Nadzieja
|
||
|
Skąd się wzięła u pana ciekawość przyrody?
- Pamiętam moje obserwacje ptaków, kiedy miałem zaledwie 6 lat i mieszkałem jeszcze na Wileńszczyźnie. Było tam gniazdo grzywacza - to była zapowiedź. Po wielu latach przygotowałem pracę habilitacyjną badając mechanizmy regulacji liczebności właśnie tego gatunku. Następnie badałem jego ekologię na zimowiskach w Hiszpanii i Portugalii. Wracając do młodości - pamiętam książeczkę prof. Sokołowskiego o rozpoznawaniu ptaków w warunkach naturalnych. Przepisałem ją ręcznie i od tego się tak naprawdę zaczęło. Na studiach omal nie zmieniłem zainteresowań i nie zostałem botanikiem. Studiowałem 3 pierwsze lata w Toruniu, gdzie nie było ornitologii i wtedy zainteresowałem się botaniką. Wahałem się. Potem niespodziewanie pojawiła się możliwość przeniesienia się do Wrocławia. Znajomość roślin przydaje mi się jednak po dziś dzień.
Kiedyś uczeni odkrywali tajemnice przyrody. Dzisiaj mówi się, że nauka powinna być użyteczna. Dla zwiększenia zysków korporacje zamawiają sponsorowane badania.
- Myślę, że wcześniejsze zainteresowania naukowe także w dużym stopniu miały spełnić oczekiwania całkiem przyziemne. Panujący zwykle oczekują od uczonych zainteresowań praktycznych. Ale pociąga to za sobą utratę możliwości dokonywania naprawdę wielkich odkryć, które często powstają w nieplanowanych zakątkach nauki.
Coraz częściej naukowcy, w tym przyrodnicy, stają się sumieniem współczesnego świata, ostrzegają przed zagrożeniem. Dlaczego właśnie oni?
- Ponieważ badają szczegółowiej otaczający nas świat, obserwują dokładniej - wobec czego zdają sobie sprawę, że zagrożenia lokalne miewają również charakter globalny. Z drugiej strony obecnie nawet człowiek żyjący na odludziu poprzez kontakt z informacją ze świata może dowiedzieć się o niebezpieczeństwach. Ponadto pojawiły się organizacje ekologiczne, które nie były możliwe 50 czy nawet 10 lat temu.
|
||
Zieloni protestują, zwracając zwykle uwagę na zjawiska widowiskowe" - elektrownie atomowe czy wyrąb dżungli amazońskiej. Co jest obecnie z pana punktu widzenia naszym głównym problemem?
- W skali globalnej najgroźniejsze są dwa równorzędne zagrożenia: nadmierne mnożenie się ludzi i nadmierny konsumpcjonizm. Ludzie w biednych krajach zużywają w przeliczeniu na jednostkę niewielką ilość zasobów Ziemi, ale jest ich niezmiernie dużo i rozmnażają się w ogromnym tempie. W czasie mojej młodości na Ziemi żyły 2 miliardy ludzi, a niedługo na zegarze" demograficznym stuknie 6 miliardów. Ale wina leży również po stronie bogatszej mniejszości, która konsumuje większość zasobów. Są wspaniałe książki, które pokazują tego skutki, np. Raport Klubu Rzymskiego przetłumaczony na język polski, albo Trzecia rewolucja'' Harrisona z 1992 roku. Pierwsza rewolucja, ok. 10 tys. lat temu, była agrarna - powstało rolnictwo, przeszliśmy do osiadłego trybu życia. Przed trzystu laty przeżyliśmy drugą rewolucję - industrialną. Dzisiaj przyszła kolej na trzecią - rewolucję przetrwania.
Na czym ma ona polegać?
