Mamy kolejny skandal. Prof. Ewa Symonides -
Główna Konserwator Przyrody, chce pozbawić Feliksa
Kaczanowskiego stanowiska dyrektora Słowińskiego
Parku Narodowego, by na jego miejsce
prawdopodobnie powołać za jakiś czas Andrzeja
Wróbla. To oczywiście czysty przypadek, że ze
swoją propozycją prof. Symonides występuje tuż po
odejściu ze stanowiska ministra Stanisława
Żelichowskiego, który kilka lat temu odwołał
Wróbla z funkcji dyrektora SPN z powodu licznych
nadużyć. Jeszcze inny przypadek polega na tym, że
ojciec Andrzeja Wróbla - Jan Wróbel, pracuje w
ministerstwie środowiska i pełni funkcję p.o.
dyrektora Departamentu Ochrony Przyrody; jest też
dobrym znajomym prof. Symonides. Dziwne to
przypadki - dlatego postanowiliśmy się im bliżej
przyjrzeć.
W całej sprawie podstawową rolę odgrywa aspekt
rodzinny. Wspomniany Jan Wróbel w latach 70. i 80.
piastował stanowisko dyrektora Słowińskiego Parku
Narodowego. Następnie był dyrektorem Kampinoskiego
PN, a później trafił na stanowisko dyrektora do
Krajowego Zarządu Parków Narodowych, czyli
instytucji nadzorującej wszystkie obszary objęte w
Polsce najwyższą formą ochrony i mającej ogromny
wpływ na ich politykę. Jest on zamieszany w kilka
dość dziwnych spraw - niezbyt interesowały go
nadużycia popełniane w Drawieńskim Parku
Narodowym, m.in. odbywające się tam nielegalne
polowania (sam też lubi zapolować), wspiera też
wysiłki p. Symonides w tzw. normalizacji stosunków
między Tatrzańskim PN a samorządami lokalnymi, co
w normalnym języku nazywa się przyzwoleniem na
rządy w TPN dyr. Skawińskiego i spełnianie przezeń
zachcianek lokalnych inwestorów.
Jan Wróbel ma syna Andrzeja, który skończył
studia o profilu leśnym. Nie trafił po nich
bynajmniej do jakiejś prowincjonalnej leśniczówki.
Przeciwnie, otrzymał posadę adiunkta w
Słowińskim Parku Narodowym - ojciec w tym czasie
kierował wspomnianym KZPN, więc to oczywiście
zwykły zbieg okoliczności. Pierwsze
urzędowanie A. Wróbla w SPN kończy się dość
kiepsko - ówczesny dyrektor parku odkrył w jego
pracy nieprawidłowości, więc młodzieniec otrzymał
naganę i musiał pożegnać się z parkową posadą.
Wkrótce jednak, po ogłoszeniu konkursu na
stanowisko nowego dyrektora SPN, bierze w nim
udział, jednocześnie robi to samo w konkursie na
dyrektora Wigierskiego PN. Oba konkursy sromotnie
przegrywa. Na otarcie łez otrzymuje etat w
Wigierskim PN. Tam zostaje nadleśniczym, a
następnie zastępcą dyrektora parku. Resortowa
komisja sprawdzająca funkcjonowanie WPN źle ocenia
wyniki jego pracy. Wkrótce jednak zostaje, z
pominięciem drogi konkursowej, mianowany na
stanowisko dyrektora w SPN. Nie należy oczywiście
łączyć tego faktu z wysokim stanowiskiem
zajmowanym przez jego ojca w instytucji mającej
wpływ na politykę kadrową w parkach narodowych.
W okresie dyrektorowania Andrzeja Wróbla w SPN,
dzieją się tam dziwne rzeczy. Przez prasę
przetacza się fala krytyki - opisywane są
nielegalne polowania, mówi się, że zlecenia na
wiele usług otrzymują firmy będące własnością
znajomych dyrektora, zatrudnia się osoby
nieposiadające odpowiedniego wykształcenia
(stwierdza to kontrola NIK), nasilają się
konflikty między pracownikami parku, trwa walka
dyrektora ze związkami zawodowymi (to związkowcy
pierwsi zaczęli zwracać uwagę na nieprawidłowości
w parku). Na te nieprawidłowości zwracała uwagę
m.in. Prokuratura Rejonowa w Słupsku (decyzja
końcowa z 29.10.1997 r.), Sąd Rejonowy w Słupsku
II Wydział Karny (Wróbel zostaje uznany winnym
nielegalnego posiadania broni i udostępniania jej
osobie trzeciej), Prokuratura Wojewódzka w Słupsku
(decyzja końcowa z 17.06.1998 r., stwierdzenie
szeregu uchybień w działalności parku), kontrola
ówczesnego Ministerstwa Ochrony Środowiska, a
także kontrola KZPN.
