Nowe prawo łowieckie było pierwszą przeszkodą, na której potknęła się maszyna do głosowania PiS.
Teoretycznie dziś polowania w Polsce powinny być uznane za nielegalne, bo stare przepisy już nie obowiązują, a nowych – nie ma. Jest tylko opinia ministra Jana Szyszki.
Czarne chmury nad polskimi myśliwymi zbierały się od dawna. Konkluzje kontroli gospodarki łowieckiej dokonanej przez Najwyższą Izbę Kontroli pomiędzy październikiem 2014 r. a lutym 2015 r. były miażdżące dla Polskiego Związku Łowieckiego – organizacji zrzeszającej i reprezentującej polskich myśliwych.
Surowa ocena NIK
Najwyższa Izba Kontroli potwierdziła to, co dla krytyków myśliwych było od dawna dość oczywiste – obowiązujący w Polsce model łowiectwa jest przestarzały. Nie uwzględnia ani obecnych relacji na linii myśliwi – państwo – właściciele nieruchomości, ani współczesnej świadomości przyrodniczo-ekologicznej.
Mało kto spodziewał się jednak, że w podsumowaniu swoich działań kontrolnych Najwyższa Izba Kontroli posłuży się tak daleko idącymi sformułowaniami, jak to, że niektóre działania polskich myśliwych „noszą znamiona kłusownictwa” (1).
Lista nieprawidłowości wskazanych przez NIK była naprawdę długa. Przede wszystkim podkreślono brak organu, który faktycznie kontrolowałby i nadzorował działalność PZŁ. Brak jest też jakiegokolwiek nadzoru nad działalnością prywatnych biur organizujących polowania dla myśliwych z zagranicy.
Dlaczego taki nadzór powinien istnieć, łatwo zrozumieć, uświadamiając sobie, że są to firmy sprowadzające do Polski uzbrojonych w broń palną cudzoziemców. Ci zaś podczas wykonywania polowania korzystają z przywilejów analogicznych do polskich myśliwych, a więc mogą bez przeszkód i wbrew woli właściciela wkraczać na jego posesję, strzelając do dzikich zwierząt, które tenże właściciel chciałby np. chronić.
Raport NIK ujawnił bałagan panujący w dokumentacji myśliwskiej, a także jej nierzetelność i fałszowanie danych. NIK doszła do wniosku, że jakość (lub brak) dokumentacji produkowanej przez myśliwych uniemożliwia w praktyce ustalenie rzeczywistej liczby zwierząt łownych i liczby zwierząt upolowanych (2).
Łowiectwo można w Polsce wykonywać wyłącznie w ramach tzw. gospodarki łowieckiej. Gospodarka łowiecka opiera się natomiast, zgodnie z przepisami ustawy, na tzw. planach łowieckich. Teoretycznie planowanie łowieckie służy temu, aby, po pierwsze, policzyć zwierzęta w obwodach, a po drugie wykazać, ile z tych zwierząt zostało zabitych w ramach polowań.
Jeśli NIK stwierdza, że na skutek panującego bałaganu i przekłamanej dokumentacji nie sposób jest ustalić ani liczebności zwierząt, ani proporcji zwierząt zabitych oznacza to, że nie ma mowy o prowadzeniu jakiejkolwiek gospodarki łowieckiej. Wniosek nasuwa się sam: myśliwi co najmniej naruszają prawo, by nie powiedzieć, że działają nielegalnie.
Nie powinno więc dziwić, że po opublikowaniu raportu przez NIK myśliwi robili dużo, aby podważyć jego wiarygodność: władze PZŁ zarzuciły (3) NIK upolitycznienie raportu, a rzeczniczka prasowa PZŁ oceniła raport jako „skandaliczny” i „kontrowersyjny”. I poinformowała o skierowaniu sprawy do Prokuratury Generalnej (4).
Ponadto kontrola wykonana przez NIK ujawniła poważną skalę fałszowania przebiegu samych polowań. I tak wykazano przypadki, kiedy myśliwi posługiwali się upoważnieniami do odstrzału wystawianymi na inne osoby lub na inne obwody łowieckie. Ujawniono praktyki nielegalnego poszerzania wydanych upoważnień na dodatkowe gatunki zwierząt i na zabicie większej ich liczby. To w tym właśnie kontekście NIK pisał, że działania myśliwych noszą znamiona kłusownictwa.