- Jeżeli nie nauczymy się ostrożnie i bardziej rozsądnie wykorzystywać zasoby przyrody, gatunek nasz prawdopodobnie przetrwa, ale cywilizacja załamie się. Jedyną racjonalną odpowiedzią, wskazaną zresztą podczas Szczytu Ziemi w Rio de Janeiro, jest świat zrównoważony, oparty na ekorozwoju. Obliczono, że 360 najbogatszych ludzi świata obraca środkami równorzędnymi zasobom, które wykorzystuje biedniejsza połowa ludzkości. Jeden Amerykanin zużywa w ciągu swego życia ilość energii 280 razy większą niż mieszkaniec Bangladeszu. Pod względem zanieczyszczenia równoważy on zatem oddziaływanie na naszą planetę 280 ludzi w Bangladeszu. Przeciętny zachodni Europejczyk zostawia pod koniec swego życia pomnik śmieci, który waży mniej więcej 1000 razy tyle, co ciężar jego ciała, a przeciętny mieszkaniec USA i Kanady pozostawia już nie pomnik, a mauzoleum śmieci, które waży 3900 razy tyle, co jego ciało. Obliczono również, że przeciętny mieszkaniec krajów zachodniej cywilizacji w ciągu swego życia emituje balon dwutlenku węgla, w którym sam węgiel waży 3,5 tys. razy tyle, co jego ciało. Pomnóżmy to przez miliardy ludzi na Ziemi... Mrzonką jest, że wszystkie kraje dociągną do poziomu najbogatszych. Mimo pozorów nawet poziom życia w Stanach Zjednoczonych spada o 1% rocznie.
Co wpływa na spadek jakości życia?
- Ilość zasobów na Ziemi jest ograniczona, a liczba chętnych do korzystania z nich ciągle wzrasta. Innym powodem jest globalizacja, która oznacza nielicznych zwycięzców". To, że tylko produkty zwycięzców" będą kupowane oznacza powszechne bankructwo i spadek poziomu życia ich przegranych konkurentów na całym świecie. Dociągnięcie do poziomu krajów przodujących jest mrzonką zupełnie nieracjonalną - tym bardziej, że liczba ludności wzrośnie i być może podwoi się za kilkadziesiąt lat. Ludność ta będzie mieszkała głównie w gigantycznych miastach. Już dzisiaj mamy miasta rzędu 20 mln, czego skutki biologiczne dla gatunku ludzkiego są przerażające. Widziałem w telewizji BBC wywiad z prezydentem Rio de Janeiro, który mówił, że panuje tylko nad 1/3 obszaru swego miasta. W przegęszczonych miastach, np. w getcie nowojorskim, obserwuje się hiperagresję, zwiększenie chorób psychicznych, hiperseksualizm spowodowany zwiększeniem liczby bodźców seksualnych. Na przegęszczenie reagujemy bowiem ciągle podobnie jak inne ssaki. Układ hormonalny utrzymuje wówczas organizm w nienaturalnym stanie ciągłego napięcia, gotowości do walki i rywalizacji. Dlatego im więcej będzie ludzi na Ziemi, tym większa będzie tendencja do rozpadu rodzin. Rodzina nie jest tylko naszym wynalazkiem - spotykamy ją u wielu gatunków ssaków, ptaków, najprawdopodobniej również dinozaurów. Rodzina jest konieczna aby zapewnić rozwój potomstwa, w przypadku człowieka niesamodzielnego nawet przez 20 lat. Przegęszczenie oznaczać może, podobnie jak u innych gatunków, częstsze porzucanie potomstwa, a nawet jego zabijanie.
Człowiek też jest częścią natury. Dlaczego brakuje więc naturalnych mechanizmów przywracających równowagę?
- Człowiek wyłamał się jednak spod kontroli natury - wytępił swe drapieżniki, ograniczył choroby, zmniejszył regulacyjne oddziaływanie głodu. Opisywane procesy dezintegracji dotychczasowych form społecznych pojawiły się już jakiś czas temu. Od dość dawna dzieje się to w obrębie gatunku ludzkiego i nawet nasza kultura, cywilizacja, religia nie jest w stanie im przeciwdziałać. Owszem, próbują to robić, ale nieskutecznie. Mechanizmy biologiczne wynikające z przegęszczenia są potężne i prą w jedną stronę. Możemy tylko próbować je spowolnić, ale nie możemy ich powstrzymać.
To przerażająca wizja przyszłości...
- Tak - walka każdego z każdym, jak w klatce pełnej obcych sobie szczurów. Prowadzić ona może do załamania się istniejącego od setek, tysięcy lat systemu socjalnego naszego gatunku, opartego o wielopokoleniową rodzinę, ród, klan. Tworząc ogromne skupiska miejskie porzucamy nieuchronnie tradycję, czy to się nam podoba czy nie.
Czy jest dla nas jakaś szansa?
