"Uprawiam turystykę świadomego odkrywania świata"

z Łukaszem Wallem rozmawia Katarzyna Głowacka

Sporo podróżujesz. Czym jest dla Ciebie "ciągłe bycie gdzie indziej"?

- Podróżowałem od dziecka, nawet jeśli to nie były dalekie podróże - ot, choćby wyjazd z rodziną w Karkonosze - zawsze była to dla mnie wielka wyprawa. Pamiętam: jako mały chłopiec nie mogłem się nadziwić, że na dworcu kolejowym we Wrocławiu codziennie odjeżdża tyle pociągów. Już dwa, trzy dni przed najmniejszą wyprawą bardzo to przeżywałem. Do czasu ukończenia studiów podróżowałem z rodziną po Europie, później - zacząłem wojażować na własną rękę. Przez jakiś czas mieszkałem za granicą: w Szwajcarii, Wielkiej Brytanii, Danii, Chinach. Od kilku lat przestałem wiązać się z Europą i wyruszyłem na szlaki dalsze. Do dnia dzisiejszego pozostałem wierny Azji, choć w planach mam dalsze wyprawy - do Peru, Boliwii, na wyspy Galapagos czy do Chile.

Skąd wziął się w Tobie bakcyl podróżowania?

- W dzieciństwie, w pokoju, który dzieliłem z bratem wisiały dwie mapy. Jedną z nich była mapa świata, drugą - mapa Europy. Bardzo działały one na moją wyobraźnię. Wtedy to zacząłem podróżować, najpierw - palcem po mapie. Pamiętam też, jak "podbierałem" bratu książki podróżnicze, na przykład Centkiewiczów... Zaczytywałem się w tych książkach, zwłaszcza, że w ówczesnej rzeczywistości dalsze podróże nie były możliwe. Tamte niezrealizowane marzenia - realizuję teraz.

istnieje we mnie coś
nieokreślonego,
co mnie gna,
wciąż do przodu...

W końcu możesz czuć się obywatelem świata... Kiedyś granice były zamknięte i do dalekiego świata przybliżały nas właśnie podróże palcem po mapie, radio Luxemburg czy Pewexy. Jak dziś wygląda konfrontacja świata wyobrażonego, nakreślonego na kartach książek, a tego "po drugiej stronie" obiektywu aparatu?

- Ona odbywa się zawsze na korzyść. Cokolwiek dzieje się w drodze - staram się nie mieć żadnych uprzedzeń. Nawet czytając negatywne opisy zjawisk, jakie mogą mnie spotkać, staram się je traktować jako sygnały, a nie fakty. Sam muszę je sprawdzić, doświadczyć.

Wielu globtroterów jako motywację swoich wypraw "w świat" podaje, wziętą z bajek chyba, chęć przeżycia Wielkiej Przygody. Czy masz ją już za sobą?

- Każda podróż jest dla mnie Przygodą, mniejszą lub większą, bez względu na to, czy coś nadzwyczajnego się wydarzy, czy też program będzie realizowany bez wielkich niespodzianek - zależy, czy podchodzimy do tego emocjonalnie, czy też traktujemy jak chleb powszedni. Tak samo cieszę się na wyjazd do Babiogórskiego Parku Narodowego czy w Karkonosze. Podróżowanie - to coś więcej; istnieje we mnie coś nieokreślonego, co mnie gna, wciąż do przodu...

Istnieje wiele sposobów na podróżowanie. Najbardziej popularne okazuje się dziś "konsumowanie" ofert turystycznych, mających okazyjne promocje, dużych biur podroży. One oferują nam ową Wielką Przygodę w wersji instant, nawet... "w ostatniej chwili". Takie podróżowanie ma znamiona snobizmu.