Wreszcie warto wspomnieć o kwestii wypłat odszkodowań, które również objęła kontrola NIK. Myśliwi często podkreślają w polemikach, że owszem, uprawiają swoje hobby, ale także biorą na siebie finansowy ciężar szkód wyrządzanych przez zwierzęta w uprawach rolnych i leśnych. Sęk w tym, że lista zwierząt, które myśliwi mogą zabijać, liczy 30 gatunków. Tymczasem przepisy nakazują myśliwym wypłatę odszkodowań za szkody spowodowane zaledwie przez… 4 gatunki: dziki, jelenie, daniele i sarny.
Nasuwa się oczywiste pytanie, czym myśliwi uzasadniają zabijanie pozostałych gatunków? O to jednak trzeba by zapytać samych myśliwych.
NIK zbadał także, jak w praktyce wygląda kwestia szkód łowieckich. Okazuje się, że szkody w uprawach rolnych występują na powierzchni zaledwie 1 proc. upraw w skontrolowanych przez NIK obwodach łowieckich. (Dla porównania szkody w transporcie i przechowalnictwie żywności to standardowo ok. 4 proc. płodów rolnych). Obnażono więc beznadziejną słabość tego argumentu, mającego uzasadniać uprzywilejowaną pozycję łowiectwa.
W dodatku Najwyższa Izba Kontroli stwierdziła, że odszkodowania bywają wypłacane z opóźnieniem nawet kilkunastu miesięcy. Przy czym w żadnym ze skontrolowanych przypadków nie wypłacono odsetek za tak długi czas oczekiwania.
Kolejnym poważnym problemem wytkniętym przez NIK jest nieuregulowana kwestia polowań na prywatnych gruntach. I tu dochodzimy do pierwszej, by nie powiedzieć – precedensowej porażki machiny legislacyjnej PiS.
Cofnijmy się o krok. W lipcu 2014 roku Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok, w którym orzekł, że przepisy Prawa łowieckiego są w tym zakresie niezgodne z Konstytucją RP. Niekonstytucyjne jest bowiem objęcie obwodem łowieckim prywatnych nieruchomości bez jednoczesnego zapewnienia, jak to ujął Trybunał, „prawnych środków ochrony praw właściciela tej nieruchomości”.
Jednocześnie Trybunał wyznaczył maksymalny możliwy okres przejściowy, czyli 18 miesięcy, dając tym samym czas na zmianę przepisów i doprowadzenie Prawa łowieckiego do stanu zgodności z konstytucją. Poprzedni Sejm nie zdążył problemu uregulować (kadencja zakończyła się przed trzecim czytaniem), a parlamentarna większość PiS – tak sprawna, gdy trzeba było uchwalać ustawy dotyczące TK – nie potrafiła odpowiedniej zmiany szybko przeprowadzić.
Zgodnie z wyrokiem TK w dniu 22 stycznia 2016 r. art. 27 ustęp 1 Prawa łowieckiego stracił moc prawną. I tak doszliśmy do bezprecedensowej sytuacji. Wspomniany artykuł był jedyną w polskim ustawodawstwie podstawą do tego, by sejmiki województw w drodze uchwały ustanawiały obwody łowieckie. Zgodnie z opinią części prawników brak tego przepisu oznacza, że wszystkie istniejące obecnie w kraju obwody łowieckie przestały istnieć.
O analogicznej sytuacji prawnej w innej sprawie (związanej z kościelnym majątkiem) wypowiadała się prof. Ewa Łętowska (5). Jesienią 2015 r. rzecznik prasowy PZŁ stwierdził, że „jeśli nic się nie zmieni, w styczniu (2016 – red.) myśliwi mogą stracić w Polsce prawo do polowania” (6). Teoretycznie więc od 22 stycznia 2016 r. w Polsce nie powinny odbywać się żadne polowania.
Ułatwić myśliwym, zaszkodzić środowisku
Jak doszło do tej kuriozalnej sytuacji? Grupa posłów-myśliwych z klubu PiS, zapewne licząc na niezawodność „maszyny do głosowania PiS”, w grudniu 2015 r. zgłosiła całościową propozycję nowego Prawa łowieckiego. Miała ona nie tylko zastąpić przepisy zakwestionowane przez TK, ale także ułatwić życie kolegom-myśliwym.
Dodajmy, że propozycja nowego prawa, zgłoszona jako projekt poselski, nie musiała być poddana publicznym konsultacjom. Wystarczy się w nią wczytać, żeby zrozumieć, dlaczego posłowie nie chcieli konsultować swoich pomysłów ze stroną społeczną.
