h o m o
h i p e r
m a r k e t i c u s
czyli o cywilizacji zhipermarketyzowanej
Na świecie ten proces trwa już od 60 lat. Tymczasem w całej Polsce budowa sieci hipermarketów nabiera dopiero odpowiedniego tempa. Mówiąc bardziej obrazowo - zostajemy oplątywani w gęstą pajęczynę sklepów pełnych wszelkich
dóbr. We Wrocławiu mamy ich już około 20 i na razie nikt nie wie, ile takich obiektów jeszcze powstanie. W II Edycji Biuletynu Informacyjnego dot. największych wrocławskich inwestycji wydawanego przez Dział Polityki Gospodarczej Urzędu Miejskiego Wrocławi
a, wymienione jest 18 obiektów handlowych, które powstały we Wrocławiu w ostatnich 2 latach lub mają powstać do 2005 roku.
Hipermarketami są wielkie hale samoobsługowe liczące sobie ponad 2,5 tys. m2, przeciętna powierzchnia to 10 tys. m2. Ich inwazja w Polsce rozpoczęła się w 1996
roku, a budują je wielkie europejskie sieci handlowe. Zakup gruntów pod ich budowę trwa już od 1994 roku. Czy sprzedajemy więc połacie ziemi po to tylko, aby stać się
bezimienną masą klientów?
Najmniejsze hale stawiane są przez inwestorów rodzimych i mają powierzchnie od 2,5 tys. m2 (jak np. Hala Targowa - Centrum Handlowe "Gaj", Astra BIS, czy rozbudowany EPI) do 11 tys. m2(np. Centrum Handlowo - Usługowe przy Wejherowskiej ). Inwestorzy zagraniczni stawiają hale dużo większe - nawet 50 tys. m2. Dokładnie taką powierzchnię będzie miał absolutny rekordzista w tym "wyś
cigu zbrojeń" - Centrum Handlowe "Korona", które powstanie na placu po dawnym targowisku "Targpiast", gdzie sama sala zabaw dla dzieci zajmie powierzchnię 3,5 tys. m2. Te największe obiekty stawiają koncerny niemieckie, fra
ncuskie, holenderskie, angielskie należące do grup kapitałowych i ponadnarodowych korporacji.
kolejne potrzeby
O ile lokowanie hipermarketów na obrzeżach miast jest dla drobnego handlu relatywnie mało szkodliwe, o tyle ich lokalizacja w samym centrum i to w dodatku przy samej Obwodnicy Śródmiejskiej, powoduje stopniowy zanik sklepów
w sąsiedztwie takiego kolosa. Sprawia też, że sama obwodnica przestaje spełniać swoją rolę - przy wjeździe do "stref handlowych" tworzą się korki i trasa traci swoją przepustowość. Przykładem może być umiejscowienie hipermarketu "Carrefour" przy ul. Hall
era lub planowana lokalizacja Centrum Handlowego M1 na Muchoborze Małym (okolice ul. Muchoborskiej i Klecińskiej).
Wielu polityków, a przede wszystkim przedstawiciele samych koncernów twierdzą, że duże sieci handlowe nie stanowią wcale wielkiego zagrożenia dla małych rodzinnych sklepów. Wystarczy o to zapytać samych zainteresowanych - w
łaścicieli lub przedstawicieli handlowych. Oni odczuwają na własnej skórze agresywną kampanię cenową hipermarketów. Dostosowanie małych sklepów jest niemożliwe - towar nigdy nie będzie tu tańszy. Owszem - pozostanie kilka specjalistycznych sklepów, ale i
one będą musiały czuć się wciąż zagrożone.
Aby ułatwić potencjalnym konsumentom nie posiadającym własnych czterech kółek, dojazd do centrów handlowych - zorganizowano, dla tych najbardziej zdesperowanych, bezpłatny transport nawet z odległych krańców miasta, ażeby i
oni mieli możliwość kontaktu z bajecznymi krainami fantazji i "wyspami skarbów". Cóż, klienci ci na pewno są odpowiednio do tego kuszeni za pomocą kolorowych katalogów reklamowych, które regularnie wypełniają ich skrzynki pocztowe i w których ceny towaró
w bezustannie spadają i zawsze są najniższe.
