![]() |
Odrę od Renu dzieli niecałe 1000 km - w skali globu niewiele. Niegdyś był to szmat drogi - kiedyś wszystko było inaczej. W Europie rzeki wiły się poprzez krajobraz. Rzadkie były zjawiska ekstremalne: susze, powodzie, wichury. To dlatego właśnie, dzięki optymalnym warunkom - ani zbyt łatwym, ani zbyt trudnym - możliwy był rozwój cywilizacji europejskiej. Dzięki niej w ciągu jednego dnia, w autostradowych strugach samochodów, docieramy nad Ren.
Nad tą międzynarodową
rzekę zaprosił nas WWF, czyli Światowy Fundusz Ochrony
Przyrody. Jest on największą na świecie prywatną organizacją
ekologiczną. Założyli ją podobno myśliwi, którym nie w smak
było niszczenie lasów tropikalnych. Czas nauczył WWF sporo.
Obecnie do głównych priorytetów ludzi spod znaku sympatycznej
pandy należy ochrona dolin rzecznych i terenów podmokłych. W
Rastatt, niedaleko od znanego uzdrowiska Baden Baden, w budynku
po elektrowni wodnej działa Instytut Łęgów Rzecznych. W
wielojęzycznym, międzynarodowym zespole spotkać możemy
inżynierów, zoologów i botaników, a nawet - jak sama nazwa
wskazuje - rzeczników prasowych
Przed dziesięcioma laty na ekspertów z WWF patrzono z przymrużeniem oka. Dzisiaj z ich pomocy korzysta władza. Tutaj zmiana jest naturalna. Aby zainicjować podobny proces wzdłuż Odry do Rastatt przyjechali dyrektorzy od gospodarki wodnej, hydrotechnicy i ekolodzy z Czech, Niemiec i Polski. Czego nauczyli się?
Przed 150 laty nieuregulowany Ren płynął wieloma odgałęzieniami naturalnej doliny. Szerokość terenów zalewanych wynosiła jakieś 3 km. W latach 1817 -1880 przeprowadzono pierwszą korektę Renu według planów Johanna Gottfrieda Tulli. Ów inżynier i porucznik księstwa Badenii zawęził rzekę do jednego koryta o szerokości zaledwie 200 metrów. Długość rzeki na odcinku pomiędzy Bazyleą a Worms skróciła się z 354 do 273 km. Projekt Tulli zamienił bagna w tereny rolne i leśne, umożliwił zbliżenie osadnictwa do rzeki.
Począwszy od 1906 roku naśladowca Tulli, szef książecej dyrekcji budowlanej - Max Honsell kontynuował prace wysypując kamienie i zawężając koryto do dwumetrowej głębokości rowu o szerokości niecałych 100 m. Kanalizacja rzeki umożliwiła całoroczną żeglugę aż do Bazylei
Ale skala ingerencji
człowieka była gigantyczna. W wyniku wyprostowania rzeki i
odcięcia zakoli powierzchnie zalewowe pomiędzy Bazyleą a
Karlsruhe zmniejszyła się z 1000 km2 do 340 km2.
W rezultacie przyśpieszenia biegu rzeki erozja denna
zmniejszyła powierzchnie zalewowe o dalsze 80 km2.
Traktat wersalski z 1919 roku stał się powodem dalszych zmian. Dawał on Francji prawo odprowadzania wody z górnego Renu dla uzyskiwania energii. W latach 1928 - 1977 powstało 10 elektrowni wodnych, w tym ostatnie dwie francusko-niemieckie. We wspólnej Europie prądu jest dziś jednak zbyt wiele. Francja mogłaby się obejść bez energii Renu. Ale wybudowane przed laty elektrownie atomowe muszą pracować dniem i nocą. Aby zaspokoić zapotrzebowanie energetyczne w czasie szczytu, poza szczytem zawraca się więc wodę w Renie pompując ją pod prąd.
Choć w podręcznikach nazywane źródłem czystej, ekologicznej energii, elektrownie wodne zniszczyły kolejnych 130 km2 terenów zalewowych. W rezultacie powierzchnia naturalnej retencji zmalała z 1000 km2 do zaledwie 130 km2. Dodatkowo piętrzące wodę zapory spowodowały przyspieszenie spływu fali powodziowej na górnym Renie z 64 godzin na 28. I tak powodują one nałożenie się fal wielkiej wody Renu i jego dopływów.