- Raport dla Klubu Rzymskiego Granice wzrostu" szansę tę widzi właśnie w powszechnym wdrożeniu idei ekorozwoju, czyli gospodarowania samoograniczającego się. Jeśli zasady tej nie wprowadzimy w życie to podzielić możemy losy dinozaurów. Wówczas zapewne przetrwają mrówki i inne owady żyjące na tej Ziemi dłużej niż ssaki. W dawnych epokach geologicznych bywały już takie, wywołane np. uderzeniem komety, kryzysy powodujące redukcję liczby gatunków. Z czasem w ich miejsce pojawiały się nowe. Problemem na dzisiaj jest dogmatyzm pewnych grup ludzi oraz chorobliwa ludzka zachłanność.
Globalny rynek dążąc do maksymalizacji zysków nie uwzględnia zwykle wartości otaczającego nas świata, ani też wartości jakości życia poszczególnych ludzi.
- Nie jestem ekonomistą i nie znam dokładnie mechanizmów rządzących światem gospodarki, ale jestem przerażony wizją globalizacji. Sto lat temu mogło żyć, będąc zatrudnionymi w operach świata, 500 - 2000 śpiewaków operowych dlatego, że każdy obsługiwał" ludzi ze swego rejonu. Wynalezienie i rozpowszechnienie sposobów nagrywania głosu ludzkiego spowodowało, że większość z nas (ze mną włącznie) woli posłuchać Placido Domingo czy innych sławnych tenorów. Oznacza to, że teraz ściągają oni zyski z całego globu, eliminując i zubożając swoich kolegów - tych, których przewyższyli jakością oferowanego produktu. Mechanizm globalizacji zagraża niestety wszystkiemu, co robimy. Wspomnę tylko o podłączaniu" nas do Unii Europejskiej. Jesteśmy takim małym, raczkującym w tej kapitalistycznej rzeczywistości pieskiem, który wchodzi na podwórko do potężnego brytana. Wiadomo, jak się piesek taki zachowuje. Gdy brytan go zaatakuje - kładzie się na grzbiecie i odsłania gardło i brzuszek poddając się. Wiem, że nie ma idealnych wyjść, ale są rozważne możliwości ostrożniejszego postępowania. Słyszę przecież wciąż, że Stany Zjednoczone zżymają się na Japonię, że prowadzi ona politykę zamkniętego przed towarami amerykańskimi rynku. My natomiast akurat musimy konsumować to wszystko, co zostało stworzone poza granicami naszego kraju.
Te nasze codzienne wybory przypominają często dramaty Hamleta: być albo nie być, ale też mieć czy nie mieć?
- Są to teoretyczne, wyostrzone alternatywy. Rzeczywistość rozciąga się między mieć - a nie mieć. Pokolenia ludzkie żyły zwykle gdzieś pośrodku, czasami miały'', a czasami głodowały - ale trwały, istniały. Istnieją więc rozwiązania pośrednie i większość niewielkich krajów świata z nich korzysta. Powinniśmy iść za ich przykładem, a nie tylko małpować" czołówkę. W jednym jednak zupełnie nie naśladujemy świata. W warunkach polskich postawiłbym na kształcenie, a dokładniej na kształcenie młodzieży chłopskiej - tych potencjalnych niepotrzebnych bezrobotnych. Wywodzę się ze środowiska wiejskiego i wiem, co to znaczy bieda i w związku z tym idąc na studia wiedziałem o co gram". Natomiast wielu ludzi mieszkających w dużych miastach idzie na studia, bo tak wypada, bo rodzice im załatwią, poprą, umożliwią i tak dalej. W tej chwili władze naszego kraju dają mniej niż 1% dochodów na edukację - to samobójcza głupota. U nas nakłady na edukacje maleją. Zwiększyliśmy liczbę studentów, ale nie dzięki wysiłkowi całego społeczeństwa i polityków, lecz uczelni.
W świecie nauki, ale także w społeczeństwie, wielu goni za konsumpcją, pieniędzmi i karierą. Od Pana współpracowników dowiedziałem się, że poświęca Pan swoją karierę ornitologa na rzecz z jednej strony kształcenia nowych ludzi, z drugiej dla ochrony środowiska...
