przeciw
eko
technokracji

Do napisania tego tekstu skłoniła mnie obserwacja, jakiej dokonałem jakiś czas temu, studiując różne mniej i bardziej "zielone" dyskusje na temat sensu ekologii "płytkiej" i "głębokiej". Zauważyłem otóż, że rodzący się dopiero, niewypierzony jeszcze ekologizm - już w powiciu skażony jest logiką i mentalnością formacji kulturowej, której się, teoretycznie przynajmniej, przeciwstawia! - Jest to formacja z ducha swego utylitarna i technokratyczna, nastawiona na maksymalne opanowanie zasobów przyrody, nie zaś na tejże przyrody kontemplację. Nie zmienia tego fakt istnienia pewnej rzeszy zdeklarowanych wyznawców ekologii głębokiej i filozofii ekologicznej, z ich postulatem przemiany człowieka zanim przemieni się jego środowisko.

Otóż większość zaskakująco nieraz skutecznych działań "ochroniarskich" (oczyszczalnie ścieków, nowoczesne rozwiązania energetyki, etc) wcale nie jest powodowana rzeczywistą troską o człowieka i jego środowisko, lecz trzeźwą kalkulacją: wiadomo bez żadnej propagandy ekologicznej, że jeśli nie zracjonalizuje się eksploatacji zasobów naturalnych, to rychło nie będzie czego eksploatować i w efekcie cała cywilizacja oparta na wydzieraniu Ziemi jej bogactw stanie w obliczu klęski, zadusi się. A wraz ze sobą pociągnie nie tylko swoich twórców i kapłanów, ale przede wszystkim nierównie liczniejsze rzesze ludzi, którzy dopiero aspirują do jej dobrodziejstw.

W imię więc dobrze pojętego interesu własnego owa cywilizacja flirtuje z ekologizmem, przejmując z niego obawę przed nieodwołalną degradacją naszej planety... i niemal natychmiast uspokajając sumienia swoich członków jakąś mniej lub bardziej genialną maszynką, która o jakiś tam procent zmniejsza zanieczyszczenia do tej pory wydzielane. Po uspokojeniu opinii publicznej owe maszynki są produkowane na masową skalę - i w efekcie np. pojedynczy samochód z katalizatorem jest niemal bezwonny, ale wzrasta ich liczba "bo są ekologiczne"! Zatem wysiłek ekologizującego konstruktora jest neutralizowany przez wspólne działania uspokojonego handlowca i ogłupiałego klienta. Sumaryczny stan środowiska wcale się nie poprawia, a czasem wręcz przeciwnie.

Nieźle już okrzepłą formację, wyznającą powyżej opisaną pragmatyczną postawę wobec środowiska nazwiemy ekotechnokracją.

Owa ekotechnokracja stanowi obecnie rdzeń wszelkich liczących się "zielonych" ruchów i fundacji. Tylko dzięki takiej postawie mogą te ruchy i organizacje nawiązać jakiś kontakt z administracją publiczną, wśród której świadomość ekologiczna jest wciąż niewielka i która rozumie właściwie tylko język pragmatyki i to nie ekologicznej nawet a przede wszystkim ekonomicznej. Wydawałoby się, że taki trend jest ze wszech miar pożądany, bowiem sprzyja jakiejś tam obecności ekologizmu i podnoszonych przezeń problemów w życiu publicznym. Ma jeszcze jedną zaletę: jest nieideologiczny, co w społeczeństwach dopiero co otrząsających się po spustoszeniach narobionych przez ideologie totalitarne jest warunkiem sine qua non istnienia i funkcjonowania jakiegokolwiek znaczącego ruchu społecznego.

