Wykładając któryś rok z rzędu ekofilozofię we wrocławskim Studium Edukacji Ekologicznej, mam kapitalną okazję nie tylko doskonalić swą wiedzę w kontakcie z kolejnymi rocznikami studenckimi, ale i obserwować tzw. przemiany pokoleniowe. Moi studenci to po części ludzie w średnim wieku, wciąż szukający dla siebie miejsca w życiu, a po części osoby bardzo młode, dopiero doświadczające swojej wrażliwości pokoleniowej. Zadaniem wykładowcy jest ową wrażliwość odczytać i pomóc uświadomić słuchaczom. Dzięki temu osobliwemu, niepowtarzalnemu kontaktowi wykładowca uczy się nowości, a słuchacze nabywają języka dla wyrażania swego wyraźnie przeczuwanego choć nieuświadamianego do końca przesłania
Najmłodsi moi słuchacze to roczniki 1975 - 79. Jest to pokolenie, które dorastało w atmosferze nadziei na lepszy świat. W chwili, gdy budziła się ich wrażliwość, trwała Jesień Ludów w Europie Środkowo-Wschodniej. Niektórzy załapią się na dobrodziejstwa kapitalizmu a inni... odpadną z "wyścigu szczurów" i będą poszukiwać innych niż bogacenie się form realizacji życiowej. I tacy właśnie młodzi ludzie - którzy z różnych przyczyn nie akceptują w pełni konsumpcyjnego stylu życia a nie są straceni, czy zrezygnowani - stanowią najwdzięczniejszą klientelę mojego Studium. Lekturą kultową dla takich ludzi był (i nadal jest) wydany po polsku w roku 1987 "Punkt zwrotny" Fridtjofa Capry. Okazuje się, że większość młodzieży przychodzącej do Studium tę książkę zna, lub przynajmniej coś o niej słyszało. W rozmowach, jakie prowadzę z nimi, w pracach zaliczeniowych, jakie piszą, widać wyraźnie, że wpływ idei syntetycznie przez Caprę podanych jest wśród najmłodszej części polskich "alternatywnych" wcale znaczny.
Jakie więc są te “dzieci Fridtjofa Capry”? Przede wszystkim - co tu dużo ukrywać - rozbrajająco nieraz naiwne. W pracach zaliczeniowych często powtarza się motyw “brzydkiej ekonomii i ładnej ekologii”. Że jak się zlikwiduje McDonaldy, nie będzie budować autostrad i zacznie sadzić lasy to będziemy wszyscy szczęśliwi. Często pojawiają się argumenty żywcem wzięte z Capry: moi studenci obwiniają światopogląd mechanistyczny doby Oświecenia o wszelkie nieszczęścia dzisiejszego świata. Gdy piszą na temat “jak wyobrażasz sobie społeczeństwo ekologiczne?” przeważnie pojawia się jakiś bliżej niezdefiniowany “powrót do natury” z jednoczesnym odwrotem od cywilizacji technologicznej. Tylko nieliczni zdają sobie sprawę, że dawno już nie żyjemy w środowisku naturalnym, lecz w technosferze. Jeszcze mniej liczni (nie więcej niż kilka osób z każdego rocznika) ma świadomość, że tylko technologie i to te najdroższe, najbardziej wyrafinowane, spełniają obecnie rolę proekologiczną.
Dużym “papierkiem lakmusowym”
świadomości ekologicznej najmłodszego pokolenia jest temat
“Czy nadchodzi wiek kobiet?”. Zadając ten temat oczekiwałem
wiedzy o ekofeminizmie, o specyficznie żeńskim widzeniu
świata, o symbolice “męskich” kultur koczowniczych i
“żeńskich” agrarnych. Nic z tego, znacznie częściej otrzymuję manifesty feminizmu
wojującego sprzed lat niemal stu... Dopiero gdy ja –
mężczyzna! – wyjaśniam specyfikę odrębności płci,
proponując lekturę choćby sławnej “Płci mózgu”, sprawa
się nieco przejaśnia.
Najczęściej poruszanym tematem jest pytanie “jaka może być medycyna jutra?” W Studium uczy się m. in. elementów medycyny naturalnej. Tu już fantazja jest pełna: powszechne wyrzekania na medycynę “stechnicyzowaną” (dziwne to, bo w Polsce placówek medycznych nasyconych najnowszą technologią jest niewiele), wiara w nieograniczone możliwości ziół, bioenergoterapii, reiki i innych modnych metod leczenia niekonwencjonalnego. Niewielu tylko studentów uważa, że przyszłość to łączenie dobrze zbadanych metod medycyny niekonwencjonalnej z subtelnymi technikami proponowanymi przez medycynę akademicką. Wpływ Capry jest ewidentny - pół “Punktu Zwrotnego” to przecież potężny pamflet na model biomedyczny.