Projekt przewidywał bowiem, po pierwsze, ustalenie listy zwierząt łownych ustawą zamiast rozporządzeniem ministra środowiska.
Spowodowałoby to „zabetonowanie” tej listy na wiele długich lat, bo przecież trudno racjonalnie oczekiwać, że dla skreślenia z niej zagrożonego gatunku ktokolwiek podjąłby inicjatywę ustawodawczą i przeszedł pełny proces legislacyjny. Tymczasem już od lat organizacje pozarządowe oraz Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska alarmują, że na liście zwierząt łownych znajdują się gatunki, których liczebność w ostatnich latach spadła drastycznie (zające, kuropatwy, niektóre dzikie kaczki).
Po drugie – wyraźne zapisanie w ustawie braku obowiązku wykonywania oceny oddziaływania polowań na środowisko.
Byłby to zapis wprost sprzeczny nie tylko z prawem europejskim (tzw. dyrektywą siedliskową), ale także z orzecznictwem polskich sądów. Wszystkie polowania sieją spustoszenie w przyrodzie, a polowania zbiorowe są prawdziwym jej demolowaniem, które porównać można do przejechania walca drogowego przez las. Ofiarami takiej demolki bywają nawet gatunki zwierząt objęte ochroną ścisłą, na których ratowanie instytucje europejskie, krajowe i prywatne wydają poważne kwoty. Argument o tym, że polowania nie wywierają negatywnego wpływu, a więc nie powinny podlegać ocenom oddziaływania na środowisko, jest nie do obrony.
Po trzecie – dalsze dopuszczenie barbarzyńskiej procedury tresowania myśliwskich psów na żywych zwierzętach.
Po czwarte – przyznanie myśliwym prawa do broni krótkiej.
Pretekstem mającym uzasadniać wyposażenie armii 116 tysięcy myśliwych w rewolwery była rzekoma potrzeba posługiwania się bronią krótką do dobijania rannych zwierząt. Jednak uzasadnienie ustawy pomijało fakt, że do tej pory myśliwi radzili sobie z dobijaniem tzw. postrzałków, nie posiadając broni krótkiej.
Co więcej w przeszłości przez kilkanaście miesięcy myśliwi mieli możliwość ubiegania się o broń krótką, czemu zdecydowanie przeciwna była Komenda Główna Policji. Ostatecznie możliwość tę skasowano w ramach pakietu ustaw podnoszących bezpieczeństwo publiczne przed piłkarskimi mistrzostwami świata w roku 2012.
Po piąte – partycypacja Skarbu Państwa w szkodach łowieckich nawet do poziomu 50 proc. wypłaconych odszkodowań.
Ta propozycja była prawdziwym „skokiem na kasę”, czyli zamachem myśliwych na zasoby budżetu państwa. W dotychczasowym stanie prawnym to myśliwi byli odpowiedzialni za szkody wyrządzone przez tzw. zwierzęta jeleniowate i przez dziki. Za szkody wyrządzone przez zwierzęta objęte ochroną gatunkową, np. wilki czy bobry, odpowiada Skarb Państwa. W interesie i w zadaniach państwa leży bowiem troska o gatunki zagrożone, jednocześnie wypełniające ważne role w ekosystemie (wilki – redukcja populacji jeleni i ochrona rosnących lasów, bobry – mała retencja wodna i ochrona przeciwpowodziowa).
Myśliwi chcieli w ten prosty sposób uzyskać bezpośrednie dofinansowanie swojej hobbystycznej działalności z budżetu. To pomysł tym bardziej bulwersujący, że dopłaty państwa miały obejmować nie tylko szkody rolne wyrządzone przez zwierzęta łowne, ale i te wyrządzone podczas wykonywania polowania (np. uszkodzenie czyjegoś mienia w wyniku nieostrożnego zachowania myśliwych).
Po szóste projekt nowego Prawa łowieckiego autorstwa grupy posłów PiS próbował uporać się z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z lipca 2014 roku i uwzględnić ochronę praw właścicieli nieruchomości przy włączaniu ich ziemi w granice obwodów łowieckich.