Dojazd oczywiście możliwy jest nie tylko rozklekotanym autobusem. Ci siedzący bliżej okien wzdychają na widok najpierw pędzących a potem oczywiście stojących na światłach lub w korkach przed wjazdem na parking samochodów. J
ak dobrze by mieć te cztery kółka! A kiedy spełni się już to fantastyczne marzenie, to pojawi się nowe - tym razem o szerokich arteriach dojazdowych. Za kilka lat, kiedy wszyscy będziemy mieli już nie cztery ale może i osiem kółek na łebka, zapragniemy m
knąć na rowerach zamiast stać w hiperkorkach. Obok hipermarketów buduje się oczywiście odpowiednie do ich wielkości parkingi - od 100 do 2700 miejsc.
wolna konkurencja
Hipermarket dyktuje warunki. Pozornie zwiększając różnorodność oferty, zmniejsza się różnoro dność produktów, bo w efekcie pochodzą one od kilku - kilkunastu producentów. Odbija się to oczywiście na rzeczywistej wartości pr
oduktów, bo przyzwyczaja się klientów stopniowo do towarów coraz gorszej jakości. Wszystko po to, aby było taniej.
Istnieją więc już szklarnie, całe fabryki produkujące tylko dla potrzeb hipermarketów. Pojawia się wtedy kwestia transportu i to często z jednego końca kraju na drugi. W wielkich ciężarówkach przewozi się codziennie tony "j
edzenia": ciężarówki - chłodnie "zawalają" nasze drogi zupełnie nieprzystosowane do tak wielkiej skali transportu. Z kolei transport to zanieczyszczenia, hałas, wypadki itd.
Tymczasem towar wędruje do magazynów hipermarketów i tam potrafi zalegać tygodniami. Musi być więc to towar o przedłużonej trwałości, pasteryzowany, sterylizowany, modyfikowany, "ulepszany". O nikłej wartości odżywczej. Nik
t nie wie także, ile towaru jest marnowane, ile ton przeterminowanych najczęściej warzyw i owoców jest wyrzucane. Pojawia się pytanie: na czyj koszt?
Na razie trwa mniej lub bardziej powolny, lecz systematyczny proces niszczenia "drobnej konkurencji". O tym najlepiej wiedzą producenci - szczególnie ci drobni, którzy mają przed sobą ponurą wizję upadłości, bo nie są konku
rencyjni, a warunki są bezwzględne - większy, bogatszy i bardziej bezwzględny wygrywa. Producent zostaje łaskawie dopuszczony do udziału w misji hipermarketu, a i tak po drodze tylko on wie, jak ma się przystosować do twardych praw rynku. Na naszych ocza
ch padają małe sklepiki, każde pojawienie się nowego hipermarketu oznacza naturalną
śmierć przynajmniej kilku z nich w promieniu równym możliwości dogodnego dojazdu do "Centrum Handlowego".
Następnym krokiem będzie już cenowa walka między poszczególnymi hipermarketami, z pewnością bardzo interesująca pod względem ekonomicznym dla samych klientów, natomiast mniej dla producentów. Na polu walki pozostaną więc na
jsilniejsze, bo największe koncerny, których proces łączenia się jest nieunikniony. Przykładem może być niedawna fuzja dwóch potężnych francuskich sieci: Carrefour i Promodes, które stworzyły obecnie największą europejską sieć o przychodach ze sprzedaży p
rzekraczających 50 mld USD, wyprzedzając tym samym dotychczasowego giganta niemieckiego pochodzenia: Metro AG. Wyścig trwa nadal ...
I w końcu ... czyżby powrót monopoli?
cywilizacja wielkich wózków sklepowych
W hipermarketach oczywiście nikt nic nikomu nie daje za darmo, natomiast stwarza się złudzenie wyjątkowości, niepowtarzalnej okazji zdobycia czegoś za hiperatrakcyjną cenę. Przyzwyczaja się ludzi do (podobnego do obserwacj
i cen akcji na giełdzie) śledzenia nieprzewidzianych ruchów cyferek, gdzie tylko końcowe dziewiątki są pewne, jak w banku - i to w każdym kraju na świecie. Czyżby era "końcowych dziewiątek" to kolejny etap w dziejach ludzkości?
Podstawowym i niemal nie do obalenia argumentem, którym klienci hipermarketów tłumaczą swoje cotygodniowe zakupy jest: oszczędność czasu i pieniędzy. Oczywiście - dużo łatwiej jest zrobić wszystkie zakupy w jednym miejscu,
nie zawsze jednak szybciej. Szczególnie przed świętami, gdy trzeba "odstać swoje" w kolejce do kasy, bo nie należy zapominać, że trwa wtedy także walka o to, kto najwięcej zdoła napakować do swojego wózka pod wpływem "fatalnego zauroczenia" hiperpromocyj
nymi cenami. A wózek jest duży i daje naprawdę ogromne pole do popisu.