Jeszcze więcej niejasności pojawia się przy temacie “jak mogłaby wyglądać szkoła Nowej Ery?”. Najczęściej przewija się litania powszechnie znanych dolegliwości polskiej szkoły: zatrata kontaktu ucznia i nauczyciela, anachroniczne programy, niska jakość kadry dydaktycznej. A co proponuje się w zamian? - najczęściej szkoły bez ocen, z partnerskimi lub wręcz “luzackimi” układami uczeń – nauczyciel, z tzw. bezstresowym wychowaniem. Gdy pojawia się taka praca, nie wytrzymuję i opowiadam o swojej przygodzie sprzed lat z wrocławską ASSĄ (Autorską Szkołą Samorozwoju), gdzie większość elementów postulowanych przez moich studentów była realizowana. Niestety, wyniki dydaktyczne szkoły są mierne, głównie dlatego, że nie ma tam systemu selekcyjnego i nie ma obowiązku chodzenia na zajęcia. Uczniów o odpowiedniej samodyscyplinie, by z tego skorzystać jest mało, większość po prostu się degeneruje. A sygnał, że młodzi ludzie boją się stawianych im wymagań, jest mocno niepokojący. Dobrze (zbyt dobrze!) pasuje do problemów psychicznych, jakie mają kandydaci na narkomanów... I równie dobrze pasuje do klienteli sekt. Dzieci Fridtjofa Capry często chciałyby jakiegoś dobra powszechnego, ale wysiłku, jaki trzeba w budowę tego dobra włożyć, rozumieć wyraźnie nie chcą. To oczywiście punkt wspólny New Age z rozpasanym konsumpcjonizmem, z bałamutną “filozofią sukcesu” i innym pułapkami zastawianymi przez cwaniaków dla naiwnych. I, co tu dużo ukrywać, wielka słabość edukacji ekologicznej, która nie obiecuje szybkich rajów, bo obiecać ich nie może – a konkurencja, czyli cywilizacja konsumpcyjna, na opisanej chęci szybkiego raju bezlitośnie zbija kapitał.
Sporo jest wśród moich studentów osób, które są na etapie naturalnego w ich wieku buntu przeciw światu zastanemu. Tacy patrzą krytycznie i na proponowany światopogląd ekologiczny. Od nich właśnie pochodzą kto wie, czy nie najcelniejsze uwagi dotyczące funkcjonowania wchodzącego w życie i poszukującego swej tożsamości pokolenia. Ja w każdym razie sporo po lekturze takich prac muszę sobie przemyśleć!
Najciekawszą grupę stanowią jednak osoby, które mają już za sobą jakieś osobiste doświadczenia duchowe (jedni próbowali praktyki medytacyjnej, inni interesują się “naukami tajemnymi”, trafiają się też osoby, które uczestniczyły w zajęciach Pracowni na Rzecz Wszystkich Istot). Tacy dobrze rozumieją sens duchowego w swej istocie światopoglądu ekofilozoficznego, choć nierzadko “odlatują” w rejony nader mętnej mistyki.
I na koniec zupełna osobliwość: otóż na światopogląd ekologiczny zerkają od czasu do czasu – zagubieni polscy skinheadzi! Oczywiście nie ma tu mowy o żadnym poważniejszym zainteresowaniu, bo walcząca ideologia skinheadów jest od ekologiczności jak najdalsza, ale wyraźnie fascynuje ich idea związku człowieka z Ziemią jako podłoże nowej religijności. Nieliczni co wrażliwsi i inteligentniejsi przedstawiciele tego środowiska przyznają się jawnie do neopogaństwa a w światopoglądzie ekologicznym szukają dla tegoż neopogaństwa teoretycznych uzasadnień. Robią tak nieliczne jednostki, ale wśród moich studentów kilka wcale zdolnych i rozumnych osób wywodziło się z tego kręgu...
Dzieci Fridtjofa Capry, dzisiejsze dwudziestolatki, nie mają sprecyzowanych poglądów na swoją odrębność pokoleniową. Wiedzą już, że ich konflikt ze światem zastanym wymaga znaczących przewartościowań, ale woli ich dokonania i wyegzekwowania mają już mniej. Częściej niestety dochodzi tu do głosu “widzenie świata na miękko”, będące skutkiem omamienia młodego i mało selektywnego umysłu mętnawym wydaniem mistyki chrześcijańskiej i wschodniej z proponowaną tam ucieczką od trudu stwarzania w jakiś bliżej nieokreślony świat powszechnej miłości. Silny natomiast i wyraźny jest krytycyzm wobec postaw konsumpcyjnych i tzw. bycia “cool”. Aż niepokojąco silnie moi studenci próbują swoją proekologiczną postawą wyrazić odrębność od reszty pokolenia – wygląda więc, że ekologiczność to kolejna kontrkultura! Najważniejszym rekwizytem tej kontrkultury jest ideologiczny a nierzadko wojujący wegetarianizm. Na drugim miejscu niewzruszona wiara w przejęte ze Wschodu rytuały oczyszczające, takie jak choćby palenie Agnihotry.
Kto więc mógłby wyrosnąć z tych pierwszych obywateli ekoświata? Nieporadnych jeszcze, nie mających oparcia w żadnej poważniejszej tradycji? - Dziś nie wiadomo. Wiadomo natomiast bez żadnych wątpliwości, że tę rodzącą się dopiero, wątłą wrażliwość trzeba jakoś zagospodarować, jakoś pomóc tym młodym poszukiwaczom znaleźć własny, stabilny i pewny system wartości Inaczej szybko padnie ona ofiarą sprytnych producentów klejących nalepki “eko” na wszystkim, na czym taka nalepka się trzyma – w zbożnym celu zarobienia paru dolarów na nowym, dziewiczym jeszcze rynku wrażliwości i potrzeb...
Włodzimierz H. Zylbertal