Wielka Brytania słynie z masowego ruchu
obserwatorów ptaków i powszechnego pielęgnowania ogrodów.
Oddają się tym zajęciom z równym zapałem gospodyni z małej
mieściny jak i członkowie rodziny królewskiej. To powszechne
zainteresowanie przyrodą sprawia, że ludzie chętnie zrzeszają
się w organizacjach. Ułatwiają im one kontakt z naturą
włączając jednocześnie w działalność na rzecz ochrony
przyrody. Organizacje brytyjskie różnią się stażem, obszarem
działania i polem zainteresowań. Dla przykładu London Wildlife
Trust działa na terenie Londynu, Suffolk Wildlife Trust obejmuje
działaniami hrabstwo Suffolk, zaś National Trust i The Royal
Society for the Protection of Birds są organizacjami
ogólnokrajowymi. RSPB skupia swe działania na ochronie ptaków,
zaś National Trust obok działań na rzecz przyrody stara się
zachować tradycyjne wartości kultury i krajobrazu.
Lokalne organizacje nie są duże (choć liczbą członków przewyższają wszystkie polskie stowarzyszenia ochroniarskie razem wzięte), największe natomiast zrzeszają miliony członków. Dla zobrazowania znaczenia tych organizacji warto sobie uświadomić, że największa z nich National Trust posiada więcej kilometrów wybrzeża morskiego niż Polska. Choć w różny sposób rozwiązują napotykane problemy, organizacje te łączy troska o rodzimą przyrodę i zaangażowanie w jej ochronę. Wszystkie korzystają z pomocy ochotników, których praca jest szanowana i przynosi wymierne efekty. Sami wolontariusze zdobywają dzięki niej doświadczenie znajdując satysfakcję w aktywnym działaniu. Warto pamiętać, że tradycja woluntariatu w Wielkiej Brytanii sięga XVIII wieku, kiedy na misjach zatrudniano ochotników, podczas gdy w Polsce praca społeczna budzi ciągle złe skojarzenia. Zapraszam na krótką wędrówkę po kilku wybranych brytyjskich rezerwatach, utworzonych przez organizacje społeczne. Ta bardzo skuteczna forma ochrony przyrody, w Polsce dopiero zaczyna się pojawiać.
London Wildlife Trust (LWT) zarządza 60 terenami na obszarze Londynu, ale tylko dwa spośród nich są własnością tej organizacji, inne należą do rad dzielnicowych, fabryk, kościoła, kolei, klubu golfowego. Jednym z zarządzanych przez LWT obszarów jest Sydenham Hill Wood Reserve - jedyny skrawek Londynu o którym wiadomo, że zawsze na nim rósł las. W latach 50-tych zamknięto przebiegającą obok linię kolejową włączając ją do rezerwatu. Dziś na zarośniętym torowisku członkowie organizacji utrzymują przecinki i polanki dla motyli. Rocznie odwiedza to miejsce 20.000 ludzi, głównie aby odpocząć od gwaru miasta. "Nie ma problemu z rozdeptywaniem tego lasu mówi Graham Turnbull - dyrektor LWT - gdyż w Wielkiej Brytani mało kto czuje się pewnie w lesie więc nie schodzi się z wytyczonych ścieżek".
Zupełnie wyjątkowym, nie tylko z powodu małej powierzchni jest jednohektarowy rezerwat The Ripple. Ten rezerwat przyrody leży bowiem na starej hałdzie popiołów z elektrociepłowni. Występuje tu łasica, kilka gatunków motyli i płazy. Nie wiadomo jak zasiedliły ten teren, po jego podmoczeniu, 3 gatunki storczyków. Zasiano tu rośliny łąkowe i posadzono drzewa, ale głównym problemem jest odpowiednie utrzymanie poziomu wilgotności terenu dla storczyków, przy jednoczesnym wykonywaniu stawków dla płazów.
LWT, co wynika ze specyfiki pracy w mieście, podejmuje działania z mieszkańcami aby zachować przyrodę w ich ogródkach. Ogrody to obszary które nie są zbyt widoczne, ale spełniają bardzo ważną rolę w zachowaniu przyrody. Przekonaliśmy się o ich roli obserwując ważki w stawku, w przydomowym ogródku Ryszarda, który gościł nas w Londynie. Jak się okazuje obecnie w Wielkiej Brytanii więcej płazów żyje w ogrodach niż na terenach rolniczych.