- Osobiście staram się uprawiać turystykę świadomego odkrywania świata. Dobór miejsca podroży nie jest dla mnie podyktowanym modą snobizmem. To wynika z mojej fantazji, wyobraźni. Przed wyjazdem usiłuję znaleźć jak najwięcej informacji dotyczących części świata, którą chcę odwiedzić, czy do której chcę zorganizować wyjazd. Bardzo dobrym źródłem informacji jest Internet, ale mamy także coraz więcej dobrych książkowych przewodników. Staram się podchodzić do nich ostrożnie, ponieważ mają one wielokrotnie charakter czysto reklamowy, a rzeczywistość i realia odbiegają nieco od opisów.

Wielkie wyprawy Ryszarda Kapuścińskiego zawsze poprzedza studiowanie literatury faktu.

- Ja także w takich sytuacjach czytam książki napisane przez podróżników, dzienniki, opisy. Bardzo ciekawą rzeczą, jaką czynię przed każdym wyjazdem, jest zapoznanie się z legendami, mitami i wierzeniami, a nawet... bajkami danego kraju. Pomocna okazuje się tutaj także znajomość geografii turystycznej. Takie studia zajmują bardzo dużo czasu, ale są dla mnie konieczne. Jest to ważny, wstępny element poznawania obcego jeszcze świata. Czuję się trochę wtedy, jakbym już "tam" był.

Elementem świadomego podróżowania jest także określona postawa, gdy już jesteśmy na miejscu.

- Już w interiorze trzeba mieć świadomość odpowiedzialnego podróżowania; bycia nie tylko przypadkowym podglądaczem, ale świadomym turystą. Jest kilka zasad, których staram się przestrzegać oraz pokazywać innym, którzy ze mną podróżują. W świątyniach krajów dalekowschodnich będzie to uszanowanie obyczajów i tradycji, obowiązujących w danym miejscu. Chodzi tu nie tylko o odpowiednie zachowanie, ale i niezbyt "wyletniony" strój - demonstracyjny znak szacunku, poszanowania obcej kultury, religii. Tak samo będzie z posiadaniem nakrycia głowy czy ściągnięciem obuwia tam, gdzie jest to wymagane.

poszanowanie dla
tradycji jest warunkiem
świadomego
podróżowania

A jak to wygląda poza przestrzenią "uświęconą"?

- Dla "rasowego" turysty podróżowanie wiąże się oczywiście z nabywaniem pamiątek. Nabywając upominki czy przedmioty codziennego użytku, starajmy się czynić to bezpośrednio u ludzi, którzy je wytwarzają. W Birmie czy Laosie czasem wymaga to "polowania" na zakupy w bocznych uliczkach. Czyniąc to w takich mniej uczęszczanych miejscach, zostawiamy pieniądze tym, którzy są bardzo biedni i rzeczywiście ich potrzebują, a nie pośrednikom czy sklepikarzom. Kupując bezpośrednio u wytwórców mamy także pewność, że to, co kupujemy, zostało wytworzone lokalnie. Wracając z dalekich wojaży należy również unikać przywożenia pamiątek, które są elementami zwiedzanych zabytków. Mam na myśli odłupane płaskorzeźby czy części ornamentów. Warto jeszcze pamiętać, że nabywanie, np. ozdobionych rzeźbami skorup żółwia czy afrykańskich wyrobów z kości słoniowej, rogów i innych części zwierząt jest przyczynianiem się do ich wyginięcia.

Jeżdżąc do krajów, w których panuje ustrój socjalistyczny, reżim, ważne jest, by korzystać z usług świadczonych przez osoby prywatne, a nie agencje, które należą do rządu. I tak np. jeżdżąc po Kambodży, Birmie, warto raczej korzystać z noclegów u prywatnych gospodarzy, w domach gościnnych, małych zajazdach niż w dużych hotelach, których właścicielami jest skarb państwa, bo wspieramy wtedy reżim danego kraju.

A jeśli chodzi o postawy proekologiczne?

