Kiedy biali zetknęli się z ciemnoskórymi mieszkańcami australijskiego kontynentu, którzy żyli tu od tysięcy lat, nie wiem jak ich nazywali. Ale na pewno nie uważali ich za swoich braci.
Gatunek ludzki 50-60 tys. lat temu zasiedlił wielką wyspę, zwaną dziś Australią. Miało to miejsce w podobnie odległym, niewyobrażalnym dla nas czasie, kiedy to nasz gatunek homo sapiens migrował także z Afryki, skąd pochodzi, do Europy.
Minęły tysiące lat, zanim biali Europejczycy odkryli nowy dla siebie kontynent – wielką wyspę za Azją i Indonezją. Najpierw byli to żeglarze z Portugalii, potem Holendrzy, którzy nazwali wyspę na jakiś czas Nową Holandią, w końcu Anglicy. Wszyscy uznawali tę ziemię za niegościnną i nie do zamieszkania. Praktyczni Anglicy postanowili jednak wykorzystać ten ląd i założyli tutaj wielkie więzienie. Pierwsza osada portowa zwana Port Jakcson ( późniejsze Sydney), założona została przez kapitana Arthura Phillip’a w 1788 r w imieniu W. Brytanii. Była ukonstytuowana jako karny obóz pracy. Statkami przywożono tu przestępców i pospolitych złodziejaszków, a także politycznych buntowników z Imperium, często ze Szkocji, czy z Irlandii. Po kilkudziesięciu latach zaczęli napływać także wolni osadnicy.
Rdzennych mieszkańców Australii zwiemy Aborygenami. Słowo to pochodzi od łacińskiego: ab origines, co znaczy „od początku” i jest określeniem ludności tubylczej. Kiedy biali zetknęli się z ciemnoskórymi mieszkańcami australijskiego kontynentu, którzy żyli tu od tysięcy lat, nie wiem jak ich nazywali. Ale na pewno nie uważali ich za swoich braci. Uznali tę ludność za jeden z gatunków miejscowej fauny. Było to dla grabieżców wygodne, bo pozwalało brutalnie wypierać ich z ziemi, którą miejscowi często uznawali za świętą. Biali mieli broń palną i technologie wojenne. Aborygeni, rozproszeni w liczbie około sześciuset plemion, mówiący swoimi językami, dysponowali tylko oszczepami z kamiennymi ostrzami i bumerangami. Poza tym byli nastawieni do przybyłych raczej pokojowo, witali ich gościnnie, zdarzało się nawet, że uznawali białych za swoich przodków.
Plemię Aborygenów na Tasmanii, wyspie leżącej na południowy zachód od Australii, w całości wymordowano już pod koniec XIX wieku. Tak też było w wielu innych miejscach Australii, gdzie osadnicy i farmerzy zderzali się z miejscową ludnością w nierównej walce. Znane jest powstanie aborygenów w okolicach osady Kimberley w północno - zachodniej Australii w końcu XIX wieku. Nakręcono film o tych wydarzeniach. Mieliśmy też okazję przeczytać o nich w Gazecie Wyborczej (Ale Historia 18.07.2016r).
Opowieść to smutna i znamienna dla owych czasów. Miejscowi z ludu Bunuba, początkowo przyjaźnie byli nastawieni do białych. Wkrótce jednak musieli bronić się przed osadnikami, którzy wprowadzali owce i bydło na ich ziemie. Biali przybysze powiększali hodowle, masowo rozwijali rolnictwo. Dewastowali przy tym przyrodę, nie szanowali miejsc kultu. Wyrębywali i palili drzewa. Wyczerpywały się źródła wody pitnej. Opór Aborygenów trwał 12 lat. Powstanie stało się dla białych groźne, kiedy na czele powstania miejscowych stanął młody mężczyzna zwany Jandamarra. Był aborygeńskim dzieckiem wychowanym przez osadników. Znał zwyczaje białych i umiał posługiwać się ich bronią. Przez jakiś czas był wykorzystywany jako tropiciel swoich współplemieńców. W pewnym momencie przeszedł na ich stronę. Przez 3 lata jego kilkudziesięcioosobowy oddział skutecznie bronił terenów Bunuba. Koniec był tragiczny. Zbuntowane plemię pozbawiono wszelkich praw. Biali osadnicy mogli całkowicie bezkarnie zabijać miejscowych Bunuba. Plemię liczące ok 10 tys. członków zostało wytępione. Głowa zastrzelonego Jandanmarry ozdobiła w Londynie sklep z karabinami. Stąd pochodziła broń, z której zabito chłopca.
