Pochwała republiki kupieckiej

społeczności zbyt małe grożą ksenofobią, zbyt duże zaś alienacją

I.

Co tworzy cywilizację? Tradycja historyczna, zbiorowa pamięć zwycięstw i klęsk? Przywódcy polityczni? Ideolodzy? Artyści? - Nie, nie oni. Cywilizację otóż tworzą - jej mity. Owe nie wiadomo skąd pochodzące opowieści o bogach, bohaterach i wydarzeniach, które mogłyby dziać się obok każdego z nas, ale z niepojętych przyczyn wydarzyły się niewyobrażalnie dawno - i stały się mitem. Przekształcanym, zniekształcanym, a przecież od razu rozpoznawalnym. Wbijanym do głowy kolejnym pokoleniom uczestników cywilizacji i kształtującym ich na swoje podobieństwo. Oto dlatego starożytny Grek był po trosze Achillesem, Jazonem i Heraklesem w jednej osobie, choć rzadko dokonywał bohaterskich czynów. Oto dlaczego do dziś siadamy do wigilii Bożego Narodzenia 24 grudnia, choć wiadomo, że Jezus z Nazaretu urodził się w innej porze roku. Mit jest zawsze silniejszy od wiedzy racjonalnej i ścisłej.

Postać centralna mitu to oczywiście człowiek. Tak, tak, nie bóg, ale człowiek właśnie. Bo bóstwa, którym oddajemy cześć, to zawsze i nieodmiennie jakaś cząstka nas samych, przeważnie ta, która nie ma możliwości ujawnienia się na co dzień. Czasem okrutna i odrażająca, jak w religii azteckiej, czasem natchniona i porywająca, jak w wizji Jezusa, czasem społeczna, jak u Greków - ale zawsze głęboko ludzka, zawsze z naszego, nie do końca poznanego świata. Człowiek mitologiczny, to Wielki Nauczyciel, ktoś, kto niczym niewidzialna pieczęć, odciska swe piętno na każdym, kto dostał się w jego zasięg.

Mit bierze ludzi w posiadanie w sposób tak banalny, że najczęściej niewidoczny: oto rodzi się pokolenie, które myśli i czuje inaczej, niż jego rodzice. Nauczyciele w szkole nie umieją sobie z tym poradzić, zbierają się komisje, moraliści grzmią o zepsuciu, świętoszki zakazują, parlamenty obradują - a mit działa. W braku zrozumienia przez starszych, mitologiczni młodzi sami wyłaniają swoich przywódców i z nimi jak umieją, tak próbują się odnaleźć. Obalają stary porządek, lub funkcjonują obok niego, w lepiej czy gorzej urządzonej rzeczywistości alternatywnej. Po jakimś czasie ich bunt przestaje szokować, ustanawia normy kulturowe i prawne - i tak oto nowy mit obala stary, szkoły z nowymi nauczycielami opanowują kryzys, społeczeństwo stabilizuje się.

Jakość tej stabilizacji jest mocno zależna od oswojenia i zrozumienia przesłania, jakie przynosi człowiek mitologiczny z nowym mitem związany.

II.

Proces opisany przed chwilą nowożytna kultura Europy przechodziła już wielokrotnie. Najwcześniejsze jego wydanie rozpoczęło się od wystąpienia Marcina Lutra w roku 1495. Jak ogólnie wiadomo, zapoczątkowało ono rewolucję protestancką, której postacią mitologiczną stał się ktoś, kogo Bóg kaprysem przeznaczył na zbawienie, kto w związku z tym poczuł się "lepszy" i "wybrany". Jako swoją misję na Ziemi miał ktoś taki troskę o to, by łaski nie utracić. Stąd ostre w pierwotnym protestantyzmie potępienie grzechu, stąd narzucone przez Kalwina rygory życia świeckiego mocno przypominające dyscyplinę klasztorną. Człowiek mitologiczny epoki luterańskiej dzielić miał czas między pracę i modlitwę. Jednocześnie protestanccy teolodzy zdjęli klątwę z bogactwa, więcej nawet - jego osiągnięcie podnieśli do rangi znaku: człowiek bogaty, chowości nie wspiera; bieda jest po prostu poniżająca. Aliści, gdy z owego znaku zrobiono w XVIII w. naukę zwaną dziś ekonomią, uczącą jak zaspokajać nieograniczone potrzeby ograniczonymi środkami - uruchomiono tym samym osławiony "wyścig szczurów", tak fatalnie ciążący dziś na obliczu całej cywilizacji zachodniej. Późniejsze etapy rozwoju tej cywilizacji, takie jak kolonializm, imperializm, totalizmy XX stulecia i globalizm kończący na naszych oczach budowę swego dominium, to ewidentnie nieprawe dzieci rewolucji protestanckiej. Zanim jednak do tego doszło, zanim Lutrowe przekonanie o predestynacji zafundowało ludzkości niewielką grupkę zbawionych i nieprzebrane rzesze zbędnych - mit religijny stał się kupieckim, z zamożnym kupcem lub dobrze prosperującym rzemieślnikiem w roli głównej. To właśnie owi kupcy i rzemieślnicy stworzyli najciekawszą - i najwartościowszą kulturowo - formację europejskiej kultury nowożytnej.