W efekcie szumu wokół SPN i poczynań jego
dyrektora, ówczesny minister środowiska Stanisław
Żelichowski odwołuje Andrzeja Wróbla ze stanowiska
dyrektora parku w lecie 1997 r. W piśmie będącym
odpowiedzią na skargę Wróbla na decyzję o
odwołaniu go ze stanowiska dyrektora, minister
Żelichowski pisał: "Wyniki kontroli wskazują
jednoznacznie na brak nadzoru nad podległymi
służbami oraz nieprawidłowości w podejmowaniu
decyzji, a w szczególności w zakresie: prowadzenia
magazynu broni i amunicji, organizacji szkoleń
strzeleckich, niewłaściwego gospodarowania
majątkiem Skarbu Państwa, naruszania dyscypliny
budżetowej /.../ Ponadto szereg umów /.../
zawartych przez Pana z osobami fizycznymi i
podmiotami gospodarczymi na udostępnianie zasobów
parku do działalności gospodarczej /.../ naruszają
w sposób wyraźny przepisy prawa, m.in. ustawę o
ochronie przyrody. Szczególne wątpliwości budzi
osobisty Pana udział w redukcji zwierząt i
prowadzeniu z tego tytułu rozliczeń z Parkiem.
Dodatkowe podejrzenia budzi zatrudnienie Pana w
firmie (bez mojej zgody), z którą Park był
związany umową o wykonywanie usług na rzecz Parku.
/.../ W tej sytuacji nie widzę możliwości
zatrudnienia Pana w parkach narodowych" (list
z dnia 27.10.1997 r.). Mamy zatem pełny obraz
sytuacji w parku pod rządami Andrzeja Wróbla.
Ten przydługi wywód o A. Wróblu tylko na
pierwszy rzut oka wydaje się nie na miejscu. Warto
też wspomnieć w tym momencie, że za czasów jego
rządów w SPN w skład Rady Naukowej parku wchodziła
prof. Ewa Symonides. Z poświęceniem broniła
dyrektora przed atakami "złych ludzi". W numerze z
przełomu lat 1995 i 1996 "Dzikiego Życia"
opublikowano jej list dotyczący sytuacji w parku -
wynikało z niego, że wszystko jest w porządku,
zarzuty wobec dyrektora są nieprawdziwe, a jedyny
problem polega na tym, że jacyś pieniacze dla
własnych interesów szukają dziury w całym.
Niespełna półtora roku później Wróbel stracił
posadę w atmosferze skandalu...
To wszystko działo się kilka lat temu.
Obecnie jednak problem powraca. Andrzej Wróbel
jest dziś wicewójtem gminy Smołdzino, położonej na
terenie... Słowińskiego Parku Narodowego. Funkcję
dyrektora SPN od momentu odwołania Wróbla sprawuje
Feliks Kaczanowski. Prof. Symonides jest Główną
Konserwator Przyrody, Jan Wróbel nadal jest p.o.
Dyrektora Departamentu Ochrony Przyrody w
ministerstwie środowiska. Stanisław Żelichowski,
który niegdyś Andrzeja Wróbla zwolnił z funkcji
dyrektora SPN, właśnie przestał być ministrem
środowiska. Moment i układ sił jest zatem
nadzwyczaj dogodny, by spróbować odzyskać stracony
przyczółek w SPN. I oto 24 marca br. Ewa Symonides
wystosowała do Państwowej Rady Ochrony Przyrody
pismo z wnioskiem o odwołanie Feliksa
Kaczanowskiego ze stanowiska dyrektora SPN. W
piśmie tym czytamy: "/.../ Ranga parku i
międzynarodowe zobowiązania Polski związane z
realizacją konwencji RAMSAR wymagają pilnego
zakończenia prac nad planem ochrony. Brak
rozporządzenia uniemożliwia określenie ram
przestrzennych planu, uniemożliwia także
ustanowienie otuliny i strefy ochronnej zwierząt
łownych na jej obszarze. Jest to obecnie jedyny
park narodowy, który nie ma aktualnego
rozporządzenia Rady Ministrów, określającego
m.in. powierzchnię i przebieg jego granic (poza
TPN - wszystkie parki uporały się z nowymi
rozporządzeniami w latach 1996-1999;
rozporządzenie w sprawie TPN jest gotowe i winno
być przyjęte przez Radę Ministrów jeszcze w
marcu). Obowiązująca ustawa przewiduje uzgodnienia
z lokalnymi samorządami rozporządzenia, co z
natury rzeczy winno obligować dyrektora do dobrej