Dzięki mozolnej pracy i olbrzymim środkom rzekę wyprostowano, ale rachunek zysków okazał się nie taki prosty. Z czasem przyszło liczyć straty.
Do szuflady schowano więc projekt kolejnego stopnia wodnego, który kosztować miał 500 do 700 mln marek. Rzeka, której brakuje zatrzymanego żwiru próbuje podmywać ostatnią ze zbudowanych zapór. Tańszym jednak, bo kosztującym 8 mln, rozwiązaniem okazało się „dokarmianie” rzeki. Rocznie sypie się do niej 300 tysięcy ton żwiru podobnego rozmiarami do tego, który płynąłby naturalnie rzeką. Ilość ta stanowi zaledwie 1% wydobywanego w tym rejonie materiału do celów budowlanych. Rozsypujące żwir barki z otwieranym dnem chronią zaporę i umożliwiają utrzymanie żeglugi.
Transport rzeczny na Renie jest jednym z
winowajców prostowania rzeki. Nikt jednak na razie nie myśli o
jego wstrzymaniu. Trudno się dziwić. Nie zamarzającym,
toczącym duże ilości wody kanałem - bo trudno to nazwać
rzeką - o głębokości tranzy-towej 2 m suną dniem i nocą
olbrzymie barki. Przewoźnicy płacą tylko ok. 10% kosztów
utrzymania drogi wodnej, a transport zdominowany jest przez
Holendrów, którzy nie znają związków zawodowych i strajków.
Jednak w grę wchodzą olbrzymie ilości towarów głównie
żwiru, ropopochodnych i kontenerów a co za tym idzie
pieniądze.
Na mniejszych rzekach i kanałach transport nie jest już tak bardzo opłacalny. Liczy się również czas. Zamiast tracić 1,5 dnia na śluzowanie na odcinku Manheim Regensburg (na trasie Roterdam - Dunaj) taniej jest kontenery przerzucić koleją. Bywają i takie drogi wodne, jak zbudowany w latach 60-tych, 80 km ciąg Aller-Line, którymi nikt nie pływa. Paradoksem jest, że władze federalne muszą ją w dalszym ciągu utrzymywać. Władze landu przejęłyby rzekę, ale pod warunkiem jej renaturyzacji.
Lepiej więc liczyć zyski i straty przed, a nie po. Niszczone nadrzeczne łęgi były praktycznie bezcenne. Łęgi są w pewnym sensie naszymi europejskimi lasami tropikalnymi. W skali kontynentu z pierwotnej zajmowanej przez nie powierzchni zostało zaledwie kilka procent. Przyjrzyjmy się tym niedobitkom.
W rezultacie nawożenia w czasie zalewów lasy łęgowe należą do najbardziej produktywnych ekosystemów. Nadrzeczne łęgi są korytarzami ekologicznymi umożliwiającymi wymianę genetyczną konieczną dla zachowania wielu gatunków. Zróżnicowanie przestrzenne warunków, dynamiczna zmienność krajobrazu, procesy sukcesji są przyczyną olbrzymiej bioróżnorodności. Przeprowadzone przez uczonych szwajcarskich badania wskazują, że 2/3 gatunków w Europie Środkowej żyje na obszarach łęgowych.
Trudno jest przecenić wartość przyrody
zauważa Radosław Gawlik - Sekretarz Stanu w Ministerstwie
Ochrony Środowiska. Często bowiem nie znamy wszystkich
powiązań, zależności i bogactw skarbnicy natury. Głośna
była ostatnio sprawa nieznanej wcześniej małej zielonej żabki
żyjącej w dżungli Amazonii. Gdyby ten gatunek został
zniszczony możliwe, że bezpowrotnie stracilibyśmy jedno z
lekarstw przeciw nowotworom - dodaje Gawlik.
Część zysków
wynikających z zachowania łęgów potrafimy już jednak
wyliczyć. Wiemy, że produkcja drewna na obszarach okresowo
zalewanych jest większa o jedną trzecią. Łęgi służą
samooczyszczaniu rzeki. Tereny wilgotne wpływają korzystnie na
łagodzenie klimatu. Są one przysłowiowym zagłębiem
turystycznym. Jak wykazują badania przeprowadzone w Niemczech
człowiek zainteresowany jest obszarami na skraju różnych
środowisk choćby łąki, lasu i wody. Korzystnej oceny
wypoczynkowej terenów łęgowych nie są w stanie zepsuć nawet
drobne uciążliwości np. komary.