III.

Mity - jak wszystko - rodzą się, rozwijają, jakiś czas żyją, a potem nieuchronnie się degenerują. Ze swych najlepszych stuleci potrafią czasem ocalić wartości ponadmitologiczne i ponadczasowe. Nie inaczej jest z mitem protestanckim. We wczesnej fazie swego rozwoju, z energią właściwą młodości zafundował on Europie krwawe wojny religijne. Po nich zaś rozkwitła Holandia, Szwajcaria, niektóre państewka Niemiec i twory na skalę kontynentu unikatowe, jak choćby trójkąt Wrocław-Praga-Drezno, przez półtora stulecia na wpół niepodległe państwo podtrzymywane siłą ekonomiczną i polityczną swoich głównych miast.

Wszystkie te byty polityczne u podstawy miały zamożne, samodzielne miasta, w historii zwane powszechnie republikami kupieckimi.


u źródeł przemocy tkwi
lęk przed odrzuceniem

Republika kupiecka nie jest oczywiście wynalazkiem nowożytnym: tak funkcjonowały już antyczne kolonie greckie. Taka była nieszczęsna Kartagina, takie były włoskie średniowieczne miasta-republiki: Genua, Wenecja, Florencja. W bliższych nam geograficznie i kulturowo regionach modelową wręcz społecznością tego typu była republika Wielkiego Nowogrodu, istniejąca na Rusi Kijowskiej w wiekach XII-XIV. Większość elementów tak ustrojowych, jak ekonomicznych republik kupieckich miały też miasta Hanzy. Jednak dopiero bankructwo religii, jakie dokonało się po wojnie trzydziestoletniej dodało do potęgi ekonomicznej, kulturowej i politycznej tych tworów samodzielną rolę cywilizacjotwórczą. Oto okazało się, że ani ponad wszelką miarę scentralizowane monarchie, takie jak państwo króla-Słońce z jednej strony, ani też "nierządem stojące" twory w typie sarmackiej Polski z drugiej, nie są rozwiązaniem idealnym: owszem, mogą osiągać potęgę militarną, gospodarczą i polityczną, owszem mogą nawet zawładnąć połową świata - ale kosztem obywateli, raz uciskanych (Francja), raz zepsutych do szpiku kości (saska Rzeczpospolita). Poszukiwana równowaga leży - jak zwykle - gdzieś pośrodku. Czyli w niezależnej gospodarczo i politycznie, silnej (ale nie za silnej!) republice. Jeśli uświadomimy sobie jeszcze, że w czasach nowszych w wielkiej cenie jest wolność, i że ta wolność niewiele jest warta bez niezależności ekonomicznej - nic lepszego ponad republikę kupiecką nie wymyślimy. Bo tam, gdzie jest wolna od zdobywczości i pazerności zamożność, tam rozkwita bujnie kultura i duchowość. Mając wszystkie te rzeczy w swoim otoczeniu - czegóż więcej moglibyśmy pragnąć dla siebie i swoich dzieci?

IV.

