Ekobiznes i dzieci-śmieci, czyli refleksje po targach Poleko 2002
W dniach 18-22 listopada br. w Poznaniu roiło się od "ekologów". My też tam byliśmy. Razem z dziesiątkami innych organizacji i firm zajmujących się różnie pojmowaną "ochroną przyrody i środowiska" uczestniczyliśmy w Eko Media Forum na targach Poleko 2002.
Pierwszy rzut oka na targowe pawilony nastrajał naprawdę optymistycznie. Stowarzyszenia pozarządowe miały możliwość darmowego zaprezentowania się na stoisku, a więc zjawiły się licznie, organizatorzy zapewnili całe wyposażenie i materiały, ze strony technicznej nie można było się na nic skarżyć. Tłumy wystawców, mnóstwo ludzi deklarujących ożywioną działalność w zakresie edukacji ekologicznej, liczne firmy chwalące się swymi osiągnięciami w ochronie środowiska... Tylko się cieszyć z tak ogromnej popularności tych idei w społeczeństwie!
Rozstawiliśmy nasze skromne stoisko z klubowymi wydawnictwami i postanowiliśmy się rozejrzeć po pawilonie, wymienić doświadczenia, materiały itp. Rzeczywiście, przyjechało kilka znanych organizacji, z którymi od lat współpracujemy, miło było więc spotkać znajomych, wymienić się spostrzeżeniami i... wspólnie ponarzekać na hałas! Z ogromnych głośników ustawionych po obu stronach "zielonej sceny" nieustannie bombardowały nas zabójcze decybele. A to "ekologiczne" dziecięce teatrzyki, a to piosenki, a to wwiercający się w uszy, grzmiący głos zielonowłosego wodzireja, a to konkurs "kto głośniej wrzaśnie", mający uzmysławiać młodzieży problem szkodliwości hałasu... Na szczęście nasze stoisko nie znajdowało się przy samej scenie, ale i tak porozumiewaliśmy się krzykiem (ze sobą i z zainteresowanymi Klubem). Na "zielonej scenie" kłębiły się dzieci, w wolnych chwilach włóczące się po pawilonie w poszukiwaniu długopisów i innych gadżetów rozdawanych przez liczne organizacje i firmy. Niektóre niosły całe ogromne torby różnych ulotek, czapeczek, baloników i innych bezużytecznych przedmiotów, przyczyniających się zapewne do większej czystości naszego środowiska. Wśród stoisk kręciły się też dziewczyny na wysokich obcasach, roznoszące ulotki znanych amerykańskich jadłodajni i innych komercyjnych instytucji, reklamujących swoje usługi wśród wystawców. Dzięki temu po kilku dniach targów uzbierała się spora torba kolorowych folderków o hamburgerach, kurczakach i pizzy, które musiały wylądować w śmietniku. Nieposegregowane.
Gdy ruch trochę się zmniejszył, można było przespacerować się po stoiskach, a potem odpowiedzieć sobie na pozornie proste pytanie: co to jest ekologia? Jeśli bowiem ktoś sądzi, że ekologia to nauka zajmująca się zależnościami między organizmami a środowiskiem, to na targach Poleko zmieniłby zdanie. Ekologia nikomu nie kojarzy się bynajmniej z żadnymi organizmami. Przy wejściu do głównego pawilonu witało przybyszy ogromne Volvo - zapewne śmieciarka albo nowoczesna odmiana tego, co niegdyś nazywało się po prostu beczkowozem. Dalej można było podziwiać zestawy różnokolorowych koszy na śmieci, jednak stały tam tylko dla reklamy (prawdziwe kosze były w pawilonie tylko dwa, w toaletach, wiecznie przeładowane). Były też różnorodne szczotki, tajemnicze, groźnie wyglądające urządzenia miażdżące i rozdrabniające, traktory, spychacze, wózki... Wszechobecne hasło "ekobiznes" ściągało w tym kierunku eleganckich, dobrze odżywionych panów w garniturach, którzy w miłym towarzystwie skąpo ubranych (bo tak wymaga pracodawca) hostess podpisywali ekologiczne umowy na ekologicznym papierze przy ekologicznej butelce koniaku.
Wydaje się, że nieco więcej związku z szeroko rozumianą ekologią miały prezentujące się "organizacje pozarządowe", jednak te, które rzeczywiście można było uznać za "czynne", dało się policzyć na palcach. Większość "niekomercyjnych" stoisk szybko opustoszała, straszyły puste stoły i łyse ściany pod dumnymi, "ekologicznymi" nazwami.
To przerażające, że przedrostek "eko", symbolizujący zwykle przeciwstawienie się kultowi nadmiaru i konsumpcjonistycznemu stylowi życia, patronuje przedsięwzięciom być może intencjonalnie pozytywnym, ale w rezultacie zaprzeczającym wszystkiemu, co się z ekologią wiąże, zarówno z "naukową", jak i z "filozoficzną", promującą określony styl życia i sposób myślenia. Po targach zostały tony śmieci, szum w głowie i zapewne gotówka w odpowiednich kieszeniach.
Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież w ilości siła, szeroka propaganda przyczynia się do rozpowszechniania idei ochrony przyrody. To prawda. Problem w tym, że w pseudoekologicznym krzyku ginie jej rzeczywiste brzmienie. Może więc nie sama ilość jest najważniejsza? Przecież są na polskich uczelniach (i nie tylko polskich, targi są przecież międzynarodowe) placówki naukowe zajmujące się ekologią, prowadzące badania, które, gdyby zaprezentować je na forum, mogłyby wiele wnieść do powszechnej wiedzy na ten temat. Są stowarzyszenia działające czynnie w ochronie przyrody, mające sporo do pokazania, gotowe podzielić się swoimi doświadczeniami. Niektóre z nich były obecne, wielu jednak zabrakło. Szkoda, bo ich miejsce zajęły krzyczące dzieci ubrane w worki na śmieci i puszki po piwie, przekonane, że ta świetna zabawa w kolory i wrzaski, to właśnie jest ekologia. Czy jednak będą w stanie zrozumieć tę prawdziwą?
Marta Jermaczek