Najistotniejsze jednak wydaje się wykorzystanie nadrzecznych łęgów dla ochrony przeciwpowodziowej. Już w 1968 roku Międzynarodowa Komisja Powodziowa Renu, zbadała skutki regulacji Renu. Regulacja dla celów żeglugowych i energetycznych okazuje się kolidować z ochroną przeciwpowodziową. Zalecenie przywrócenia łęgów na obszarze polderów znalazło się w układzie niemiecko-francuskim z 1982 roku. Nad Renem potrzeba jednak było dwóch dramatycznych powodzi stulecia, aby podjęto zdecydowane działania.
Jasnym stało się, że inwestycje liczone w setkach milionów marek wymagają obecnie kolejnych, tym razem przeznaczanych na ochronę przeciwpowodziową. Dotychczasowe formy walki z powodzią tj. zbiorniki retencyjne okazały się nieskuteczne i zbyt drogie. Dlatego w 1996 roku władze Badenii Wirtembergii zatwierdziły Zintegrowany Program Renu. Program kosztować będzie 1 miliardów marek. Zapobiegnie on jednak szkodom szacowanym na 12,4 miliardów.
Z pewnością najlepiej uczyć się na cudzych błędach. Zdaniem Blandyny Migdalskiej - Dyrektor Parku Krajobrazowego Dolnej Odry - nad Odrą należy zrobić wszystko, ażeby nic nie trzeba było odtwarzać. Nasza sytuacja jest inna - posiadamy naturalne lasy. Podobnego zdania jest Prezes Klubu Gaja Jacek Bożek. Jeśli podjęlibyśmy tak nieprawdopodobną jak nad Renem ingerencję w środowisko nie mamy żadnych szans aby później naprawić szkody. Nigdy nas nie będzie na to stać.
Zintegrowany
Program Renu przewiduje odzyskanie 6800 ha powierzchni zalewowej,
która pozwoli retencjonować do 270 tysięcy m3 wody. Taka pojemność
retencyjna zmniejszy falę powodziową 200 letnią na Renie z
5700 m3/s do 5000 m3/s. Całościowy program obejmuje odcinek
rzeki o długości 270 km. Wybrano górny Ren, gdyż tu właśnie
zatrzymać można wodę i ochronić przed zalaniem miasta
położone poniżej np. Kolonię.
Zdziwienie polskich hydrotechników wzbudził fakt, że Program Renu jako równorzędne cele stawia sobie zabezpieczenie przed powodzią i odtwarzanie terenów łęgowych. Program przewiduje uruchomienie systemu 13 polderów, czyli obszarów położonych poza wałami na których sterować można zalewania. Dla ekologów najistotniejsze są poldery przepływowe. Są one zalewane - mniej więcej regularnie, w zależności od poziomu wody w rzece. Wahania poziomu wód powierzchniowych i wód gruntowych podtrzymują rozwój fauny i flory typowej dla terenów łęgowych. W przeciwieństwie do nich poldery suche są użytkowane bez okresowego zalewania i wykorzystywane tylko w wypadkach katastrof powodziowych.
Pierwsze powstały poldery Altenheim i Soellingen. Są one poligonem na którym inżynierowie wspólnie z ekologami zdobywają doświadczenia. Początkowo opowieści o „ekologicznym zalewaniu” wzbudzają uśmiechy wśród polskich gości. Z czasem jednak rozumiemy, że to co prosto się prostowało, nie tak łatwo jest rozregulować.
Początkowo próbowano zalewać dawno
odcięte od rzeki tereny w sposób nagły. Było to atrakcją dla
ludzi, którzy stali na wałach. Uwięzione pomiędzy żywiołem
a ludźmi zwierzęta straciły orientację. Przy pierwszym
zalewaniu zginęło około 100 zajęcy i saren - większość
najprawdopodobniej ze strachu. Ucierpieli również ludzie.
Okazało się, że zbudowane przed laty, przy niższym poziomie
wód budynki uległy podtopieniu.