Dlaczego zatem, mimo swoich niewątpliwych zalet republiki kupieckie nie pokryły świata? A nawet przeciwnie - na miejsce opiewanej tu cywilizowanej zamożności mamy wokół morze beznadziejnej nędzy i nieliczną grupę wybrańców losu, coraz agresywniej broniącą swego stanu posiadania? A to dlatego, że wciąż jeszcze jest w nas pierwotny lęk przed odrzuceniem, wciąż jeszcze jednym znakiem, że nie jest się tym "gorszym" jest większy stan posiadania, niż sąsiada... Tak oto powołano do bytu bóstwo zgoła samoistne, jakim w czasach najnowszych stał się Zysk. Ludzie w służbie owego bóstwa są jak ludzie: w najbardziej drapieżnych i bezwzględnych bankach i korporacjach mało znajdziemy potworów; znajdziemy w lwiej części osoby zaskakująco przeciętne, a nawet pewną ilość inteligentnych i szlachetnych. Jednak w służbie Zysku owe osoby bez mrugnięcia okiem jednym podpisem potrafią skazać na niebyt społeczny i ekonomiczny spore rzesze innych, też nieraz szlachetnych i inteligentnych ludzi. Mocno przypomina to opowieści o krawcach, fryzjerach i filozofach, którzy pod wodzą takiego, czy innego führera stawiali się przerażająco sprawnymi oprawcami i sadystami. Na szczęście dziś wojna jest nie militarna, a tylko ekonomiczna - ale ona też ma swoje ofiary, i jest ich niemało.


bez duchowościi świadomości idee mogą się szybko zdegenerować

Opisany lęk sprawia, że nawet jeśli jest się obywatelem dobrze prosperującej społeczności, nawet, jeśli obiektywnie rzecz biorąc niczego nam nie brak - jednak stale nie mamy pewności jutra. Nie ma jej też nasz sąsiad. Podszyci lękiem któregoś dnia nie wytrzymamy, napadniemy na sąsiada, żeby zagarnąć, co on ma, żeby mieć więcej, żeby to nam Bóg dał znak swej łaski... Oto dlaczego pokojowe i dostatnie republiki kupieckie albo musiały szybko ekspandować, albo stawały się ofiarami tych, którym wcześniej puściły nerwy.

V.

Rozpowszechniający się globalizm rzuca wyzwania globalne. Jako taki do swego opanowania i zarządzania wymaga ludzi globalnego wręcz formatu. Nie ma ich wielu. Nawet osób zdolnych pojąć i udźwignąć brzemię rządzenia tworem mniejszym od globu, choćby państwem, też nie ma tak dużo. Jednocześnie ów przeklęty-błogosławiony globalizm, w pogoni za zyskiem obiecał wszystko wszystkim, rozpętując katastrofalną lawinę roszczeniowości, obalając porządek społeczny i mieszając wartości. Skutek widać dowodnie tak po jakości przywódców państw, po jakości "królów globu", czyli szefach i akcjonariuszach wielkich ponadnarodowych korporacji. Przeważnie są to ludzie, którzy absolutnie nie nadają się do swej roli, gdyż ich format i horyzonty leżą o wiele rzędów wielkości poniżej wymogów, jakie stawia rządzenie państwem, lub globem - ale kto wie, czy nie odnaleźliby się jako przywódcy społeczności mniejszych, w sam raz na ich możliwości pojmowania i czucia? Republik kupieckich, na przykład?

Twory takie jak państwo, czy korporacja dawno już oderwały się od ludzi, którym miały służyć. Coraz częściej spełniają rolę dawniej zarezerwowaną dla mafii - utrzymania "swoich" kosztem reszty społeczeństwa, na którym pasożytują. Rytuały tak mafijne, jak - coraz częściej - państwowe to przecież nic innego jak demonstracja swojej "lepszości", "boskości" wobec tych, którzy mają takim bóstwom oddawać cześć, pracę i pieniądze. Coraz ściślejsze powiązania polityki, nie zawsze jasnej i biznesu, nie zawsze uczciwego tezę tę dowodnie potwierdzają. Tak oto globalizm staje się zagrożeniem: wobec braku odpowiedniej ilości ludzi globalnego formatu, zdolnych go zrozumieć, ucywilizować i zaprząc w służbę człowiekowi - ludzie formatu małego, lub wręcz nikczemnego, czynią globalizm tym, czym jest dziś.

Jest gdzieś jakaś rozsądna wielkość społeczności, poddanej jednemu zarządowi. Gdzieś między społecznościami zbyt małymi, nastawionymi ksenofobicznie, a zbyt wielkimi, fundującymi alienację jest ta wielkość - i być może jest to właśnie postulowany tu region geograficzny, z republiką kupiecką, jako źródłem swojej mocy.

VI.