Pisząc to przypominam sobie spotkanie z Aborygenem na północy Australii w tropikalnym Cairns w Stanie Qeensland. Wychodziłem z motelu. Nagle zbliżył się do mnie na chodniku niewysoki człowiek. Pamiętam jego kędzierzawe, ciemne włosy, przekrwione białka oczu, proszące spojrzenie. Uśmiechnąłem się do niego. W tym momencie wypadła z motelu jak furia, machając rękami, tęga portierka. Pełna oburzenia coś wykrzykiwała. Przepędziła go. Nie pamiętam, czy w zdumieniu otworzyłem usta. Na pewno otworzyłem głowę.
Współcześnie żyjący w Australii Aborygeni należą w naszym pojęciu do warstw osób wykluczonych. Największy jest wśród nich odsetek alkoholików oraz bezrobotnych. Alkohol pojawił się w Australii wraz z białymi osadnikami. Dla wielu miejscowych okazał się „prezentem” zgubnym. Aborygeni mają aż nadto wiele powodów do frustracji, jeśli próbują funkcjonować w trybach narzuconej im cywilizacji. Przez lata byli traktowani jak zwierzyna łowna, poniżani, dyskryminowani. Obecne równe prawa praktycznie nie przekładają się na równe szanse. Czy Aborygeni mogą odnaleźć godne dla siebie miejsce w świecie urządzonym przez najeźdźców i osadników ? Na przeszkodzie stoją nie tylko traumy z przeszłości. Mentalność aborygeńskich plemion łowieckich i zbierackich jest całkiem odmienna od naszej. Takie pojęcia jak praca zarobkowa, pracowitość, lenistwo nie przystają do trybu życia ludzi żyjących w harmonii z naturą. Dla nas są to pojęcia wartościujące i oczywiste, ponieważ żyjemy w cywilizacji zorientowanej na zachłanną eksploatację natury.
Czytam historię Aborygenów. W międzyczasie robię zdjęcia wiejskich krajobrazów w stanie Wiktoria. Obsesyjnie wręcz fotografuję dzisiejsze rozległe tereny rolnicze- pagórki z bydłem i owcami, czasem pojedyncze, stare eukaliptusy( Fotografie pastwisk, lasów zamienionych w tereny rolnicze).
Szybko zorientowałem się, że jeszcze całkiem niedawno - ok 200 lat temu ten teren wyglądał całkiem inaczej. Były tu lasy z wielkimi drzewami, które rosły po kilkaset lat. Takie potężne drzewa zostały prawie w całości wycięte na potrzeby budowy domów oraz budowy statków. Często te drzewa były dla Aborygenów święte ( Fot. Wielkiego ściętego pnia drzewa).
Nie przywrócimy tym drzewom życia ani świętości. Możemy jednak zmieniać nastawienie do całej natury, a w szczególności do drzew. Ekolodzy z całego świata pragną uratować, zachować jak najwięcej leśnych obszarów na Ziemi w trosce o przetrwanie naszego gatunku. Podkreślają prawa rdzennych mieszkańców wielu regionów min. Indian, Eskimosów i Aborygenów do obrony ich terenów przed zachłanną eksploatacją. Trwają batalie o tworzenie Parków Narodowych, w których wycinanie lasów będzie zakazane. Sadzenie nowych drzew i lasów jest także naszą wspólną powinnością wobec przyszłych pokoleń.
Wciąż jednak trafiamy na biznesmenów i drwali, ale też rządzących i ministrów, którzy na las patrzą jak na fabrykę desek.
Znikające lasy to jeden z elementów procesu degradacji całej planety. Niepohamowana eksploatacja Ziemi doprowadziła nas na krawędź katastrofy. Niektórzy eksperci twierdzą wręcz, że katastrofa się już wydarzyła. Przywoływany jest obraz Titanica, który zderzył się z górą lodową, a pasażerowie na pokładzie wciąż bawią się, gdy orkiestra gra nieświadomi sytuacji.
Wycięcie ogromnych połaci lasów na Ziemi (zwłaszcza wyrąb lasów deszczowych i drzewostanów strefy umiarkowanej), gwałtowne zużycie paliw nieodnawialnych w energetyce i transporcie, rozwój masowego przemysłu i rolnictwa przemysłowego – oto największe grzechy cywilizacji, których Ziemia już nie jest w stanie nam wybaczyć. Skutki obserwujemy: masowe ginięcie gatunków, zanikanie ich siedlisk, gwałtowne ocieplanie klimatu. Zdaniem wielu ekspertów - to kwestia krótkiego czasu, kiedy nasza cywilizacja jednorazowego użytku pogrąży się w chaosie. Kto przeżyłby taki kryzys?
Nie ja jeden sądzę, że lepiej poradziłyby sobie ludy koczownicze, na przykład Aborygeni. To byłby chichot historii. Ludy zaciekle tępione przez cywilizowanych obywateli świata przeżywają upadek wysokiej i dumnej cywilizacji swoich gnębicieli. Lecz to jest optymistyczny scenariusz kryzysu. Bo nie ma pewności, że przy głębokich zmianach środowiska oni także nie utracą swoich źródeł pożywienia i wody.