- Chyba niezupełnie poświęciłem. W tej chwili przygotowujemy kolejne wydanie Ptaków Polski". Nagromadziłem jednak tak dużo danych, że nie muszę już intensywnie jeździć w teren. Nie wiem, czy zdążę to wszystko opracować do końca życia. Ale w pewnym okresie, na początku lat 80-tych, kiedy wszedłem w skład Komitetu Ochrony Przyrody PAN, uświadomiłem sobie, że nie w pełni zadowala mnie zajmowanie się tylko dalekimi od spraw społecznych zagadnieniami. Doszedłem do wniosku, że moje życie będzie zbyt egoistyczne jeśli tej wiedzy, jaką posiadam o środowisku i przyrodzie, nie postaram się wykorzystać do działania. Wpływanie na innych ludzi - na uczniów, kolegów, polityków, zwierzchników, techników, przedstawicieli gospodarki; wpływanie na nich, by zbliżyć się do zasad ekorozwoju - z czasem zaczęło dominować nad moją działalnością naukową. Pojawia się jednak wątpliwość, na ile skuteczne jest takie działanie. Być może zbiorę plon w następnej generacji, może kiedy mnie nie będzie - wyrosną moi uczniowie i oni osiągną sukces. Winston Churchil powiedział czyż nie jest najwyższą miarą człowieczeństwa, próbować choć odrobinę zmienić świat na lepsze dla czasów, kiedy nas już długo nie będzie wśród żywych?" Taki jest najwyższy sens altruizmu, kiedy nie walczy się o dobro swoich genów w postaci dzieci, tylko o dobro ogólne. Jestem zaniepokojony pojawianiem się ostatnio tendencji do podważania znaczenia dobra publicznego, dobra wspólnego.
Czym jest owo dobro wspólne?
- Pojęcie to stworzył ekolog Hardin w słynnej pracy Tragedia dóbr wspólnych", która weszła do klasyki ekonomii. Ekonomiści rozwinęli to pojęcie uświadamiając nam, że dobrami wspólnymi są zasoby przyrody - atmosfera, lasy, oceany. Nie można stawiać wyżej dobra prywatnego i pozwalać najbogatszym czy najpotężniejszym użytkować i zanieczyszczać dobra wspólne. Na przykład stary las posiada na konkretnym obszarze jakąś cenę wynikającą z wartości ekonomicznej drewna. Ale funkcje środowiskowotwórcze tego lasu są znacznie cenniejsze - las kształtuje gospodarkę wodną, daje siedliska życia organizmom żywym, daje miejsca rekreacji, nie mówiąc o tym, że wytwarza tlen, pochłania dwutlenek węgla... Według szacunków ekonomistów wartość funkcji środowiskowotwórczej, pozornie nie mającej ekonomicznego znaczenia, w rzeczywistości jest 10 czy nawet 15-krotnie wyższa od wartości tego jednorazowo wyciętego kawałka lasu. Lasu, który może być wycięty raz na 100 lat, bo potem musi odrosnąć. Jest to przykład pokazujący jak ogromna jest jednak wartość dóbr wspólnych. Współczesna ultraindywidualistyczna ideologia podważa ją, wysuwając na plan pierwszy wartość prywatną i krótkotrwały zysk.
Działa Pan społecznie w kilkunastu komisjach, ciałach opiniodawczych. Odnosi się wrażenie, że jest to dla Pana misja moralna. Czy widać jej efekty?
- Efekt, zwłaszcza w ostatnich latach, jest dość słaby. Początek lat 90-tych był bardziej optymistyczny dla ludzi myślących tak jak ja. Czerpię jednak optymizm między innymi z tego, że ludzie są śmiertelni. Najpodlejsi i najgłupsi kiedyś umrą i na ich miejsce przyjdą być może rozumniejsi i uczciwsi - taką trzeba mieć nadzieję. Każde następne pokolenie zna błędy poprzedniego i choć trochę się z nich uczy. Zakładam, że nasze pokolenie jest pokoleniem krytycznym - mało jeszcze wiedzącym, ale już bardzo silnie oddziaływującym na planetę, wyrządzając szkody sobie i innym gatunkom. Jeśli tak założyć - jeśli jest to wąskie gardło, przez które dzisiaj ludzkość przechodzi, to im więcej ochronimy przyrody, im bardziej ograniczymy straty spowodowane nierozważną gospodarką, tym następnym pokoleniom będzie łatwiej działać w przyszłości. Tym większy ładunek biologiczny zostanie przekazany do ich dyspozycji. Obecnie dziennie wymiera 140 (wg innych danych - 170) gatunków istot żywych, czyli w ciągu roku tracimy jakieś 27 - 50 tysięcy gatunków. To tak jakbyśmy wyrywali kartki z instrukcji życia - grubej księgi liczącej nie wiadomo ile stron, bo naprawdę nie wiemy ile gatunków żyje na Ziemi. Opisano niecałe 2 mln gatunków, a szacuje się, że może ich być 10, 30 a może nawet 100 mln. Wiele gatunków ginie nie będąc wcześniej przez nas nawet rozpoznanymi i nazwanymi. Czy w ten sposób zachowuje się gatunek rozumny?