współpracy z wójtami i - szerzej - lokalną
społecznością. Niestety, chociaż pod względem
kwalifikacji dyrektorowi niewiele można zarzucić,
to cechy jego osobowości taką współpracę
wykluczają. Od początku funkcjonowania dyrektor,
krok po kroku, doprowadził do sytuacji, w której
wójt gminy Smołdzino wyklucza możliwość
jakiegokolwiek porozumienia. /.../ Dyrektor
Kaczanowski z niezwykłym uporem odmawiał przez
lata np. zapłacenia na rzecz gminy należnego
podatku rolnego i podatku leśnego, co w efekcie
doprowadziło do ostrych konfliktów, wzrostu kwoty
tych podatków w bieżącym roku o podatki zaległe i
w konsekwencji trudnej sytuacji finansowej Parku
/.../ Skargi na arogancję dyrektora SPN otrzymuję
od dawna, w tym także od posłów domagających się
jego dymisji. Mam także poważne zastrzeżenia do
kilku innych spraw, w tym między innymi do: braku
nadzoru i kontroli nad realizacją odłowów ryb
(zaledwie 7 razy na 170 odłowów!), co wykazała
kontrola KZPN i co jest dowodem poważnych
zaniedbań w zakresie ochrony ekosystemów wodnych;
braku współpracy z Radą Parku; w 2002 roku
dyrektor zwołał tylko jedno posiedzenie Rady i nie
przedłożył jej rocznych zadań ochronnych na 2003
rok; samowolnej likwidacji pracowni naukowej,
która w tak renomowanym parku bezwzględnie powinna
istnieć; wypłaty odszkodowań łowieckich za szkody
powstające poza granicami parku; w 2000 roku, dla
przykładu, dochody z odstrzelonej zwierzyny na
terenie przyległym do parku wyniosły 33,5 tys. zł,
a wypłacone odszkodowania - 92,4 tys. zł; w roku
2001 - odpowiednio 21,0 tys. zł i 107,1 tys. zł.
Parki narodowe są naszym przyrodniczym skarbem.
Winny być zarządzane przez ludzi możliwie
najbardziej kompetentnych i uczciwych. Traktowanie
parku jak własnego folwarku jest nie do przyjęcia,
stąd też nie mogę dłużej zwlekać z wprowadzeniem
niezbędnych zmian personalnych. Przykład
Tatrzańskiego Parku Narodowego dowodzi, że
umiejętność współpracy z lokalną społecznością
jest równie ważna dla ochrony parków narodowych,
co kwalifikacje zawodowe".
Już ostatnie zdanie tego listu wystarczyłoby do
skwitowania powyższych wywodów jednym słowem:
bzdura. Świadczy bowiem ono o tym, co już
kilkakrotnie w DŻ opisywaliśmy - że to, co w
oczach uczciwych ekologów i przyrodników uchodzi
za patologię, dla prof. Symonides jest przykładem
godnym naśladowania. Nie miejsce tu, by znów
pisać, co myślimy o modelu współpracy z lokalną
społecznością w wykonaniu dyrektora Tatrzańskiego
Parku Narodowego, nie to jest bowiem sednem prawy.
Ponieważ jednak wobec jakości zarzutów autorstwa
prof. Symonides wobec "niepokornych" dyrektorów
parków narodowych mamy spore wątpliwości,
postanowiliśmy zasięgnąć informacji i zorientować
się, jak wygląda kwestia zarzutów stawianych dyr.
Kaczanowskiemu.
Według uzyskanych przez nas informacji,
dyrektor Kaczanowski projekt zadań parku na rok
2003 przedłożył członkom rady parku w pierwszych
dniach stycznia 2003 r. w postaci elektronicznej i
odbyła się nad nim dyskusja e-mailowa. Co prawda
rzeczywiście od wiosny 2002 r. nie zwołano żadnego
posiedzenia Rady, ale podobnie było w innych
parkach, które na organizację posiedzeń po prostu
nie miały pieniędzy. W niektórych innych parkach,
np. w Drawieńskim, członkowie rady parku w ogóle
nie widzieli na oczy projektu zadań parku na rok
2003 - gdy jeden z nich, dr Andrzej Jermaczek
(będący też członkiem Państwowej Rady Ochrony
Przyrody), wystąpił do ministerstwa z prośbą o
udostępnienie tego projektu, spotkał się z odmową.
Decyzję w tej sprawie podpisała... Ewa Symonides.
Jak widać, obowiązują podwójne standardy.