Leżący nieopodal Cambridge rezerwat Wicken Fen od 100 lat jest własnością National Trust. Mimo że obszar ten jest podmokły leży znacznie wyżej niż pobliskie tereny rolnicze. Niegdyś znajdowały się tu rozległe bagna, ale w XVII wieku przybyły z Holandii osadnik zaczął je osuszać. Tereny wykorzystywane jako pola, ze względu na mineralizację torfu, zapadały się stopniowo. Dlatego dziś pompy nieustannie muszą przepompowywać nadmiar wody z pól do przepływającej o 2 metry wyżej rzeki. Aby zapobiec spływowi wody z rezerwatu na położone niżej tereny rolnicze konieczne było wkopanie w ziemię pionowej, ponad 3 metrowej membrany z folii.
"We wszystkich tak dużych rezerwatach używa się bydła, w Wiken Fen preferujemy cięcie roślinności co daje inne zespoły roślinne i zwierzęce" objaśnia kierujący rezerwatem Martin Lester. Jak widać wysiłek ten przynosi konkretny efekt gdyż teren ten jest uznawany w Wielkiej Brytanii za najważniejszy dla zachowania chrząszczy, ciem i muchówek. Nic zatem dziwnego że miejsce to odwiedza rocznie ponad 50.000 osób.
Walka z roślinnością
zarastającą tereny otwarte wymaga stosowania ciężkiego
sprzętu usuwającego krzewy wraz z korzeniami. Obok osób
zatrudnionych pracują w rezerwacie wolontariusze, którzy
otrzymują mieszkania służbowe i zasiłki dla bezrobotnych.
Miejscowi ochotnicy przychodzą kilka razy w tygodniu,
popołudniami, spędzając swój wolny czas na ratowanie
przyrody. Osoby które przybywają tu na wakacje płacą za
możliwość pracy. W ten sposób latem 15 osób tygodniowo
pracuje przy wykaszaniu. Jest to ciężka praca, którą wykonuje
się ręcznie w upale i rojach kąsających owadów.
Rezerwat RSPB (Kólewskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków) The Ouse Washes to polder zalewowy stworzony przez człowieka w 1652 roku. Na mapie wygląda jak wąski pasek terenu leżący między rzeką i kanałem, a w rzeczywistości ma aż 2500 ha. RSPB posiada połowę terenu i latem stara się zapewnić tu odpowiednie warunki dla lęgów rycyka, a zimą utrzymać możliwości zimowania tysięcy ptaków. Woda wypełnia polder przez prawie 5 miesięcy w roku, a po jej wypuszczeniu odsłania się rozległy obszar pastwisk i łąk podzielony systemem rowów. Obecnie prowadzony jest program przebudowy rowów, których łączna długość przekracza 80 km. Wszystkie zostaną w ciągu 10 lat zmienione na bardziej przyjazne przyrodzie (tworzy się zatoczki i łagodne brzegi). Buduje się również "fałszywe rowy" czyli bardzo płytkie, prowadzące do nikąd, zagłębienia terenu dla długodziobych siewkowców, które chętnie w nich żerują. W tym rezerwacie pracuje 2 wolontariuszy długoterminowych a kilku przychodzi z okolicy pomóc od czasu do czasu. Do wypasu na terenie polderu 40 farmerów dostarcza 2000 sztuk bydła płacąc za wypas i pilnowanie stad.
Dave Suddaby zza kierownicy Land Rovera pokazuje nam cały teren i wyjaśnia: "rocznie odwiedza nas tylko 8.000 ludzi, gdyż obok ma swoje centrum inny Trust, przyciągający znacznie więcej osób, ponieważ ptaki są tam dokarmiane zimą, podpływają znacznie bliżej, ponadto dodatkową atrakcją są kamery sprzężone z komputerami i odpowiednie programy do prezentacji."