Wracając do lokalnej perspektywy - dał się Pan poznać ze zdecydowanych wypowiedzi na temat rozwoju drogi wodnej rzeki Odry...
- Nie chciałbym zawężać się tylko do Odry. Pomówmy raczej o gospodarce wodnej. Nie mam wiedzy szczegółowej - nigdy nie starałem się wypowiadać na temat, jak ma być budowana jakaś grobla czy zapora. Lepiej wiedzą to specjaliści. Natomiast my - przyrodnicy - mamy prawo wypowiadania się na temat ekologicznych uwarunkowań działalności człowieka w dolinach rzecznych, ponieważ od milionów lat są one istniejącymi żywymi ekosystemami. Istniały one, kiedy nie było jeszcze naszego gatunku. Dlatego ludzką arogancją jest usiłowanie ujarzmiania rzek bez poznania ich sposobu działania. Obecnie zbieramy negatywne plony regulowania rzek, podejmowanego już w XVI wieku. Dzisiaj mamy jednak pociąg, samochód i samolot - trzy środki transportu, które nie istniały praktycznie do końca XIX w. Wtedy drogi wodne były rzeczywiście mniej kosztowne ekologicznie i ekonomicznie. Teraz mamy możliwość wyboru między różnymi rozwiązaniami alternatywnymi.
W książce Ekologiczne aspekty melioracji wodnych" zacytował Pan sentencję Lao Tsy: woda jest najwyższym dobrem''. Skoro woda jest aż tak wartościowa, a możliwości naszej gospodarki ograniczone, jakie powinny być priorytety w gospodarce wodnej?
- Z punktu widzenia ekologii wód najważniejsze są cztery działania: oczyszczenie wód, zgromadzenie ich, ochrona przeciwpowodziowa oraz zachowanie wartości przyrodniczych dolin. Jako pierwsze wymieniłem oczyszczanie wód dlatego, że dla wszystkich użytkowników rzek, z przyrodą włącznie, oczyszczanie wód jest konieczne. Absurdalne, a nawet karygodne, było pobudowanie zapory we Włocławku na Wiśle zamiast oczyszczalni dla Warszawy. Kolejnym priorytetem w kraju bardzo ubogim w zasoby wodne jakim jest Polska powinno być gromadzenie czystej wody. I to nie w wielkich zbiornikach na rzekach głównych, ponieważ woda nie popłynie ze zbiornika w dolnej Wiśle czy Odrze w górę dorzecza. Dlatego należy zacząć od tworzenia tzw. małej retencji czyli licznych drobnych zbiorników naturalnych - od odtwarzania i tworzenia bagien, stawów, jezior, sztucznych zbiorników. Należy zwiększać zasoby wodne dla użytkowania w głębi kraju dla potrzeb rolnictwa, którego potrzeby, na skutek ocieplenia klimatu, będą coraz większe. Woda będzie potrzebna również dla przemysłu, w którym zapotrzebowanie na nią wzrosło 30-krotnie, a także dla gospodarki komunalnej i dla samej przyrody. Przy czym rozsądne jest tworzenie zbiorników w górze dorzecza. Dopiero zrobiwszy to możemy stopniowo schodzić w dół. Wracając do priorytetów - wydarzenia ostatnich lat uzmysłowiły nam konieczność ochrony przeciwpowodziowej. W górach, gdzie rodzą się powodzie, są potrzebne suche zbiorniki zaporowe, które będą łapały" i przetrzymywały" nadmiar wody. Oczywiście bez względu na to, czy rzeki będą średnio czy mocno regulowane - powodzie będą zawsze. Widzimy to na Renie, Missisipi, Padzie i na wszystkich uregulowanych rzekach. Aby odsunąć zagrożenie Niemcy przebudowywują cały bieg Renu, poszerzając międzywale i dając rzece większą przestrzeń do spływu wysokich wód. Jednocześnie nad rzeką tworzy się olbrzymie poldery, czyli kieszenie" będące łąkami bądź lasami, które mogą być zalane bez straty a nawet z korzyścią dla przyrody i użytkowania. Dochodzimy do czwartego, choć bynajmniej nie najmniej ważnego priorytetu, jakim jest zachowanie i odtworzenie naturalnej przyrody w dolinach rzek, które mogą stać się naszymi przyszłymi laboratoriami. Dowodem na to, jak mało jeszcze wiemy o dolinach rzecznych są lasy łęgowe, o których znaczeniu dopiero teraz zaczyna się mówić. Każdy pozostały jeszcze fragment przyrody w stanie zbliżonym do naturalnego zasługuje zatem na to, by go ocalić.