Oto zatem kandydat na bohatera formującego się mitu: zamożny, ale nie zblazowany bogactwem, wolny, ale nie anarchizujący - obywatel republiki. Takiej, którą zna i umie ogarnąć umysłem, której przywódców umie wyłaniać i kontrolować. Jako główne wyposażenie duchowe miałby on świadomość obfitości: dziś jest i jutro też będzie. Byłby wolny od metafizycznych lęków, bo dla wmawiających je dzieciom pasożytów, nie wiedzieć czemu zwanych kapłanami, nie byłoby w Republice miejsca. Taka duchowość i taka wolność - ekonomiczna, myślowa, polityczna - byłaby podstawą do szacunku dla Republik sąsiednich. Człowiek wolny od pokus władania nad światem, wolny od obłędnego lęku egzystencjalnego - czyż nie jest to obraz Mitycznego Człowieka Jutra bardziej zachęcający, niż nieporadne próby uzyskania nieśmiertelności fizycznej, podszyte lękiem przez spotkaniem z Nieznanym? Nieśmiertelność fizyczna być może nawet jest możliwa, może Natura i jej wieczna zmienność już przegrała walkę z naszymi uroszczeniami bycia bogiem - ale czy ktoś nieśmiertelny, lecz stale podszyty lękiem to zachęcająca perspektywa? Czyż nie lepiej jednak wychowywać nowych ludzi do spełniania misji na tej Ziemi i po spełnieniu misji odpoczynku od trudów życia w fizycznej materii, miast mamić ich techno-rajem? Obywatel Republiki, wolny od lęków o przyszłość siebie i swoich dzieci, miałby z pewnością czas na własny rozwój duchowy, w wyniku którego uświadomiłby sobie, po co tu jesteśmy - i dalibóg, nie byłoby to odkrycie, że jesteśmy tu po to, by wyrwać innym jak najwięcej.

VII.

Jedna z najbardziej ponurych prognoz dopiero co minionego stulecia właśnie się spełnia. Nie, nie chodzi tu o jakąś wielką wojnę, bo takiej najpewniej już nie będzie. Do rozładowania nagromadzonej agresji z powodzeniem wystarczy wojna ekonomiczna i od czasu do czasu konflikty lokalne. Chodzi o sławną prognozę "społeczeństwa 20:80", w którym 20% ludzi ma ciekawą pracę i w niej się realizuje - a reszta nie ma ani pracy, ani realizacji, są "ludźmi zbędnymi", którym można co najwyżej rzucić od czasu do czasu jakiś ochłap, najlepiej przed kamerami i szeroką widownią. Te 80% to jednak nie są sami głupcy i nieudacznicy. Nie raz i nie dwa znajdziemy wśród nich wybitne umysły i gorące serca. Oni to właśnie mogą stworzyć nowy porządek, choć raczej nie tą drogą, którą wybrali dzisiejsi fanatycy rozmaitych barw. Mogą tworzyć - i gnieniegdzie już tworzą - społeczeństwo równolegle, wypracowujące formy kontaktu i organizacji niezależne od szybko upodabniających się do mafii struktur państwowych i korporacyjnych. Jakiś czas jeszcze będą czytać u Poppera o społeczeństwie otwartym, będą działać na wpół konspiracyjnie, może nawet dorobią się swoich męczenników - ale wcześniej czy później wyjdą na pełne światło dzienne i będą musieli wziąć odpowiedzialność za ludzi, którzy im zaufali. Będą musieli swoje natchnienia przekuć w prawa i obyczaje, kształtujące nowe społeczeństwo, jego ideologię i duchowość. Majacząca na dalekim dziś horyzoncie republika kupiecka wydaje się tu ideałem wręcz wymarzonym.

 

gdzieniegdzie tworzy się już społeczeństwo równoległe, niezależne od struktur państwowych, korporacyjnych i mafijnych

Za niezbyt już długi czas wyrównają się koszt pracy na całym świecie i tym samym udusi się ekonomia nieograniczonego wzrostu. Co dalej? Są już zarysy "nowego": lokalny pieniądz, ekonomia bezodsetkowa, rozwój zrównoważony. Jednak bez nowej duchowości i bez wyrobionej przez nią świadomości idee te szybko się zdegenerują. A uchronimy je przed taką degeneracją zaprzestając marzeń o globalnym przywództwie. Idee te rozkwitną, gdy zbuduje się ten nowy wspaniały świata na miarę człowieka. Nie tego "nadczłowieka", który znad ekranu laptopa ma mieć władze równą boskiej - ale tego, który swą boską cząstkę podbudował wolnością i zakorzenieniem w swoim kawałku ziemi. Oto dlaczego głosimy chwałę republiki kupieckiej.

Włodzimierz H. Zylbertal

zdjęcia Tomka Sikory ze stron: www.3fala.art.pl


[ Poprzedni | Spis treści | Następny]