Czy ogromny rozmach, z jakim budowane są kolejne, najpierw super a później w końcu hipermarkety, wielkie powierzchnie parkingów, infrastruktury sklepów, restauracji, barów, stacji benzynowych i tego wszystkiego, czego konie
czność i niezbędność istnienia wmawia się współczesnemu człowiekowi - czy ten rozmach to tylko zjawisko chwili, efemeryda, czy początek nieuchronnej reakcji łańcuchowej powstawania coraz to nowych, większych, bardziej zachłannych, jeżeli chodzi o przestrz
eń, megahipermarketów, w których będzie można nawet spać i leczyć się, bo tak będzie taniej?
widmo globalizacji krąży
Nazwy hipermarketów często brzmią w uszach bardzo dziwnie i tajemniczo - a samo słowo "market" (w ang. rynek, targ) zostało przyjęte właściwie bezkrytycznie w Polsce.
Czemu więc nie "wielki targ"? Wyjaśnić to można jedynie postępującą unifikacją nazw, czyli jednym z procesów globalizacji.
W naszym słowniczku koszmarów cywilizacji to kolejne magiczne słowo, w towarzystwie makdonaldyzacji, internetyzacji i hipermarketyzacji- słowo, które wiele wyjaśnia. Na przykład to, że będziemy w końcu jedli, pili i ubieral
i się w to samo, niezależnie od tego, na jakiej szerokości geograficznej żyjemy. Zapomnimy w ogóle, gdzie żyjemy, bo i tak wszędzie będzie tak samo.
Globalizacja to także zastępowanie rodzimych produktów obcymi, anonimowość przedmiotów, których używamy. Wielkoobszarowe farmy, nieskończone pola kukurydzy, pszenicy, kwiatów, szklarnie pokrywające setki hektarów ziemi, ki
lometry gigantycznych autostrad, nieskończone powierzchnie zanieczyszczonych wód i gleby.
Korporacje ponadnarodowe niszczą skutecznie rodzimy przemysł i powodują wzrost bezrobocia, z katastrofalnymi skutkami dla społeczeństw. W poszczególnych centrach handlowych deklaruje się zatrudnianie od 100 do 1400 osób. Cz
y jednak w tych wszystkich nowych miejscach pracy znajdzie zatrudnienie lokalna ludność? Na pewno nie, bowiem regułą jest, że wyżej kwalifikowany personel "napływa" z innych miast.
apetyty rosną podczas jedzenia
Kiedy więc poznikają nasze, w takich bólach początków gospodarki rynkowej narodzone, osiedlowe sklepy - staniemy się automatycznie "niewolnikami" sporo od nas oddalonych, wielkich "emporiów" (można mylić z imperiami ), czyl
i rynków zbytu, posadowionych na obrzeżach wszystkich większych miast. Wymaga to sporych nakładów energii i czasu, aby tam dotrzeć, poczekać w korku, znaleźć miejsce parkingowe, pofatygować się po wielki wózek, w którym spokojnie można wozić i pralkę i t
elewizor i pół tony kapusty kiszonej. Staniemy się więc "niewolnikami" jedynego źródła, które ma zaspokajać nasze podstawowe potrzeby: jedzenia, picia i ubierania się.
Ale przemyślni właściciele centrów handlowych, usiłują zaspokoić jeszcze nasze "zachcianki" wyższego już stopnia: tzw. "niematerialne", jak obcowanie ze sztuką, potrzebę rozrywki i komunikacji z innymi. Powstają więc multik
ina, wesołe miasteczka, kręgielnie, pralnie, całe kompleksy restauracji, dyskotek a może dojdzie i do tego, że powstaną także kaplice i kościoły ?
"Zaspokajanie ludzkich potrzeb na masową skalę w bezlitosny sposób ujednolica i prymitywizuje zaspokajanie potrzeb. Używając mechanizmów reklamy, próbuje się wmówić ludziom, że wszystkie potrzeby, zarówno niższego, jak i wy
ższego rzędu, mogą zaspokoić za pośrednictwem rzeczy" - pisze Janusz Reichel w książce "Małe jest najpiękniejsze, czyli rzecz o pieniądzu dla lokalnych społeczności".