A co z energetyką wodną i żeglugą?
- Są to kontrowersyjne sposoby wykorzystywania rzek. Energetyka na wielką skalę oznacza konieczność budowy wielkich zapór, krytykowanych przez światowe autorytety. Co do żeglugi szereg danych wskazuje na to, że jest ona nieekonomiczna. W dzisiejszych warunkach, na naszych rzekach mających mało wody, byłoby to inwestowanie w coś, co jest wysoce niepewne. Przecież koleje mają też niewykorzystane moce transportowe. Zaś szansą żeglugi jest raczej turystyczne wykorzystanie rzek, a nie wielkie barki.
Naukowcy wciąż poznają związki pomiędzy funkcjonowaniem środowiska przyrodniczego a człowiekiem. Jakie przełożenie ma ta wiedza na decyzje decydentów np. hydrotechników?
- Każda współpraca ludzi różnych specjalności, zwłaszcza kiedy mają oni pozornie sprzeczny interes, jest na początku bardzo trudna i często zaczyna się od oporów, a niekiedy nawet posądzania o złą wolę. Z pewną grupą ludzi mamy to już za sobą. Myślę mianowicie o wykładowcach kierunków technicznych - hydrotechnikach, meliorantach, leśnikach. Są wśród nich ludzie, którzy idą z postępem, czytają światową literaturę, są otwarci na argumenty przyrodnicze i skłonni do kompromisu. Problem polega na tym, że naukowcy ci mają mały wpływ na swoich kolegów, z którymi niegdyś studiowali, a którzy pozostając na etapie wiedzy sprzed ćwierćwiecza dzisiaj zarządzają gospodarką wodną. Administratorzy owi przyzwyczaili się nie do słuchania, ale do narzucania innym swojego zdania. To są nasi dzisiejsi przeciwnicy. Na szczęście stopniowo wykruszają się, a na ich miejsce wkracza nowe pokolenie. Jeśli w oczekiwaniu na szybki zysk nie zdemoralizuje się ono zginając kark przed dzisiejszymi zwierzchnikami, to jest nadzieja na ugodę, kompromis i postęp.
Na całym świecie uczonych wspierają organizacje ekologiczne. U nas są one znacznie słabsze niż w Europie Zachodniej, dopiero raczkują. Jak Pan ocenia ich rolę?
- W wielu organizacjach ekologicznych działają równocześnie społecznie ludzie mający przygotowanie naukowe i prowadzący badania, jak i osoby młode i bez przygotowania - łącząc w ten sposób doświadczenie z energią. Najważniejsze, że rządzący są już skłonni rozmawiać z organizacjami ekologicznymi. Jednak to, co mnie zaskakuje, to prawie kompletna izolacja profesjonalnych ekologów, pracowników naukowych, których prawie nie widać na forum publicznym. W Konstytucji mamy zapisaną zasadę ekorozwoju oznaczającą zrównoważone gospodarowanie zasobami przyrody. Nie można jednak realizować ekorozwoju bez posiadania gruntownej wiedzy przyrodniczej. W wielu krajach Zachodu dla przygotowywania i realizowania strategii rozwoju zatrudnia się obok ekonomistów i prawników także zawodowych przyrodników. U nas są oni wyklęci - jeśli nawet próbujemy coś przekazać mediom, to mówią one - nieinteresujące". Docieranie do świadomości społecznej jest bardzo utrudnione. Tymczasem Darwin powiedział, że widzi tylko umysł przygotowany". Jeśli nie przygotujemy naszych umysłów do rozumienia spraw ekologii - to nie będziemy rozumieli zjawisk przyrodniczych zachodzących w otaczającym świecie.
Dziękuję za rozmowę.
|