- Podróżując do miejsc odległych, warto posiadać np. swój własny zestaw trwałych naczyń, by używaniem tych jednorazowych nie zanieczyszczać miejsc, które odwiedzamy. Możemy za to zostawić po sobie krajowe znaczki pocztowe, drobne monety, drobne gadżety - na pamiątkę.

Zjawisko konfrontacji z przedstawicielami innych narodowości doskonale ujmuje socjologiczny termin: "culture clash" ("zderzenie kultur"). W sposobie postrzegania świata zdziwi nas postawa Eskimosa, który będzie rozróżniał kilkanaście gatunków śniegu, a w sferze obyczajowości - przyczyną nieporozumień może stać się gest przytaknięcia głową u Bułgara, oznaczający dla niego zaprzeczenie. Podobnie, jak w biologicznym świecie przyrody, zaskakująca jest wciąż u nas kulturowa różnorodność. Co zaskakuje Cię w czasie Twoich podroży?

- W Chinach szokujące jest powszechne, wszechobecne... odcharkiwanie i plucie. Dziwić mogą mężczyźni ubrani w spódnice w Birmie. Tamtejsi chłopcy, grając w piłkę, podwijają sobie te spódnice, co wygląda bardzo zabawnie. Bardzo może dziwić nas smak herbaty tybetańskiej, oferowanej w rzadko odwiedzanych klasztorach, podawanej z masłem jaka i bardzo słonej. Trzeba mieć dużo silnej woli i samozaparcia, by wypić czarkę takiej herbaty. W Chinach jest zupełnie inny system pokazywania, za pomocą dłoni, liczb, np. nasze 2 może znaczyć 7, co wśród obcokrajowców bywa przyczyną bardzo poważnych nieporozumień. W Tajlandii ręce złożone do podziękowania tak, jak u nas do modlitwy, w zależności od ułożenia palców czy stosunku dłoni do klatki piersiowej będą świadczyły o szacunku, jakim darzymy osobę, której właśnie dziękujemy, czy z którą się żegnamy. Z kolei w świątyniach krajów buddyjskich zdziwi nas kierunek zwiedzania - uzależniony od lokalizacji głównego oblicza Buddy...

Czy Twoje wyobrażenie Azji ewoluuje? W jakim kierunku?

- Zależy to od kraju. Wracając do Chin czy Tybetu, lepiej poznaję i zaczynam rozumieć mieszkających tam ludzi. Do tej pory zawsze znajdowałem pozytywne zmiany, cieszył mnie postęp techniczny, jaki mogłem tam zaobserwować, np. nowo wybudowane drogi, nowo postawione budynki szkolne czy schroniska u stóp Mont Everestu.

Ekologiczna poprawność każe mi dostrzec tutaj problem antropopresji i zagrożenia dla przyrody górskiej za sprawą rozbudowy np. turystycznej infrastruktury. Czy proces komercjalizacji Himalajów jest nieunikniony?

- Wydaje się, że tak. Chińczycy w tej części swojego imperium zaczęli inwestować ogromne pieniądze w rozwój infrastruktury turystycznej i coraz większe rzesze turystów będą odwiedzać Tybet - ten dotychczas mało znany, tajemniczy Kraj na dachu Świata. Wiąże się z tym utrata unikatowej, jeszcze mało skażonej cywilizacją zachodnią i chińską, odchodzącej powoli w przeszłość rzeczywistości tybetańskiej. Zmiany, o jakich wspomniałem, można dojrzeć gołym okiem, będąc takim turystą powszednim. Dużo trudniej jest dotrzeć do informacji, które świadczyłyby o zmianach w sposobie, standardzie życia ludności lokalnej. Wszystko tam się cały czas zmienia, czasami na lepsze, czasami na gorsze. Do takich informacji bardzo trudno jest dotrzeć, stąd bardzo sobie cenię znajomości nawiązane z lokalną ludnością.

Te informacje mogą być inne od tych, jakie możemy przeczytać w książkowych przewodnikach...