Podobnie jest z innymi zarzutami wobec dyr.
Kaczanowskiego. Pracownię naukową zlikwidował w
SPN... Andrzej Wróbel, w ostatnich latach swojego
dyrektorowania. Kontroli odłowów było ponad sto, a
nie siedem. To nie park gminie Smołdzino, ale
gmina parkowi winna jest, na podstawie wyroku NSA,
zwrot kwoty niesłusznie naliczonego i zapłaconego
podatku leśnego, co rzeczywiście stawia gminę w
trudnej sytuacji. Park, między innymi po to, by
móc zachować kontrolę nad populacjami jeleni, a
uniknąć polowań na terenie chronionym, posiada z
upoważnienia ministra leżący poza granicami SPN
tzw. Obwód Hodowli Zwierzyny; i to właśnie tego
terenu dotyczy fakt wypłaty odszkodowań, jak
najbardziej zgodny z prawem. Jeśli zaś chodzi o
konflikty z lokalnymi samorządami, to prawda
wygląda tak, że na pięć gmin mieszczących się na
terenie SPN konflikt na linii park-władze lokalne
występuje wyłącznie w przypadku gminy Smołdzino.
Tej samej, przypomnijmy, w której - to znów czysty
przypadek - zastępcą wójta jest Andrzej Wróbel.
Powszechna jest opinia, że podłoże tego konfliktu
nie ma nic wspólnego z aspektami merytorycznymi
współpracy parku z gminą, lecz stanowi próbę
podkopania autorytetu obecnego dyrektora przez A.
Wróbla i zdezorganizowania pracy parku.
Przyrodnicy zauważają też, że przy ocenie obecnego
dyrektora konieczne jest uwzględnienie faktu, iż
Feliks Kaczanowski objął stanowisko dyrektora SPN
w bardzo trudnej sytuacji, po stwierdzeniu
licznych nadużyć za czasów A. Wróbla, mając
skłócony zespół pracowników parku itp. W ciągu
pięciu lat urzędowania doprowadził park do
średniego poziomu na tle innych parków, a
dodatkowo Kaczanowski miał ogromny wkład w
stworzenie podstaw funkcjonowania powołanego
niedawno Parku Narodowego Ujście Warty, gdzie
przez trzy miesiące był p.o. dyrektora, cały czas
kierując w tym czasie SPN.
Przypuszczać można, że cała sprawa ma charakter
rozgrywki personalnej. Prof. Symonides chce
odwołać dyr. Kaczanowskiego, a na jego miejsce
powołać Zbigniewa Karbowskiego, emerytowanego
dyrektora Poleskiego Parku Narodowego. To
jednak prawdopodobnie tylko preludium do następnej
rozgrywki - po kilku miesiącach, gdy sprawa
przycichnie, dyrektorem SPN miałby zostać Andrzej
Wróbel. Zapewne miałby wystąpić w roli męża
opatrznościowego, który załagodzi konflikty z
władzami gminy Smołdzino, co przyszłoby mu bez
trudu jako zastępcy jej wójta. W ten sposób
"kontrowersyjny" (czyli rzetelnie broniący
przyrody) dyrektor zostałby zastąpiony takim,
który "da pożyć" lokalnym władzom, oczywiście
kosztem przyrody. Czyli mielibyśmy powtórkę ze
scenariusza zakopiańskiego - wymiany Wojciecha
Byrcyna na Pawła Skawińskiego, którą to decyzję
byłego ministra Tokarczuka prof. Symonides popiera
całym sercem.
Na razie Państwowa Rada Ochrony Przyrody nie
zaopiniowała pozytywnie wniosku Głównej
Konserwator Przyrody. Dyrektor Kaczanowski cieszy
się też poparciem znacznej części członków rady
parku. Listy w jego obronie wystosowało wiele
organizacji ekologicznych, w tym Pracownia na
rzecz Wszystkich Istot. Minister środowiska
zarządził w SPN kontrolę dla sprawdzenia
zasadności zarzutów autorstwa prof. Symonides. Ze
spokojem czekamy na jej rezultaty.
Niezależnie od tego, jak zakończy się cała
sprawa, po raz kolejny mamy do czynienia z
przykładem daleko posuniętej patologii w
dziedzinie ochrony przyrody w Polsce. Niespójność
przepisów, nieuzasadnione decyzje personalne,
rodzinno-towarzyskie powiązania, przykładanie
różnej miary do identycznych problemów, forsowanie
szkodliwych rozwiązań i przedstawianie ich jako
przykładu godnego naśladowania... Jak długo
jeszcze?
Remigiusz Okraska |