Mając jeszcze trochę czasu albo też wierząc, że Titanic- Ziemia nie zatonie, czytam spokojnie encyklikę Laudato Si’ Papieża Franciszka. Znajduję tam min takie słowa ( pkt 49): „ Prawdziwe podejście ekologiczne zawsze staje się podejściem społecznym, które musi włączyć sprawiedliwość w dyskusje o środowisku, aby usłyszeć zarówno wołanie ziemi, jak i krzyk biednych”
Zetknięcie ras w okresie najazdu a potem panowania białych osadników na ziemiach ciemnoskórych skończyło się dla miejscowych tragicznie. Biali byli konsekwentni. Przez dziesiątki lat prowadzili politykę eksterminacji albo wymuszonej asymilacji. Ta ostania oznaczała odbieranie matkom za ich zgodą albo przymusowo małych dzieci i cywilizowanie - wychowywanie w internatach, ośrodkach zakładanych przez kościoły, także poprzez adopcje w białych rodzinach. „Skradzione pokolenie” tak nazwano ofiary tej polityki. Dramatyczny film „Polowanie na króliki”, oparty na autentycznych wydarzeniach, pokazał los takich dzieci. Szacuje się z bardzo dużym rozstrzałem, wymownym, bo oznaczającym, że nie prowadzono specjalnych statystyk, że w XX wieku odebrano od 50 do 200 tys. dzieci aborygeńskich.
Z tej polityki oficjalnie zrezygnowano pod koniec lat 60 tych. Dopiero wtedy też wykreślono Aborygenów z oficjalnej Księgi Flory i Fauny i uznano ich za ludzi…
Kiedy na wyspie pojawili się Anglicy, liczba Aborygenów wynosiła około 600-700 tysięcy. Do roku 1933 spadła do 67 tys. , czyli dziesięciokrotnie.
Państwo australijskie próbuje przywracać pamięć i sprawiedliwość po wielu latach krzywd. Żaden naród tego nie lubi. Jedwabne w Polsce do dziś kojarzy się części „patriotów” nie z holokaustem żydowskich sióstr i braci, lecz ze zdradą narodową. Zdrajcami mają być nie Polacy gorliwie pomagający Niemcom w zbrodniach, lecz pisarze, artyści, którzy takie fakty ujawniają.
Premier Australii w uroczystym przemówieniu parlamentarnym w roku 2008 przeprosił oficjalnie Aborygenów za politykę dyskryminacji i prześladowań, także za „skradzione pokolenie”.
Obecnie Aborygeni żyją w rezerwatach. Ocenia się, że zaledwie kilkadziesiąt tysięcy kontynuuje tradycje swoich przodków prowadząc koczowniczy tryb życia. Wielu z nich zostało ucywilizowanych na nasza modłę, czyli włączyło się w życie społeczne i gospodarcze Australii. Część zajmuje się rolnictwem i hodowlą.
Na przestrzeni wielu lat dochodziło do kontaktów seksualnych białych i ciemnoskórych mieszkańców wyspy. Niejednokrotnie były to gwałty białych na Aborygenkach. Lecz nie tylko. Były też zalegalizowane małżeństwa. W każdym razie oddzielone niegdyś rasy zaczęły mieszać się. Do tego rasowego tygla dołączają przybysze z Chin, Malezji, Bangladeszu, Indii, krajów Afryki. Mieszanie ras jest coraz częstsze, natomiast przemoc seksualna- mam nadzieję - nie jest przeważającą formą owych kontaktów. Zjawisko to ma wiele pozytywnych stron. Rodzą się ludzie o zaskakujących zdolnościach i o korzystnych cechach genetycznych. ( Fot. Ludzi z City Melbourne) Rasizm jest w odwrocie. Partii narodowej One Nation, obecnej w parlamencie, nie wróży to przyszłości.
Radek Gawlik, Melbourne,10.3.17r
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) listopad 2024 |
Powstrzymajmy czarne piątki |
Obywatelskie społeczności energetyczne |
COP29: Cel finansowy zbyt niski, ale transformacji nie (...) |
Decybele Przyszłości |
Rzeka betonu nikogo przed powodzią nie uratuje |
Newsletter/ Obserwator TEPP (Transformacji Energetycznej Ponad Podziałami) 10.2024 |
prof. Jan Popczyk: Trzy fale elektroprosumeryzmu |
Jean Gadrey: Pogodzić przemysł z przyrodą |
Jak wyłączyć ziemię z obwodu łowieckiego i zakazać (...) |
Bez mokradeł nie zatrzymamy klimatycznej katastrofy |
Zielony Ład dla Polski [rozmowa] |
We Can't Undo This |
Robi się naprawdę gorąco |