Kult brzuchaGłód jest siłą napędową tego świata. Oczywiście podnieca nas seks. Lecz choć w zafascynowaniu inną płcią zapominamy czasem o posiłkach, zwykle ważniejsze jest pożywienie. Brzuch mówi co robić. Gdy jesteśmy głodni - poszukujemy, gdy się napełnimy - bywamy senni. Odwieczna konfrontacja życia ze śmiercią, pustki z pełnią przybiera dzisiaj prozaiczne oblicze powierzchownego konfliktu anoreksji z bulimią. W nieustannym karnawale konsumpcji wszędobylskie reklamy wmawiają nam obecnie, że jesteśmy wiecznie nienażarci. Nowych produktów, gadżetów, towarów, usług, a nawet idei. W czasach, gdy posiłek przestał być codziennym poprzedzanym modlitwą misterium, nawet resztki tradycji, z jej korzeniami sięgającymi w czasy biedy i głodu, każą nam świętować obżarstwo. Wydawałoby się, że dzięki poskromieniu kolejnych gatunków roślin i zwierząt, rozleniwiającemu dobrobytowi udało się zawładnąć światem. Lecz mimo nadprodukcji na rynkach żywnościowych, nadal jest gdzieś w świecie rzeczywisty głód. Podczas gdy na bogatej Północy modnie jest być wychudzonym, na biednym Południu obłe kształty brzemiennych kobiet oczekują dopełnienia, by wydać potomstwo wołające o pokarm. Trudno jest spłacić dług zaciągnięty przed kilkuset laty u zarania europejskich podbojów. Ludzka chęć zysku i pochodzące z naszego kontynentu gatunki niepostrzeżenie zmieniły świat. Już w XVI wieku pochodzącą zza wielkiej wody babkę zwyczajną, z racji na jakże agresywne opanowywanie kolejnych obszarów, Indianie zaczęli nazywać "stopą Anglika". Zdaniem Alfreda Crosby, autora książki "Imperializm ekologiczny", przyczyn oszałamiającego zwycięstwa pochodzących ze Starego Świata upraw, traw, chwastów, bydła, świń, myszy, szczurów i mikrobów szukać należy w zmianach dokonywanych przez białego człowieka. W globalnym wyścigu gatunków zwyciężyły te gatunki, które najbardziej dostosowały się do niszczących równowagę warunków: zaorywania pól, równania z ziemią lasów, ogołacania pastwisk, wypalania prerii i ekspansji miast. Sprowadzone świadomie, bądź też nieświadomie przez Europejczyków organizmy współdziałały ze sobą, dając początek reakcjom łańcuchowym. Tak było choćby w przypadku Wielkich Prerii. Wytrzebienie bawołów otworzyło wielkie przestrzenie dla bydła, które stratowało miejscowe trawy. Ich miejsce zajęły przyzwyczajone do takiego traktowania trawy zza oceanu. Z kolei Indianie utraciwszy równiny zmuszeni byli do częstszych kontaktów z białymi, a ich kobiety - do prostytucji. Przywleczone zza morza choroby począwszy od prozaicznego zadawałoby się kataru, a skończywszy na chorobach wenerycznych, dopełniły tej hekatomby. W ten oto sposób Ameryka stała się w XIX wieku rajem dla przybywających Europejczyków, którzy w swoich krajach żyli w biedzie i przymierali głodem. Obecnie USA oraz inne kraje leżące na zagrobionych innym gatunkom i ludom obszarach takie jak: Kanada, Urugwaj, Australia, czy też Nowa Zelandia stały się spichlerzem świata. Udział samych tylko Stanów Zjednoczonych w światowym eksporcie ziarna jest większy niż udział Środkowego Wschodu w eksporcie ropy naftowej. Wyżywienie i losy coraz większej ilości ludzi zależą od krajów przesytu, których populacja zaczyna maleć. Jednak przepaść pomiędzy bogatymi i biednymi, podobnie jak nasze brzuchy nie może bezkarnie rosnąć w nieskończoność. I choć grzecznie jest mówić smacznego, dzisiaj bogatej Północy bardziej przydałoby się płukanie żołądka i intelektualna lewatywa. Zamiast genetycznie modyfikowanych organizmów odpornych na szkodniki i nowej generacji środków chwastobójczych potrzebniejsze są zmiany modelu konsumpcji. Jeśli bowiem pod pojęciem chwastów rozumieć gatunki specjalizujące się w szkodzeniu człowiekowi, to głównym szkodnikiem pod którego wpływem rozwijają się wszystkie inne jest właśnie człowiek
Krzysztof Smolnicki Tylko pustka w naszych głowach i sercach wydaje się wiecznie nienajedzona. |