taniec z wózkami (sklepowymi)
Teraz można się jeszcze śmiać, lecz za kilka lat - kto wie? Przecież wiele rodzin wykorzystuje właśnie niedzielę, jako dzień zakupów - zamiast na przykład spotkać się z rodziną, albo pójść na spacer jak dotychczas. A może s
am hipermarket ma stanowić dla nas "rodzinę zastępczą", stworzyć nam prawdziwie familijną atmosferę? Nie będzie więc w ogóle sensu wracać do domu. Szkoda tylko, że trochę kosztuje taki miły dzionek w hipermarkecie, bo i obiad trzeba wtedy zjeść, i lody i
ciastko, i kawę wypić a na koniec kupić jeszcze jakąś szmatkę dla otarcia łez. W efekcie załamuje się dotychczasowy, tradycyjny sposób spędzania czasu wolnego - życie nabiera sensu dopiero w tzw. " shopping malls" (czyli gigantycznych centrach handlowych
wyposażonych we wszystko "czego dusza zapragnie" lub raczej "co oczy zobaczą" ). To właściwie potężne "wesołe hipermiasteczka" wybudowane z myślą o całych rodzinach.
Znikają więzi rodzinne, społeczne, sąsiedzkie - na rzecz czegoś, co tak naprawdę jest wciąż zagadkowe i czego macki sięgają coraz dalej, może gdzieś wgłąb ludzkiej psychiki, stwarzając pozory wolnego wyboru, a tak naprawdę
- powodując prawdziwe uzależnienie.
Tak, to prawda. W USA powstały już dawno stowarzyszenia osób uzależnionych od "shopping malls" i specyficzne ośrodki odwykowe. To oczywiście skrajne przypadki, ale też się zdarzają.
cywilizacja wielkich śmietników
Czy gigantyczne centra handlowe muszą powstawać ? Pewnie, że nie, tym bardziej, że mogą się stać rzeczywiście szkodliwe. Presja jest jednak ogromna - jesteśmy "wciągani", oczywiście za cichym przyzwoleniem władz, samorządów
, społeczności (bo przecież nikt jeszcze w Polsce przeciw centrom takowym nie protestował) w tryby jakiejś potężnej, ponadnarodowej, ogólnoświatowej machiny.
Brzmi to wręcz strasznie, a na pewno tajemniczo. Niektórzy w ogóle nie wiedzą, o co chodzi. Przecież każdy z nas ma prawo wyboru, wcale nie trzeba jechać do hipermarketu, żeby kupić tylko chleb ... Czyż wolnym wyborem nie j
est ćwierćkilometrowa półka, przypuśćmy herbaty, opakowanej w kilkanaście rodzajów opakowań? W głowie nam się kręci, ale w końcu wybieramy coś. Wybieramy sami. Może troszkę pod wpływem reklamy...
A wzrost bezrobocia? Zakorkowane miasta? Zanik rzemiosła, małych zakładów i sklepów? Na razie jeszcze mówi się nam, że konsumujemy polski produkt, niektóre sklepy wręcz deklarują, że np. 94 % asortymentu stanowią polskie to
wary. Te towary i tak zostaną w końcu zastąpione tańszymi (bo rzecz wyprodukowana np. w Bangladeszu siłą rzeczy musi być tańsza).
Na razie trwa wielka kampania na rzecz zaprzeczania zdrowemu rozsądkowi - likwiduje się targowiska o b. małym wpływie na środowisko, budując w tym miejscu "ekologiczne" hipermarkety. Przy czym głównym argumentem używanym w
takich wypadkach jest, że targowiska szpecą krajobraz, że są problemy z utrzymaniem czystości i porządku, że brak parkingów. Nie mówi się tylko, ilu ludzi straci jedyne źródło utrzymania, jakim jest handel, że zabija się jedyną zdrową konkurencję, której
początki sięgają początków ludzkiej społeczności.
Na ile więc proces hipermarketyzacji jest groźny dla współczesnego człowieka? Czy jałowa architektura centrów handlowych wrośnie na stałe w nasz krajobraz? Czy chodzi o to, aby uzależnić nasze gusta, nasz smak i nasze potrz
eby od pomysłów fachowców od reklamy i stymulowania konsumpcji? Czy rzeczywiście nie będziemy potrafili się obejść bez tych wszystkich fantastycznych przedmiotów, które leżą na kilometrowych półkach gigantycznych sklepów? Nie chodzi tu już o brak szacunku
dla wytworów już nie ludzkich rąk, lecz produktów maszyn sterowanych poprzez komputery, tylko o brak jakiejkolwiek kultury materialnej: to, co jest niepotrzebne - wyrzuca się na śmietnik.
Jak daleko może to
nas ludzi - konsumentów doprowadzić ?
Joanna Lebiedzińska
|