duchowość na poziomie

Ekologizm jest natomiast w swoich postulatach wcale nieumiarkowany: domaga się powszechnie dostępnej i powszechnie praktykowanej duchowości na wysokim poziomie, rozumienia świata jako sacrum a nie tylko jako kopalni, zrozumienia globalności a nawet kosmiczności działań człowieka. Jest ex definitione ideologiczny, gdyż odwołuje się do potrzeb wyższego rzędu, ponad-zwierzęcych. Takie zaś zaspokajane bywają w skali społecznej właśnie przez ideologię wynikłą z dobrze rozpoznanego i profesjonalnie oswojonego mitu. Ekologizm postuluje też zaniechanie wyniszczającej rywalizacji, skierowanie przyrodzonej naszemu gatunkowi zdobywczości nie na wojny militarne czy gospodarcze, ale do wewnątrz, na samopoznanie i samorealizację. To nie są postulaty do spełnienia od zaraz. To raczej temat na długotrwałą, mozolną pracę edukatorów i popularyzatorów. Wstyd się przyznać, ale w czasach, w jakich żyjemy, krytykowana tu postawa pragmatyczna, obca poetyckiej i mistycznej ze swej natury ekofilozofii - jest postawą jedynie możliwą...

A jednak - na dłuższą metę zalety ekotechnokracji okazują się jej najgorszym z punktu widzenia ekologizmu mankamentem. A to dlatego, że ekotechnokracja nie wnosi żadnej istotnej wartości do ludzkiej kultury a jest tylko próbą przedłużenia żywota mitu utylitarystycznego, od trzech stuleci niepodzielnie panującego nad umysłami i sercami tzw. cywilizowanego świata. Nowości proponowane przez ekologizm w jego pierwotnej postaci - przywrócenie duchowości centralnego miejsca w conditio humana i dopiero z tej postawy wyprowadzenie stosunku do przyrody - są przez ekotechnokratów dramatycznie spłycane, bądź jawnie odrzucane. Uspokojenie sumienia, jakie odczuwa ekotechnokrata i jego klient też nie sprzyja raczej żadnemu poważniejszemu rozwojowi człowieczeństwa. Tym samym duchowe i głęboko humanistyczne w swej istocie idee ekologizmu łatwo mogą zostać zagubione a ich koryfeusze staną się osobliwością na duchowej pustyni współczesnego świata, osobliwością może i podziwianą, ale na pewno nie rozumianą. Grozi i więcej: stworzenie z ekologizmu jednej więcej sekty nawiedzonych, którzy za swoim guru pielgrzymują po świecie, nic pożytecznego nie robiąc. Albo - co najbardziej prawdopodobne - komercjalizacja ideologii i filozofii ekologicznej. Taki wykastrowany i spłycony na potrzeby masowego odbiorcy ekologizm mógłby się nieźle sprzedać jako "plaster na bolące sumienie", a za takie plastry jałowy duchowo i dyszący od agresywnej rywalizacji świat skłonny byłby dać spore pieniądze....

Dlatego właśnie ekotechnokrację trzeba traktować tyleż życzliwie, co i cokolwiek podejrzliwie. Owszem, trudno się nie cieszyć osiągnięciami technologii ekologicznych. Owszem, lepsza taka obecność ekologizmu w powszechnej świadomości, niż żadna. Ale warto pamiętać, że sojusz filozofii ekologicznej i utylitarystycznej, którego produktem jest ekotechnokrata, jest kruchy i w sumie taktyczny. Na razie obie strony - syty, powierzchownie uspokojony ekotechnokrata i wrażliwy, współodczuwający "ekologiczny głęboko" wyznawca nowych trendów - niechże się sobie przyglądają, poznają i... nie zacierają sztucznie dzielących ich różnic. Miejmy nadzieję, że będą umieli "różnić się szlachetnie".

Wiele jeszcze czasu upłynie, zanim uda się wychwycić kierunek zmian masowej świadomości. I wcale nie jest pewne, czy ten kierunek jest akurat ekologiczny i czy w ogóle duchowy. Wiele przesłanek na to wskazuje - ale pewności nabierzemy dopiero, gdy któreś kolejne pokolenie samoistnie wyłoni sobie przywódców z ducha swego ekologicznych. Bez tej pokory łatwo o jakąś obłąkaną rewolucję, która wcale środowiska nie oczyści, a tylko spowoduje totalny bałagan, nie tylko w ekologii zresztą.

Włodzimierz H. Zylbertal