Fot. Aga Smolnicka tu-rys-tyka
EKOTURYSTYKA Na razie tylko dla najbliższych znajomych najczęściej. Też dla tej dalszej, rozbudowanej rodziny. Przypadkowy – obcy turysta czuje się więc najczęściej trochę obco. Ale jest to coraz poważniejsza baza dla turystyki krajowej. Dla kogo? Na pewno takich jak ja.

Sporo już eko - gospodarstw odwiedziłem. Dom w Siennej koło Stronia Śląskiego, Leśniczówka w Bielicach, gospodarstwo na skraju Roztocza, dom warszawianki w Goworowie koło Międzylesia, leśniczówka w puszczy nadnoteckiej to tylko niektóre z tych miejsc.

Najczęściej miastowi miastowym to robią. Poza dwoma przypadkami, kiedy gościli mnie leśnicy (a właściwie ich rodziny), zawsze gospodarze pochodzili z miasta. Na pewno więc nie jest to, przynajmniej do tej pory, narzędzie poprawy sytuacji materialnej mieszkańców wsi. Brakuje im na razie woli (nazywają to też przedsiębiorczością), wiedzy, świadomości potrzeb gości, ogólnie – kultury cywilizacyjnej. Brak też woli tych, którzy odpowiadają za tak zwaną politykę rolną na poszczególnych szczeblach kraju aby kreować tę brakującą wiedzę, świadomość i całą resztę. To zbyt subtelna i delikatna materia dla warszawskich decydentów lubiących raczej porozdawać trochę pieniędzy na "infrastrukturę wiejską".

Dla mnie, miastowego, powinno być raczej obojętne, kto robi mi śniadanie po nocy spędzonej na świeżym powietrzu. Jednak wielokrotnie doświadczyłem specyficznej atmosfery tworzonej przez tych miastowych nowych mieszkańców wsi. Dziewiętnastowieczny sentymentalizm, jakaś taka sztuczna, lekko na siłę kreowana integracja. Zawsze mam wrażenie, że to czego doświadczam w gospodarstwie agro czy ekoturystycznym, to obraz zaczerpnięty z jakiegoś "Mojego Domu" lub innego periodyku pełnego zdjęć wiejskich dworków i stylizowanych wiejskich chałup. Oczywiście też odgrywam swoją rolę: jestem zachwycony luzem gospodarzy, głośno zazdroszczę im chodzenia na bosaka po mokrej trawie i gustu w urządzaniu wiejskiego wnętrza. Później, wyjeżdżając, wykonuję głęboki oddech - wciągam powietrze wolności. Nie muszę już udawać.

Ale ciągle jeżdżę do tych miejskich gospodarstw wiejskich. Jeżdżę bo jest to dla mnie znacząca alternatywa dla byłego już chyba FWP i nowych pensjonatów. Bo mogę najczęściej zrobić sobie herbatę jaką chcę i kiedy chcę. Bo mam tam łóżko z czystą pościelą za 20 – 25 złotych. Mogę liczyć też na domowy, dobry obiad. Czego mi brakuje? Autentyczności. Odmienności języka, myśli, problemów. Zmiany w stosunku do mojej miastowej atmosfery międzyludzkiej. Przyjemności w konwersacji z ludźmi innymi niż ja.

A teraz o architekturze. Przeglądając katalogi gospodarstw ekoturystycznych spostrzegamy, że większość to niestety domy – klocki, najczęściej budowane z bloczków betonowych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Tragedia estetyczna i funkcjonalna. Słynna już "tralka" jako wypełnienie balkonowych balustrad na tle nieotynkowanych ścian dopełnia najczęściej obraz. Nowością są betonowe "puzzle" na ścieżkach do domu.

Słaba jeszcze infrastruktura – ustawa o odpadach na wsi właściwie nie zadziałała, urzędnicy gminni forsującą nieśmiertelne szamba jako najprostsze rozwiązanie problemu ścieków - też nie sprzyja to rozwojowi ekoturystyki. Nie działają tak zwane dobre przykłady. Bo te przykłady demonstrują "miastowi" ludzie, do których tubylcy najczęściej odnoszą się nieufnie. Nie sprzyja państwo zajmujące się raczej problemem dopłat do produkcji rolnej niż edukacją w terenie wiejskim. Nie sprzyja Unia Europejska, która pragnie chyba tylko po to nasze rolnictwo przyłączyć do swojego na działających w niej zasadach aby razem szybciej osiągnąć dno, po którym może uda jej się przełamać swoją politykę dotacji. Samorządy lokalne zapatrzone w datki celowe z Warszawy nie mają odpowiednich umiejętności aby samodzielnie kreować politykę na swojej wsi. Izby rolnicze to raczej jeszcze fikcja niż podmiot w polityce wiejskiej. Nie pomagają też NGO’s, które operują raczej w miastach. Brak tradycji. Trudny dostęp do pieniędzy, nawet niewielkich, na małe dopasowanie swojego domu do turystów bo banki nie widzą na wsi solidnych zabezpieczeń kredytów. Niewesoło.

Czy to jest naprawdę szansa dla terenów wiejskich. Tak, ale nie wszędzie. Ale powoli. Musi rozwijać się równolegle ze wszystkimi elementami, o których wspomniałem wyżej. Ogólna wiedza i świadomość też potrzebują czasu do zaistnienia. A jak ekoturystyka wspomaga budżety rodzin wiejskich można zobaczyć nie tylko w Austrii (teraz oglądanie nie jest zalecane z wiadomych powodów), ale także na wsiach Podhala. Tam to działa! A jak mi tam jest dobrze! Mam wszystko, czego potrzebuję, czego szukam podczas wyjazdu. I wcale nie potrzebuję do tego Tatr. Od kiedy szlabany dyrektora Tatrzańskiego Parku nie powstrzymują już lawin turystów, przyjeżdżam do Małego Cichego nie wchodząc do TPN! I świetnie odpoczywam. Bo aby odpoczywać potrzebna jest mi przede wszystkim ta atmosfera, o której piszę powyżej. I lubię być traktowany jako cepr! I lubię zapach góralskiej chałupy. W odróżnieniu od zapachu mebli z IKEI w ekogospodarstwach miejsko-wiejskich.

Ryszard Malarski