- ... oraz od oficjalnych informacji. Wymaga to wzbudzenia zaufania u takich ludzi i jest niebezpieczne, zwłaszcza w Tybecie.

Chińczycy mawiają, że "jedyną stałą rzeczą jest zmienność"... Na zmieniającą się sytuację świata składają się zarówno konfrontacje zbrojne, jak i te, których przyczyn należy szukać w przyrodzie: epidemie (SARS), kataklizmy (np. powodzie). One to uświadamiają nam, że jesteśmy częścią świata przyrody. Od ciebie wymaga to bardzo elastycznego planu podróży...

- Tak, z powodu SARS musiałem odwołać planowany w zeszłym roku wyjazd do Chin i Tybetu. Na terminy moich podróży wpływają oczywiście warunki klimatyczne. Raczej staram się trzymać ustalonego planu - wynika to głównie z ograniczeń czasowych, natomiast w przypadku dłuższych wyjazdów pozwalam sobie na zbaczanie z utartego szlaku. Wiele można wtedy zobaczyć. Układając program wypraw często staram się, by poza miejscami popularnymi, godnymi uwagi, wybierać te zapomniane, gdzie można poznać prawdę o odwiedzanym kraju. Możemy wtedy nie tylko więcej zobaczyć, ale i więcej doświadczyć. Wiąże się to z bardzo wieloma niewygodami. Bardzo często poruszam się publicznymi środkami lokomocji, co polecam wszystkim. Warto, zamiast klimatyzowanymi autobusami, jeździć autobusami z lokalną ludnością. Mijając małe wioski możemy zobaczyć prawdziwy interior i to, jak mieszkający tam ludzie żyją naprawdę. W takich autobusach, w takich łodziach, na takich promach spotyka się żywy, najprawdziwszy folklor. Czy to będzie jazda autobusem po Chinach do pól ryżowych, gdzie obok mnie jechały kury i gęsi, a na dachu - dodatkowo jeszcze inne stworzenia, czy to będzie przejazd w Laosie, gdzie na dachu znajdowało się jeszcze dwadzieścia motorowerów...

prawdziwych ludzi
można spotkać
na drodze

Ciekawą sprawą jest podróżowanie po Tybecie z pielgrzymami tybetańskimi. Poza tym, że jest to najtańsza forma podróżowania, można wtedy zobaczyć żywą religię i prawdziwy kult lamajski. Bardzo ciekawa dla mnie i moich współtowarzyszy była przeprawa promowa przez Bramakutrę, kiedy wybieraliśmy się do najstarszego klasztoru w Tybecie - klasztoru Samja. Na łodzi, którą się przemieszczaliśmy, jechały całe rodziny wielopokoleniowe. Tam na przykład żony iskały głowy mężów i dzieci... W takich sytuacjach stajemy się nie tylko oglądaczami, ale i współuczestnikami miejscowego życia.

Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka twierdzi, że w dzisiejszym świecie powszechny u Tybetańczyków nacisk na niestosowanie przemocy jest ogromną, uniwersalną wartością. Świat potrzebuje dziś, jak nigdy przedtem, konstruktywnej alternatywy dla terroryzmu, wojny i chyba może znaleźć ją w Tybecie - jeśli tylko da mu szansę...

- Podbudowane filozoficznie podejście Tybetańczyków do faktu odzyskania niepodległości, będące realizacją zasad religii tybetańskiej, jest takim sposobem idealnym. Nadawałby się on dla całego świata, ale nie jest to realne, ponieważ sami widzimy, że nie odnosi to pożądanych skutków.

XIV Dalajlama w dniu rozpoczęcia wojny w Iraku powiedział: "jedyne co pozostaje, to modlić się"...

- Nie przyniosło to w żaden sposób zmiany sytuacji, bo nie wyniknęło z woli obu stron.

Taka postawa powoduje, że ten kraj znika z naszego globusa...

