Dlaczego i kogo wkurzają ekolodzy?
Niektóre środowiska ekologów i Zielonych podejrzewają, że te nieustanne ataki na nich to wynik zorganizowanej akcji. Ja tak nie sądzę.
W internecie toczy się wymiana, a właściwe bardzo często wojna poglądów – wojna najostrzejsza, gdy anonimowa. Chroniący środowisko i przyrodę, zwani dziś potocznie ekologami, nie mają dobrych notowań. Wystarczy, że na dowolnym portalu ukaże się informacja dotycząca ochrony klimatu, koniecznych zmian w energetyce, wątpliwości związanych z budową odkrywek, elektrowni na węgiel brunatny czy metody wydobycia gazu łupkowego natychmiast pojawiają się ostre, szkalujące słowa krytyki w komentarzach pod artykułem. Jeśli wpisy są anonimowe, wiele z nich jest obraźliwych. Zawierają mało argumentów, natomiast dużo inwektyw, wyzywania ekologów od terrorystów, agentów Zachodu lub Wschodu (w zależności od kontekstu) czy tych, którzy kochają bardziej kwiatki i motylki niż ludzi, etc.
Niektóre środowiska ekologów i Zielonych podejrzewają, że te nieustanne ataki na nich to wynik zorganizowanej akcji. Ja tak nie sądzę, choć przedstawione powyżej opinie o ekologach są również wygłaszane, już nieanonimowo, przez przedstawicieli władz. Przykładem może być tu znana wypowiedź byłego ministra skarbu o szkodliwości działań organizacji ekologicznych. Ministrowi nie podobały się sukcesy tych organizacji, które korzystając z instrumentów polskiego prawa ochrony środowiska wszczynały postępowania sądowe mające na celu kontrolę legalności decyzji administracyjnych dotyczących budowy nowych elektrowni. W działaniach tych minister doszukiwał się obcych interesów i spisku.
W tym miejscu warto zatrzymać się na chwilę i poświęcić trochę miejsca bardzo aktualnemu tematowi, a mianowicie: „łupki a sprawa polska”. Wątpiący w nieszkodliwość wydobycia gazu łupkowego ekolodzy i Zieloni są przedstawiani, wprost lub pośrednio, jako agenci rosyjskiego Gazpromu lub przemysłu atomowego, który rzekomo spowodował moratorium na ten gaz we Francji. Nasz minister skarbu z wykształcenia archeolog śródziemnomorski, pił przed kamerami płyn szczelinujący stosowany przy wydobyciu gazu łupkowego, aby przekonać obywateli o braku szkodliwości całego procesu. Był to najprawdopodobniej płyn innego pochodzenia, gdyż prawdziwy płyn zawiera substancje toksyczne, a minister mimo wszystko nie wyglądał na samobójcę. Polityk bez większego wahania nakazywał podległym sobie spółkom skarbu państwa angażowanie środków w ryzykowną dziedzinę poszukiwania gazu łupkowego. Choć ceniony przez premiera, dla ekologów i Zielonych, a także, jak mi wiadomo, dla innych obywateli nie był postacią szczególnie wiarygodną. Po emisji programu, w którym minister pił rzekomy płyn szczelinujący, otrzymywałem telefony nakłaniające mnie do wniesienia do prokuratury zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa przez ministra. Polityk swoją demonstracją świadomie wprowadzał w błąd, co stanowić mogło zagrożenie dla życia i zdrowia obywateli. Mając jednak duże wątpliwości co do sensowności wszczynania postępowania sądowego ze względu na zanurzenie aparatu państwowego w oparach „taniego i czystego” gazu łupkowego, postanowiłem dyplomatycznie poczekać.
Ostatecznie doczekaliśmy się dymisji najbardziej „zaczadzonego gazem” urzędnika. Powodem odwołania ministra ze stanowiska były: brak kontroli tranzytu gazu oraz nieinformowanie premiera o postępach w sprawie memorandum firm polskich i rosyjskich dotyczącym gazu konwencjonalnego (tzn. gazu rosyjskiego – dla części internautów to kolejny dowód spisku, a nie bałaganu w ministerstwie).