W Suffolk Wildlife Trust (SWT) trwają przygotowania do zbiórki funduszy na wykup 40ha, jest bowiem dobra okazja by powiększyć jeden z rezerwatów. Opracowywano specjalną ulotkę zachęcającą do finansowego wsparcia tego projektu. Członkowie organizując zbiórki publiczne nie mają prostego życia, nie wolno im zagadywać przechodniów, prosić o datki lub potrząsać puszką, można tylko stać i czekać aż ktoś coś wrzuci. "Co najmniej połowa ludzi która pracuje na stałe w organizacji powinna być wcześniej wolontariuszami, aby rozumieć tę pracę" twierdzi Derek Moore - dyrektor SWT.
Oglądamy fermę, która promuje proprzyrodniczy sposób gospodarowania - wróciły tu skowronki i osiedliło się 5 par słowików, których wcześniej nie było. Ferma to główna baza dla 300 owiec. W rezerwatach SWT nie jest tak mokro jak w Wiken Fen czy The Ouse Washes stąd większy udział w zgryzaniu mają owce. Budynki fermy pełnią rolę ośrodka edukacyjnego, idziemy drogą do bardzo małego lasku, który codziennie zwiedza ok. 60 dzieci. Mimo, że w oddali słychać szum pędzących samochodów las robi na dzieciach duże wrażenie. Pracą z dziećmi kierują dwie osoby z którymi współpracuje 30 wolontariuszy.
Odwiedzamy rezerwat Redgrave and Lopham Fen
leżący na granicy hrabstwa Norfolk i Suffolk, pierwszy w
którym nie słychać samolotów i samochodów. Niegdyś otwarty,
150 hektarowy, teren na skutek przesuszenia zarósł krzewami i
drzewami. "Początkowo próbowaliśmy wycinać roślinność
ręcznie, ale nie dawaliśmy rady" mówi Derek Moor. Z
pomocą przyszły polskie tarpany. Kilka lat temu sprowadzono 5
koni, teraz jest ich już 19. Szczególną atrakcję tego
rezerwatu stanowią bagniki - duże pająki żyjące w małych
stawach. Aby przeżyć i móc zakładać gniazda wymagają one
wody w oczkach przez cały rok i określonego gatunku turzycy. Na
jednym ze stawków obserwujemy jak dwa osobniki z
charakterystycznymi białymi pasami na bokach ciała czatują na
powierzchni wody stojąc tylnymi odnurzami na pływającej
roślinności.
Teren rezerwatu wymaga ciągłego podmaczania dlatego nawadnia się go wodą z rzeki za pomocą odpowiedniej śluzy. Źródła rzeki są wyschnięte dlatego gromadzi ona wodę spływającą z pól. Aby uniknąć przeżyźnienia, na skutek spływających zanieczyszczeń z pól prowadzi się stałą kontrolę jakości wody.
U stóp wysokiego wybrzeża morskiego rozciąga się plaża z betonowymi umocnieniami. Za usypaną groblą jeden z najsłynniejszych w Europie rezerwatów RSPB - Minsmere. Do roku 1939 były tu pola orne, ale w obawie przed inwazją niemiecką zalano je wodą i już tak zostało. Dzięki działalności człowieka powstał rezerwat, którego największym zagrożeniem jest naturalny proces zabierania terenu przez morze. Ta walka jest skazana na niepowodzenie, ale robi się wszystko aby opóźnić zalanie terenu, co jak się szacuje nastąpi za kilkadziesiąt lat.
Rezerwat stanowią porośnięte trzciną rozlewiska na których żerują i odpoczywają całe stada ptaków siewkowatych. Żyje tu znaczna część brytyjskiej populacji bąka (ptaka z rodziny czaplowatych). Dla zabezpieczenia przed lisami teren otoczony jest szerokim i głębokim rowem z wodą oraz drutami pod napięciem.
Swoistą "atrakcją" jest wznosząca się w oddali kopuła elektrowni atomowej, którą postawiono na poziomie morza, na podłożu z gliny, w miejscu które za kilkadziesiąt lat zostanie odcięte od stałego lądu.