- Jest to wina całego świata zachodniego, który o Tybecie całkowicie zapomniał. Amerykanom od czasu zacieśnienia kontaktów z Chinami przestało zależeć na wspieraniu Tybetańczyków w dążeniach niepodległościowych. Jest to dla Tybetu sytuacja bez wyjścia; w dużej części jego los jest już przesądzony. W tej chwili budowana jest linia kolejowa, która ma połączyć Tybet z Chinami. W ciągu dwóch lat ta budowa prawdopodobnie zostanie zakończona i dojdzie do bardzo silnej sinoizacji Tybetu. Już w tej chwili osadnicy chińscy, którzy tam przybywają, otrzymują różnego rodzaju udogodnienia i wsparcie ze strony rządu chińskiego. W niektórych miejscach Tybetańczycy są już mniejszością, np. Lhasa dzieli się na niewielką część tybetańską i znacznie większą, lepiej rozwiniętą - część chińską.

W dobie atomowej Tybet dla Chin ma dużą wartość strategiczną - na jego terenie znajdują się chińskie bazy nuklearne. Chińczycy odkryli proch, papier, jedwab, może nawet, jeszcze przed Kolumbem, odkryli... Amerykę. Jako potęga gospodarcza to oni dyktują warunki dla reszty świata.

- Mimo to dziwi mnie brak zainteresowania reszty świata sytuacją w Tybecie. Cały świat przyjął już tę sytuację za fakt dokonany.

A może ten świat przed oczami ma jedynie idealistyczne wyobrażenie Tybetu jako mitycznej krainy wiecznej młodości ("Shangri-la"), zawieszonej pomiędzy światem bogów a ludzi? Pomiędzy nimi lokuje się świat zwierząt. Jak dziś w Tybecie wygląda ich ochrona?

- Tybet rzeczywiście jest umieszczony pomiędzy światem bogów i ludzi - podróżując tam odnosi się takie wrażenie. Pytany o to, co najbardziej podoba mi się w Tybecie, odpowiadam, że kolor nieba - taki, jak nigdzie indziej na świecie: żywy i baaardzo... niebieski. Może wynika to z bliskości do nieba, bo tam najniższe miejsce, w którym możemy się znaleźć ma wysokość około 3600 m n.p.m.

Według światowych organizacji zajmujących się Tybetem i badających zachodzące na miejscu zmiany, pod względem liczebności poszczególnych gatunków tamten świat jest coraz uboższy. Niemniej jednak, podczas naszych wędrówek udawało nam się spotykać np. stada jaków - tych hodowlanych, ale i dzikich, a pod samym Mount Everestem - stada kozic.

Innym stworzeniem, które można spotkać w Tybecie, jest oczywiście Yeti. Spotkałem się z Tybetańczykami, którzy twierdzili, że Yeti widzieli i nie wygląda on wcale tak, jak w naszych wyobrażeniach: nie jest stworzeniem człekokształtnym, nie chodzi na dwóch łapach, ale przypomina ogromnego jaka. Nam niestety nie udało się go spotkać (śmiech)...

Dawniej w Tybecie obowiązywały dekrety chroniące zwierzęta. Wszystko, co się ruszało, było chronione, ponieważ stanowiło własność dalajlamy. Zatem zwierzęta miały swoje prawa. Teraz ich sytuacja znacznie się pogorszyła, ale filarem Tybetu pozostał jak. Pięćdziesiąt lat temu żyło jeszcze około miliona dzikich jaków. Obecnie - jest ich około piętnastu tysięcy. Są one bardzo mało wymagające i dobrze znoszą klimat tybetański. Jako zwierzęta juczne mogą wspinać się z 70-kilogramowym bagażem nawet na znaczne wysokości. Pokryte są warstwami grubej, ciemnej wełny i to ona pozwala im przetrzymać mróz nawet do -40 stopni. Jaki wykorzystywane są przez Tybetańczyków w sposób wszechstronny: przede wszystkim dają mleko, z którego wytwarzane są masło i jogurt, rzadziej ser. Z ich skóry wykonywane są: obuwie, okrycia, a nawet całe budowle. Sierść jaka jest wykorzystywana w ceremoniach buddyjskich i hinduistycznych. Filcowaną wełnę używa się do wyrobu worków, toreb, ubrań i oczywiście namiotów nomadów. Serce i inne narządy wewnętrzne jaka mają zastosowanie w medycynie. Z rogów i kości tego pięknego zwierzęcia wykonywana jest natomiast biżuteria oraz np. rączki do młynków modlitewnych, a bezrogie jaki służą człowiekowi jako zwierzęta wierzchowe.