Pomysł ten opierał się na dwóch założeniach. Tworząc nowe obwody łowieckie lub zmieniając granice dotychczasowych, właściciele nieruchomości mieliby możliwość zgłaszania uwag. Problem jednak w tym, że byłyby to uwagi kompletnie nikogo nie wiążące. Ponadto jeśli właściciel danej nieruchomości, która była już objęta obwodem łowieckim, chciał wyłączyć swoją własność spod polowań, mógłby to zrobić jedynie wnosząc pozew do sądu powszechnego (oczywiście na swój koszt) i wykazując przed sądem, że sprzeciw wobec polowań jest konsekwencją przekonań religijnych lub wyznawanych zasad moralnych. Pomijając oczywisty absurd takiej propozycji (pomysł zmuszania sądów cywilnych do oceny wewnętrznej spójności norm religijnych), była ona w oczywisty sposób sprzeczna z Konstytucją RP i z pewnością nie stanowiłaby skutecznej realizacji wyroku Trybunału.
Analogiczną propozycję złożoną jeszcze w VII kadencji Sejmu bardzo krytycznie ocenili prawnicy i Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
PiS zignorował głos obywateli
Korzystając z sejmowej dominacji PiS i bezwzględności w uchwalaniu nowych przepisów, lobby myśliwskie chciało wykorzystać sytuację i doprowadzić do szybkiego wprowadzenia niezwykle korzystnych dla siebie rozwiązań. Oczywiście wszelkie postulaty społeczne zgłaszane przez kilkadziesiąt organizacji pozarządowych zostały kompletnie zignorowane. Czego dotyczyły te propozycje?
Po pierwsze – wprowadzenia zakazu dokarmiania dzikich zwierząt.
Przyrodnicy od dłuższego czasu krytykują praktykę wykładania przez myśliwych pokarmu i nęcenia zwierząt. Niestety coraz częściej tzw. gospodarka łowiecka przypomina hodowlę trzody. Ocenia się, że myśliwi w skali kraju wykładają ok. 100 tysięcy ton karmy. Najczęściej jest to pokarm zupełnie nieadekwatny i nienadający się dla dzikich zwierząt.
Bywa, że są to truchła innych zwierząt, odpadki z hipermarketów, zgniłe pieczywo oraz, co najgorsze, olbrzymie ilości kukurydzy. Ta ostatnia zawiera estrogen, czyli żeński hormon płciowy, który wpływa na cykl rozrodczy dzików, zwiększając płodność i przyspieszając dojrzewanie płciowe młodych samic, co w konsekwencji powoduje gwałtowny wzrost liczebności tych zwierząt (7).
Wreszcie źródła naukowe (8) mówią o tym, że dokarmianie powoduje wzrost zapasożycenia zwierząt oraz przyspiesza rozprzestrzenianie się groźnych chorób takich jak gruźlica bydlęca czy ASF.
Po drugie – zwiększenia odległości strzałów myśliwskich od zabudowań.
Obecnie dystans ten wynosi 100 metrów i jest kompletnie nieadekwatny do odległości rażenia współczesnych rodzajów broni myśliwskiej. Zasięg śrutu (którym strzela się np. do ptaków) wynosi do 400 metrów, a zasięg kul sztucerowych aż do 5 kilometrów. Jednak nawet propozycja zwiększenia dystansu strzału od zabudowań mieszkalnych do 500 m została przez posłów-myśliwych zignorowana.
Po trzecie – konieczności wycofania z użycia myśliwskiej amunicji ołowianej.
Polska jest jednym z trzech ostatnich krajów w UE, który nie wprowadził jeszcze żadnych ograniczeń w stosowaniu ołowiu. Ten skrajnie toksyczny metal ciężki wyeliminowaliśmy już z farb, lakierów, benzyny i przedmiotów codziennego użytku. Myślistwo, obok przemysłu i transportu, pozostaje największym źródłem skażenia ołowiem.
Szacunki i źródła naukowe wskazują, że rokrocznie polscy myśliwi wprowadzają do środowiska nawet do 600 ton ołowiu, czyli więcej niż emituje cały krajowy przemysł! W roku 2015 sympozjum naukowe Uniwersytetu Oksfordzkiego na temat zagrożeń ołowiu z amunicji dla człowieka i środowiska wykazało bez najmniejszych wątpliwości, że ołów wystrzeliwany z amunicji zagraża nie tylko dzikim zwierzętom (i zanieczyszcza środowisko naturalne), ale także osobom jedzącym dziczyznę. Z tego powodu niektóre kraje wprowadziły oficjalne rekomendacje dotyczące maksymalnych norm jej spożycia przez dzieci i kobiety w ciąży.