Obecnie słyszymy liczne głosy studzące „entuzjazm łupkowy”. Zaczęto podnosić następujące problematyczne kwestie: większe koszty od początkowo przewidywanych (większe od tych, które są np. w USA, „ojczyźnie” tej metody wydobycia), wycofywanie się niektórych firm zagranicznych, działania Komisji Europejskiej, aby nie zaniżać standardów środowiskowych przy wydobyciu tego gazu, a nawet ustanowić nowe przepisy.
Warto również dodać, że w ostatnim czasie obalono kolejny mit dotyczący nieszkodliwości gazu łupkowego dla wody. Raport amerykańskiej agencji EPA o skażeniu wód pitnych w Wyoming substancjami chemicznymi ze szczelinowania jasno pokazuje zagrożenie dla środowiska, jakie niesie ze sobą proces wydobycia gazu łupkowego*.
Okazuje się zatem kolejny raz, że ekolodzy i Zieloni mieli rację. Może te wściekłe anonimowe ataki w internecie, a także te spersonalizowane, bardziej wyważone, choć niezwykle emocjonalne i słabo uzasadnione zarzuty o braku kompetencji, o „zielonym ideologicznym zaślepieniu” to wyraz bezsilności entuzjastów „rozwoju bez ograniczeń”? Czyli rozwoju niemożliwego z powodu ograniczoności świata i jego zasobów, czego cała nasza cywilizacja, napędzana ekonomią zysku za wszelką cenę, zdaje się nie rozumieć.
Warto jeszcze dodać, że mało, kto wspomina i wie, że metoda szczelinowania hydraulicznego jest wyjątkowo rabunkowa. Istota problemu leży w tym, że w ciągu kilku lat wydobywa się ok. 20% gazu uwięzionego w skale łupkowej. Pozostałe 80% zostaje i bardzo wolno przez setki i tysiące lat będzie się uwalniała przez otwory wiertniczne (początkowo zabetonowane, a po setkach lat skorodowane). Warto tu nadmienić, że dokłada to kolejne porcje metanu do ocieplenia klimatu. Wydobywanie gazu łupkowego to zatem klasyczny przykład myślenia krótkoterminowego: „Po nas potop. Niech nasze wnuki i prawnuki się o to martwią”.
Istnieje coraz więcej dowodów, również empirycznych z USA, że do wydobycia gazu łupkowego, potencjalnie niezwykle ciekawego nośnika przejściowego przy budowaniu nowej odnawialnej i zdecentralizowanej energetyki, stosowana jest bardzo groźna technologia, której negatywne skutki i zagrożenia podważają sens jej stosowania. Ten fakt jednak, choć zgłaszany przez część organizacji ekologicznych i Zielonych jest całkowicie pomijany przez rządzących, którzy widzieli już Polskę niczym Katar i fundowali wszystkim emerytury z gazu.
Na koniec należy powiedzieć, choć jest to truizm, że w Polsce nie umiemy debatować, że brak jest dyskusji nad najważniejszymi decyzjami w państwie. Decyzja premiera Tuska o elektrowniach atomowych w Polsce, w momencie, gdy cała Europa wycofuje się z tej technologii, samotne i konsekwentne liberum weto rządu wobec polityki energetyczno-klimatycznej to przykłady szkodliwych decyzji, opartych o jednostronne argumenty. Istnieje spora nieodpowiedzialność rządzących, idealizujących niemal każdą technologię, inwestycję i „rozwój”. Ta nieracjonalność towarzyszy też osądom obywateli, które w dużej mierze kształtowane są na podstawie wypowiedzi polityków, wizji tworzonej przez media i biznes. Większość polityków, ludzi mediów i biznesu kieruje się natomiast mitami, pragnieniami, chciejstwem, a za mało rozumem, rzetelną analizą argumentów „za” i „przeciw”, oceną ryzyka, odpowiedzialnością.
Myślę, że ekolodzy i Zieloni, choć politycznie w Polsce ciągle dość słabi, są tak nielubiani, gdyż podważają wiele mitów o „rozwoju”. Wskazują, że szereg propozycji inwestycyjnych w naszym kraju świadczy o niedorozwoju polskiej demokracji i procedur podejmowania decyzji. Potrafią też coraz częściej skorzystać z instrumentów prawa ochrony środowiska, by udowodnić swoje racje. Także w sądach. A takich mądrali przecież nikt w klasie nie kocha.
autor:
Radosław Gawlik
Stowarzyszenie Ekologiczne EKO-UNIA
Partia Zieloni