Można powiedzieć, że w Tybecie w przypadku jaka mamy do czynienia prawie z jego recyklingiem...

- Oczywiście w tradycji nomadów żadna część jaka nie może się zmarnować, stąd nawet jego odchody są zbierane przez dzieci oraz kobiety i przyklejane do ścian domów, układane na dachu i suszone na słońcu. Później wykorzystuje się je jako opał. Jak w Tybecie nazywa się nor - co oznacza bogactwo. Dawniej bogactwo nomadów mierzono liczebnością stada jaków, a każde takie zwierzę miało swoje imię.

Z dala od zgiełku miejskiej cywilizacji bardziej zmysłowo odczuwamy piękno przyrody. Czy aparat fotograficzny bardziej na nią uwrażliwia? Musimy być wtedy niezwykle uważni...

- Masz rację. Fotografowanie szczególnie uwrażliwia. Uważny obserwator - a powinien nim być fotograf - potrafi dotrzeć do takich szczegółów krajobrazu, do sytuacji, zdarzeń, które są przez zwykłego "oglądacza" zupełnie niedostrzegalne. Wykonuję także zdjęcia pocztówkowe, z cyklu: "tu byłem", ale szczególnie cieszę się, kiedy uda mi się zrobić zdjęcia nietuzinkowe, które oddają coś więcej... One uwieczniają chwile, które łapie się przez ułamek sekundy. To może być uśmiech dziecka, pielgrzymi wchodzący do świątyni w Birmie czy mnisi recytujący sutry, albo kwitnące kwiaty, piękna przyroda w otoczeniu zabytku. To mogą być również bardzo ciekawe napisy w różnych językach azjatyckich, co mnie szczególnie fascynuje - do tego stopnia, że próbowałem nawet nauczyć się języka chińskiego.

Zdjęcia "portretowe" zawsze są próbą zatrzymania tego, co w ludziach wyraziste, charakterystyczne. Co chciałeś ukazać w portretach mieszkańców Azji? Czy przez fotografowanie udało ci się do nich zbliżyć?

- Fotografowanie może okazać się pretekstem do bliższego zaznajomienia się z fotografowanym. Takim namacalnym przykładem jest, np. moja próba uwiecznienia na zdjęciu wybranej rodziny tybetańskich pielgrzymów. Później oni mnie prosili, abym robił zdjęcia dla nich, a następnie - zaprosili mnie do siebie. Zwyczajni Tybetańczycy bardzo chętnie się fotografują, natomiast mnisi tybetańscy - trochę mniej, ale wszyscy oni są bardzo pogodni i życzliwi. Szczególnie w Azji Południowo-Wschodniej spotkałem się z bardzo miłym przyjęciem. Tamtejsi mieszkańcy mają w sobie naturalną ciekawość świata i chęć poznania ludzi z innych kontynentów, z innych krajów. Trudno jest jednak uwiecznić ich na dobrym zdjęciu portretowym, ponieważ jeśli ktoś jest fotografowany i wie, że jest robione zdjęcie - natychmiast zachowuje się sztucznie. Bardzo wdzięcznym obiektem do fotografowania są dzieci. One na zdjęciach wychodzą najbardziej naturalnie. Dobre zdjęcia udaje się robić z ukrycia. Można ustawić się w tłumie ludzi, gdzieś za straganami handlowymi i przez obiektyw foto-aparatu obserwować toczące się życie.