Opuszczamy Anglię i wjeżdżamy do Walii, która wita nas dwujęzycznymi nazwami, przy czym walijskich nie sposób wymówić. Jedziemy na czubek półwyspu Gower gdzie leży wyspa z cyplem nazwanym Głową Robaka. To unikalne miejsce w Walii objął ochroną National Trust. Największą jego atrakcją jest odsłaniający się na czas odpływu wąski pas skał umożliwiający przejście na wyspę suchą nogą. W zamkniętej w szczelinach skalnych i zagłębieniach wodzie niczym w akwariach tętni życie. Tu chronią się młode krewetki, śłimaki i małże, czasami trafia się na kraby i mniejsze ryby, ukwiały i koralowce. To niezwykle barwne i bogate miejsce przyciąga mewy, które starają sie złapać coś dla siebie, także japońską wycieczkę, która zamiast aparatów fotograficznych przybiegła z siatkami do łapania owoców morza. Do wyspy idziemy po dywanie z omułków, które przytwierdzone do skał trwają w oczekiwaniu na przypływ. Wyspa jest niewielka ale zaskakuje niezwykłymi kształtami. Nie można jej podziwiać zbyt długo gdyż już rozpoczyna się przypływ. Zarządzanie tym rezerwatem polega głównie na ograniczaniu wpływu turystów.
Wyspę Ramsey Island na której 2000 lat temu żyło ok. 150 osób obecnie zamieszkuje na stałe 1 człowiek. Jego zadaniem jest zarządzanie rezerwatem powstałym tu 6 lat temu, gdy wyspę wykupiło RSPB. Pomaga mu w tym kilku zmieniających się wolontariuszy, którzy mają zapewnione miejsce do spania, gotowania oraz pracę. Aby zagwarantować odpowiednie warunki gnieżdżącym się tu ptakom konieczne jest utrzymanie pastwisk i wrzosowisk. Dlatego na części terenu wypasa się owce okolicznych farmerów. Wyspa to lęgowisko ptaków morskich, a także ważna ostoja wrończyka (hałaśliwego ptaka podobnego do wielkiego kosa z długim, czerwonym i zagiętym dziobem) oraz ciekawych porostów. Obecnie za pilne uznaje się wytępienie szczurów na co potrzeba 20.000 funtów. Innym wymagającym stałego nadzoru problemem jest turystyka. Wyspę udostępnia się 80 zwiedzającym dziennie, a w sezonie lęgowym 40. Na sąsiednią wyspę, zarządzaną przez lokalną organizację, wprowadza się 10 razy więcej osób, co stwarza poważne problemy z erozją a w czasie lęgów czasami dochodzi do zadeptywania młodych nawałników (ptaków które masowo gnieźdźą się tam w ziemnych norach).
Wszystkie rezerwaty, które zwiedzaliśmy,
dla zachowania swych wartości muszą być rozsądnie i
konsekwentnie zarządzane ze świadomie prowadzoną na ich
terenie ekstensywną gospodarką. Trafnie zauważył Martin
Lester z National Trust: "w Polsce jesteście szczęśliwi
bo macie obszary na których procesy przyrodnicze przebiegają
naturalnie, my dla utrzymania przyrody musimy nią zarządzać
sztucznie". To jedna strona medalu, druga odsłoni się już
niedługo - na ile my Polacy jesteśmy w stanie zachować
przyrodę, którą czeka olbrzymia próba, jaką niosą zmiany w
rolnictwie. Intensyfikacja upraw jest bowiem czynnikiem
odpowiedzialnym za największe zniszczenia w przyrodzie Europy.
Nasza wyprawa była możliwa dzięki wsparciu Eurosite oraz zaangażowaniu organizacji które zechciały nas przyjąć w kilkunastu rezerwatach i zapoznać z różnymi sposobami zarządzania. Ta podróż oprócz zdobytego doświadczenia przyniosła efekt w postaci podpisanego porozumienia o współpracy pomiędzy London Wildlife Trust a PTPP "pro Natura", co mamy nadzieję przyczyni się do rozwoju obu tych organizacji.
Adam
Guziak
Polskie Towarzystwo Przyjaciół Przyrody "pro
Natura"
ul. Podwale 75, 50-449 Wrocław