Potężnym problemem jest obecność w środowisku ołowianego śrutu (kumulującego się z roku na rok). Ocenia się, że z tego powodu umiera w Europie ok. miliona dzikich ptaków rocznie.
Po czwarte – zakazu polowań zbiorowych jako nieracjonalnych, nieefektywnych i zakłócających równowagę całej przyrody ożywionej.
Polowanie zbiorowe stanowi brutalną ingerencję w siedliska przyrodnicze. Strzelanina, ujadanie psów, odgłosy nagonki, ściganie i dobijanie kolejnymi strzałami zwierząt poranionych przez myśliwych oraz przemieszczanie się dużej grupy ludzi i psów – to wszystko powoduje, że spore obszary lasów i pól są jak wymarłe. Wyjątkowo wzrasta ilość rannych, postrzelonych zwierząt, co traktowane jest jak myśliwska norma wkalkulowana w ryzyko polowań zbiorowych, pomimo, że taka postawa jest rażącym łamaniem zasad etyki myśliwskiej.
Tak podkreślana w zasadach racjonalnej gospodarki łowieckiej selekcja zwierzyny jest w praktyce niemożliwa do zrealizowania. Myśliwy widzi zwierzę najczęściej przez sekundę, dwie, gdy w pełnym galopie przeskakuje ona leśną drogę czy przecinkę. Trudno wówczas rozpoznać gatunek i płeć zwierzęcia.
Po piąte – zakazu udziału dzieci w polowaniach.
Analogicznie do zakazu udziału dzieci w uboju zwierząt kręgowych zawartego w ustawie o ochronie zwierząt, dzieci nie powinny także brać udziału w polowaniach. O zakaz ten zabiega nie tylko Koalicja „Niech Żyją!”, ale także Komitet Ochrony Praw Dziecka, Niebieska Linia (zajmująca się ofiarami przemocy w rodzinie), Fundacja Dzieci Niczyje i Komitet Narodowy UNICEF.
Konieczność wprowadzenia takiego zakazu poparł Rzecznik Praw Dziecka oraz Ministerstwo Edukacji Narodowej pod rządami PO. Dla wszystkich tych instytucji i organizacji jasną sprawą jest szkodliwość udziału w zabijaniu zwierząt dla dziecięcej psychiki. Tym bardziej, że polowania to nie tylko akt czystego strzału i szybkiej śmierci. Około jedna trzecia wszystkich zwierząt postrzelonych podczas polowań jest ranna, trzeba je wytropić, dopaść i dobić. To nie są czynności odpowiednie dla dzieci. Wiążą się niejednokrotnie z widokiem tryskającej krwi, wylewających się wnętrzności i odstrzelonych kończyn.
Ktokolwiek zaprowadziłby szkolną klasę na „wycieczkę” do ubojni (gdzie zwierzęta przynajmniej z założenia uśmiercane powinny być możliwie szybko i bezboleśnie), naraziłby się na odpowiedzialność karną. Jednocześnie pozwala się myśliwym na prowadzenie dzieci na polowania, gdzie doświadczają niepomiernie bardziej drastycznych widoków.
Protesty społeczne
Fala krytyki, która spadła na PiS po ujawnieniu zapisów poselskiego projektu prawa łowieckiego, zaskoczyła chyba nawet kierownictwo partii rządzącej. W wyniku społecznego oburzenia posłowie otrzymali setki e-maili, a petycja przeciwko proponowanym promyśliwskim rozwiązaniom zebrała w ciągu tygodnia ponad 7 tysięcy podpisów. Jak informowały media, na wewnętrznym spotkaniu PiS w Jachrance sam prezes Jarosław Kaczyński miał powiedzieć, że „nie lubi myśliwych” (9).
Koniec końców projekt PiS-u został wycofany. Efekt jednak był taki, jak wcześniej wspomniano: znaleźliśmy się w kuriozalnej sytuacji, w której stare przepisy (na mocy wyroku TK) już nie obowiązują, a nowych nie ma.
Ministerstwo Środowiska kierowane przez zapalonego myśliwego Jana Szyszkę, który – jak sam mawia – „łowiectwo wyssał z mlekiem matki” próbowało pośpieszyć myśliwym na ratunek. Resort opublikował na swoich stronach „opinię”. Zupełnie niewiążąca z punktu widzenia obowiązywania prawa – w ten sposób ministerstwo próbowało choćby w minimalnym stopniu ratować wizerunek rządu, który nie poradził sobie ze zmianą jednego artykułu ustawy.
