opinie ostatnio w Programie dla Sektora Węgla Brunatnego w Polsce. Matthias Platzek, członek komisji, mógłby się sam podpisać do wieloma tezami wyrażonymi w polskim programie. On sam, jako premier landu Brandenburgia przez lata uczył jak nieszczyć cele polityki klimatycznej oraz propagować hasła, że bez węgla brunatnego czeka nas zapaść.
Skład komisji sugeruje, że prace będą burzliwe. W każdym komisyjnym sektorze mamy spolaryzowane stanowiska – przewodniczący to lobbyści węglowi - wymieniani już Matthias Platzek i Stanislaw Tillich ale też Ronald Pofalla, który wsławił się m.in. przy lobbowaniu kontrowersyjnego projektu kolejowego Stuttgart 21. Do tego jest tam kobieta Barbara Praetorius, kiedyś związana z Agora Energiewende. Następnie mamy związek zawodowy Ver.di oraz IG BCE, który znany jest z poparcia dla węgla. Udział lobbystów węglowych ze wschodnich Niemiec pozwala na obawy, że zamknięcie tamtejszych elektrowni, bez których redukcja emisji CO2 w Niemczech nie będzie ani łatwa, ani szybka, może być odwlekane. Chodzi o elektrownie Jänschwalde czy Boxberg. Prace komisji wyznaczą także przyszły los dla planowanych odkrywek Welzow-Süd Teilfeld II czy Jänschwalde. Ewentualne poparcie dla dalszego istnienia zarówno kopalni jak i elektrowni we wschodnich Niemczech będą najlepszą wodą na młyn dla polskich planów budowy odkrywki Gubin, Złoczew czy Oczkowice. Trzeba dodać, że władze Brandenburgii czy Saksonii życzyłyby sobie, aby węgiel spalany był tam jeszcze przez dziesiątki lat. Nie trzeba chyba dodawać, że podobny plan nijak ma się do ochrony klimatu, żeby nie powiedzieć, że jest to wykorzystywanie sytuacji do realizacji własnych interesów kosztem bezpieczeństwa przyszłych pokoleń – naszych dzieci i wnuków.
W niedzielę 24 czerwca w Berlinie i w innych niemieckich miastach odbyły się także protesty mieszkańców pod hasłem „Stop Kohle”. Ludzie skandowali hasła nawołujące, aby wziąć się do aktywniejszej pracy dla klimatu. Adresatem był rząd federalny – ludzie chcą większego wsparcia i ambicji na drodze odejścia od spalania węgla.
Przykład Niemiec może być przestrogą dla Polski – brak ambicji i transparencji w transformacji energetycznej wiązać się może z jej spowolnieniem, ale także z pożywką dla populizmu. Będzie też wyrzucaniem pieniędzy w błoto - tylko po to, aby wytrzeć łzy tym, którzy musieliby zacząć się dzielić bogactwem i energią. Okłamywanie ludzi, że przyszłość należy do węgla zemści się prędzej czy później – rozczarowani obywatele pokażą figę, kiedy przyjdzie wyłożyć karty na stół.
Hanna Schudy
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) 10.2024 |
Kopalnia Turów pochłania dawny kurort uzdrowiskowy Opolno-Zdrój, a (...) |
TURÓW - Wyrok NSA niezgodny z prawem UE (...) |
Trwa wyścig o czyste powietrze – najnowszy ranking (...) |
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) wrzesień (...) |
Wakacje ze śmieciami. Czy system kaucyjny oczyści środowisko? |
Wakacje ze śmieciami. Czy system kaucyjny oczyści środowisko? (...) |
prof. Jan Popczyk: Trzy fale elektroprosumeryzmu |
Jean Gadrey: Pogodzić przemysł z przyrodą |
Jak wyłączyć ziemię z obwodu łowieckiego i zakazać (...) |
Bez mokradeł nie zatrzymamy klimatycznej katastrofy |
Zielony Ład dla Polski [rozmowa] |
We Can't Undo This |
Robi się naprawdę gorąco |