Co dla ciebie rekompensuje trudy podróży?

- Poznanie nowych ludzi, miejsc, poszerzanie horyzontów myślowych. Jak twierdzi Hans Christian Andersen: "Kto podróżuje - ten dwa razy żyje" - i ja przyznaję mu rację. Dzięki podróżowaniu stajemy się bardziej tolerancyjni i wewnętrznie bogatsi. Niewątpliwie pokusą jest tutaj także chęć przeżycia wspaniałej przygody.

Gdzie się wybierasz w najbliższym czasie?

- Szykuję się na wyjazd do Boliwii i Peru. W przyszłym roku - do Kambodży, Tajlandii, Birmy i do Indonezji. W planach mam także ponowną wizytę w Chinach, Tybecie, Nepalu...

W takim razie: "szerokiej drogi!". Dziękuję za rozmowę.

***

"Ponieważ wszyscy dzielimy tę małą planetę, każdy z nas musi nauczyć się żyć w harmonii i pokoju z innymi ludźmi i całą przyrodą. To nie jest tylko marzeniem, lecz koniecznością."
XIV Dalajlama

Łukasz Wall - pracę naukową połączył z życiową pasją: poznawaniem nowych miejsc i ludzi, odkrywaniem odległych kultur, oczarowaniem górami oraz fotografiką. Zapisem jego podróży są audycje radiowe, artykuły prasowe i fotografie prezentowane na wystawach oraz w internecie na stronach:
www.chiny.id.pl
www.tybet.id.pl


"Ucho Jaka. Muzyczne podróże od Katmandu do Santa Fe"

autorstwa Anny Nacher i Marka Styczyńskiego to niezwykły "notes podróżny" pary muzyków i badaczy kultury, mówiący o osobistym doświadczaniu podróży, muzyki, instrumentów i pejzażu, z którego wyrastają.

Pamiątką z wypraw na cztery kontynenty są nie tylko wrażenia zamienione w słowa, ale instrumenty i nagrania. Omówiono budowę, sposób gry i wykorzystanie niemal setki instrumentów z kolekcji autorów. "Dziennik ucha" nie byłby prawdziwym, gdyby nie nagrania ilustrujące opowieść. Do książki dołączono bowiem płytę CD z muzyką. Dźwięki, takie jak śpiewy buddyjskich mnichów, koncert nepalskich bębniarzy weselnych, zapis religijnej procesji, a nawet odgłosy ptaków, małp, cykad czy wiatru mocno wzbogacają czytelnicze doznania. "Droga", "podróż", "wędrowanie" - w zależności od tego, czym wypełnimy te słowa, nabiorą one różnego znaczenia i sensu. Mogą być katalogiem miejsc, oglądaniem świata od zewnątrz - jednak zahaczają o to, co ważne dla wędrującego. Wtedy wędrówka ma bardziej wewnętrzny charakter, a wybór tego, co się ogląda, nie jest przypadkowy, choć często intuicyjny.

Układ esejów i autorska narracja sprawiają, że książka, w pewnym sensie, jest podróżą samą w sobie - jeśli stanie się zaczątkiem samodzielnych wędrówek w domenę dźwięku, tym lepiej. Wydawcą książki jest Wydawnictwo Bezdroża z Krakowa, specjalizujące się w przewodnikach i książkach podróżniczych po regionach i krajach Europy Środkowej i A zji. Książka zawiera kilkadziesiąt przepięknych ilustracji oraz fotografii.

Autorzy książki to muzycy, ekolodzy i podróżnicy. Są autorami projektu "Karpaty Magiczne", z którym koncertowali m.in. w USA. Prowadzą galerię "Stary Dom" w Nowym Sączu, gdzie zgromadzone są instrumenty z całego świata.

Wydawnictwo Bezdroża
www.bezdroza.com


[ Poprzedni | Spis treści | Następny]