Zgodnie z poglądem Ministerstwa Środowiska utrata mocy prawnej art. 27 ustęp 1 Prawa łowieckiego nie powoduje zniesienia istniejących obwodów łowieckich i polować można dzisiaj na tych samych zasadach, jak przed 22 stycznia 2016 r.
Ale to tylko opinia. Prawnicy doradzają prywatnym właścicielom gruntów, na terenie których odbywają się polowania, drogę administracyjną. W tej kwestii wśród prawników panuje zgodność: właściciele ziemi mają obecnie podstawę do kierowania skargi do sądu administracyjnego na uchwałę sejmiku województwa o utworzeniu obwodu łowieckiego. Taka skarga skutkować będzie stwierdzeniem nieważności uchwały sejmiku i likwidacją obwodu łowieckiego.
(1) „NIK o gospodarce łowieckiej”, 11.09.2015, nik.gov.pl, dostęp 18.02.2016.
(2) Zob. NIK, „Prowadzenie gospodarki łowieckiej. Informacja o wynikach kontroli”, nik.gov.pl, dostęp 18.02.2016. Mowa jest o tym na s. 8 raportu NIK (p. 2.2, ppkt 1). Poza tym konkretne przykłady podano w raporcie na s. 38 (dane wykazywane w rocznych raportach są inne, niż wynikało to z ewidencji poszczególnych polowań); inny przykład pod koniec s. 53 i na s. 54 (wpisy w książce obwodu niezgodne z wydanymi upoważnieniami); przykłady pochyłym drukiem na s. 55.
(3) Zob. „Informacja Polskiego Związku Łowieckiego dotycząca kontroli gospodarki łowieckiej przeprowadzonej przez Najwyższa Izbę Kontroli”, slupsk.pzlow.pl, dostęp 18.02.2016.
(4) Zob. D. Piotrowska, „Kolejny atak Gazety Wyborczej na PZŁ”, pzlbydgoszcz.pl, dostęp 18.02.2016.
(5) Zob. E. Siedlecka, „Koniec polowań na prywatnej ziemi”, wyborcza.pl, dostęp 18.02.2016.
(6) Zob. W. Ferfecki, „Myśliwi odłożą strzelby”, rp.pl, dostęp 18.02.2016.
(7) Zob. A. Pittet, „Naturalne występowanie mikotoksyn w żywności i paszach – nowe dane, naturan.com.pl/pittet.htm, 2006; J. Grajewski, „Mikotoksy i grzyby pleśniowe zagrożenia dla człowieka i zwierząt”, Wyd. UKW, Bydgoszcz 2006; S. Pierużek-Nowak, „Opinia dotycząca projektu rozporządzenia Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi w sprawie zarządzenia odstrzału sanitarnego dzików”, Państwowa Rada Ochrony Przyrody, prop.info.pl, dostęp 18.02.2016.
(8) Zob. m.in. R. J. Putman, B. W. Staines, „Supplementary winter feeding of wild red deer Cervus elaphus in Europe and North America: justifications, feeding practice and effectiveness”, Mammal Review, 34, 2004; N. Selva, T. Berezowska-Cnota, I. Elguero-Claramunt, „Unforeseen Effects of Supplementary Feeding: Ungulate Baiting Sites as Hotspots for Ground-Nest Predation”, PLoS ONE 9(3), 2014.
(9) E. Siedlecka, „Koniec polowań…”.
*Arkadiusz Glaas – współzałożyciel i społeczny koordynator działań koalicji „Niech Żyją!”, skupiającej 30 organizacji pozarządowych
Instytut Obywatelski
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) 10.2024 |
Kopalnia Turów pochłania dawny kurort uzdrowiskowy Opolno-Zdrój, a (...) |
TURÓW - Wyrok NSA niezgodny z prawem UE (...) |
Trwa wyścig o czyste powietrze – najnowszy ranking (...) |
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) wrzesień (...) |
Wakacje ze śmieciami. Czy system kaucyjny oczyści środowisko? |
Wakacje ze śmieciami. Czy system kaucyjny oczyści środowisko? (...) |
prof. Jan Popczyk: Trzy fale elektroprosumeryzmu |
Jean Gadrey: Pogodzić przemysł z przyrodą |
Jak wyłączyć ziemię z obwodu łowieckiego i zakazać (...) |
Bez mokradeł nie zatrzymamy klimatycznej katastrofy |
Zielony Ład dla Polski [rozmowa] |
We Can't Undo This |
Robi się naprawdę gorąco |