Auto na bateryjkę - zabawka czy przyszłość?
Biorąc pod uwagę, że po Ziemi jeździ już około miliarda samochodów, nie powinno dziwić, że transport drogowy jest głównym konsumentem ropy, zużywającym ponad 2/3 jej produkcji. Jak wiele ropy zużywamy? Gdyby nasze dziennie zużycie zamknąć w jednej beczce, to miałaby ona 230 metrów średnicy i 330 metrów wysokości - stojąc na niej, można by patrzeć z góry na Wieżę Eiffla.
Ropa to potężna źródło energii i krew współczesnego świata. Litr ropy naftowej ma w sobie ilość energii odpowiadającą pracy przeciętnego człowieka przez pół miesiąca roboczego. Jednak dla naszych aut to niewiele - te pół miesiąca roboczego energii człowieka auto może spalić w kilka minut. Nieszczególnie efektywnie zresztą, bo z każdego litra spalonej ropy przemieszczeniu pasażera służy zaledwie 1 procent tej energii, reszta marnuje się w nieefektywnych silnikach spalinowych, układzie jezdnym i oporach powietrza, a przede wszystkim służy do przemieszczenia półtorej tony metalu i plastiku, z drobnym kilkudziesięciokilogramowym dodatkiem kierowcy.
Biorąc pod uwagę, że po Ziemi jeździ już około miliarda samochodów, nie powinno dziwić, że transport drogowy jest głównym konsumentem ropy, zużywającym ponad 2/3 jej produkcji. Jak wiele ropy zużywamy? Gdyby nasze dziennie zużycie zamknąć w jednej beczce, to miałaby ona 230 metrów średnicy i 330 metrów wysokości - stojąc na niej, można by patrzeć z góry na Wieżę Eiffla.
Jak uważa coraz większa liczba ekspertów i agencji monitorujących rynek ropy, łącznie z Międzynarodową Agencją Energetyczną, wydobyliśmy już większość łatwo dostępnych zasobów ropy konwencjonalnej, światowe wydobycie ropy osiągnęło swój szczyt w 2006 roku i w ciągu najbliższych lat będzie już tylko maleć. Spadek podaży zderzy się z rosnącym popytem, szczególnie ze strony Chin i Indii, które naśladując zachodni model życia motoryzują się na potęgę. Same Chiny, jeśli pójdą drogą Korei Południowej czy Japonii, w ciągu 20 lat zużyłyby cały światowy eksport ropy na swoje potrzeby - dla nas nie zostawiając już ani kropli. Zgodnie z prawami rynku można więc spodziewać się wielokrotnego wzrostu ceny ropy.
Już dziś same kraje Unii Europejskiej na import ropy codziennie płacą eksporterom ponad miliard dolarów. Podobne środki wydają Stany Zjednoczone. Są to ogromne pieniądze, które trafiają do eksporterów ropy. Państwa te, bogacąc się, jednocześnie zwiększają swoje własne jej zużycie, przez co eksport będzie kurczyć się jeszcze bardziej.
Co więc zamiast ropy? Do pewnego stopnia jej rolę w najbliższych latach będzie przejmował gaz. Jednak gaz, pomimo sięgania po coraz bardziej niekonwencjonalne złoża gazu ciasnego i łupkowego, cierpi na ten sam problem, co ropa - również jest paliwem nieodnawialnym i jak raz go już spalimy, nieodwołalnie zniknie. Jego złoża, szczególnie przy zastępowaniu nim ropy, również będą się wyczerpywać, a cena rosnąć.
Za transport przyszłości powszechnie uważa się pojazdy elektryczne. Mają szereg zalet - są dynamiczne, energooszczędne (silnik spalinowy ma efektywność rzędu 30%, a elektryczny 90%), oszczędne (prąd na przejechanie 100 km kosztuje od 3 do 12 złotych),ciche, czyste w użyciu, bezawaryjne, łatwe w konserwacji i utrzymaniu. Jak lubią podkreślać ich producenci, nie emitują też spalin. W każdym razie z rury wydechowej, bo przy produkcji prądu zanieczyszczenia powstają, tyle, że w elektrowni. Polska energetyka węglowa (aż chciałoby się powiedzieć: kopalna) jest tak nieefektywna i brudna, że w naszym kraju jazda samochodem spalinowym wciąż wiąże się z emisją mniejszej ilości dwutlenku węgla, niż jazda podobnej wielkości samochodem elektrycznym.
Rozpowszechnienie samochodów elektrycznych może dać jednak impuls do rozwoju energetyki odnawialnej. Źródła odnawialne, takie jak wiatr czy słońce, dostarczają energię nieregularnie, co stanowi spory problem. Włączenie do inteligentnej sieci milionów samochodów, mogących magazynować dziesiątki gigawatogodzin prądu, i w razie potrzeby oddawać go do sieci, będzie stanowić doskonały bufor łagodzący wahania podaży energii ze źródeł odnawialnych. Ponadto, samochody będzie można ładować z lokalnych źródeł energii, takich jak własne panele słoneczne czy wiejska turbina wiatrowa, dzięki czemu, do dokonaniu początkowej inwestycji, ich "tankowanie prądem", stanie się właściwie darmowe.
Oczywiście z punktu widzenia fiskusa to zła wiadomość, bo ten, opodatkowując i okładając akcyzą paliwo zaciera ręce, gdy kierowcy je kupują.
To idiotyczna logika, bo każdy kupiony na stacji litr paliwa najpierw trzeba było kupić w Rosji lub u innego sympatycznego eksportera ropy - czyli wysłać za granicę nasze pieniądze, które zamiast krążyć w naszej gospodarce, dając miejsca pracy, znikają w kieszeniach szejków i oligarchów.
Rozpowszechnienie się samochodów elektrycznych, szczególnie zasilanych zdecentralizowanymi źródłami energii, jest też nie na rękę naszym koncernom energetycznym, ceniącym sobie swój scentralizowany monopol. Nie jest też na rękę koncernom i państwom będącym właścicielami złóż paliw kopalnych, którzy uwielbiają nasze uzależnienie od swoich drogich produktów. Samochody elektryczne nie są też na rękę producentom aut, którzy zainwestowawszy setki miliardów w linie produkcyjne i rozwój technologii opartych na ropie chcą nam je sprzedawać jak najdłużej. Auta elektryczne są też bardzo odporne i bezawaryjne, co znowu nie jest na rękę koncernom motoryzacyjnym, dobrze żyjącym ze sprzedaży części zamiennych i serwisu.
Rozwój aut elektrycznych, stymulowany przez rosnące ceny ropy i politykę ochrony klimatu, zaszedł już jednak za daleko, aby dało się powstrzymać rozwój tej technologii. Biorą się za nią nie tylko niewielkie, niszowe firmy, jak podwarszawska firma produkująca małe autko SAM, lecz i wielkie koncerny, jak Toyota, Nissan, Mitsubishi, Renault, Volkswagen, a nawet znany z produkcji dużych samochodów BMW. Rząd Niemiec zapowiedział właśnie, że oczekuje do 2020 roku wzrostu liczby jeżdżących w Niemczech samochodów elektrycznych do miliona. Na całym świecie korporacje taksówkowe planują przechodzenie na samochody elektryczne, idealnie sprawdzające się w ruchu miejskim.