Poldery nie są tanie. Jeden m3 zatrzymanej na nich wody kosztuje około 10 marek. Dla porównania metr sześcienny retencji dla odsuwania wałów kosztuje od 2 do 12 marek, a w przypadku zbiorników retencyjnych nawet 15. Kosztowna jest zmiana użytkowania terenów przyszłych polderów. Gleba tuż przy wale została zagęszczona i zdegradowana. Lasy stanowią ponad połowę planowanego do zalewania obszaru. Posadzone tu niegdyś topole, bo taka była moda, nie przeżyją zalewania. Drzewostan trzeba przebudowywać stopniowo. Ekolodzy argumentują za przywróceniem naturalnych wzdłuż rzeki dębów. Leśnicy jednak wolą czereśnie i klony bo szybciej przyrastają i na ich drewno jest większy zbyt.
Jeszcze większy kłopot jest z rolnikami. W ramach Ustawy o kompensacji przy rzece na zawalu sadzi się drzewa, ale ludzie nie chcą żyć w lesie. Zamiast tego na żyznych nadrzecznych ziemiach wolą sadzić kukurydzę i tytoń. Tym bardziej, że rząd wspiera ich dotacją - 800 marek za hektar.
A co powiedzieć o rybach, które nie mają głosu. Dla nich rzeki są dziś zamknięte. Naukowcy wszczepili łososiowi nadajnik. Wiemy więc, że wpłynął na polder, poczuł wodę z Renu ale nie mógł popłynąć dalej w górę rzeki bo natrafił na rurę. Wiele ryb ginie przy pompowniach. Nie pomagają kraty, gdyż ryby zostają do nich siłą prądu przygniecione.
Próbuje się więc odstraszać je od niebezpiecznych miejsc prądem i wybuchami.
Stopnie wodne na Renie są dla ryb przeszkodami nie do pokonania. Dlatego zaczęto budować skomplikowane przepławki dla ryb - są to kaskady wysokości nawet 10 metrów. Okazuje się jednak, że mimo wielokrotnych modernizacji większość ryb ma kłopoty nie tylko ze znalezieniem ujścia przepławki, ale i jej pokonania. Oglądana przez nas przepławka kosztowała 15 mln marek, z czego 7 mln wynosi odszkodowanie dla kampanii energetycznej. Starym korytem pozwolono płynąć tylko 20 m/s wody. Dla porównania przy średnich stanach Renu, przez turbiny elektrowni przepływa 1100 m/s wody.
Koncesje dla
elektrowni ograniczają również częstotliwość zalewania
polderów - woda przez nie przepływająca ominie bowiem elektrownię. W dalszym ciągu poszukuje
się rozwiązania, które zadowoliłoby zarówno hydrotechników,
jak i ekologów. Aby odtworzyć łęgi tereny polderu muszą być
zalewane stopniowo, w odpowiednim czasie. Nie może być jednak
przekroczony maksymalny poziom wody, musi ona płynąć - nie
może być długo przetrzymywana. Dla ochrony przeciwpowodziowej
natomiast korzystniejsze jest gwałtowne zalewanie opróżnionego
polderu do maksymalnej wysokości.
Znaleziono jednak kompromis. Przy niskich i średnich stanach wód na Renie zapewnia się przepływ i okresowe zalewanie polderu. Gdy zbliża się fala powodziowa zamyka się dopływ, aby opróżnić polder i przygotować go na przyjęcie wielkiej wody. Po minięciu fali polder jest stopniowo opróżniany. Program Renu będzie oczywiście doskonalony. Po utworzeniu dalszych polderów będzie można w czasie powodzi sterować zalewaniem w sposób mniej gwałtowny. Ekolodzy twierdzą, że należy zapewnić lepszego połączenia biotopów. Przepusty i jazy nie mogą być barierą pomiędzy rzeką a obszarami retencyjnymi.
Zwraca uwagę wysłuchiwanie różnych racji, czyli ekorozwój realizowany w praktyce. Dobrym przykładem jest odcinek Renu blisko Bazylei. Zbudowane powyżej szwajcarskie stopnie wodne zatrzymały transportowane rzeką kamienie. W pozbawiony rumoszu Renie procesy erozji dennej spowodowały zagłębienie rzeki o 9 m. Odcięte od zalewów zostały tereny nadrzeczne. Spadek poziomu wód gruntowych powoduje przesuszenie pól. Zmniejszyły się zdolności retencyjne doliny rzeki.
Biorąc pod uwagę skalę zniszczeń oraz międzynarodowe uwarunkowania (zapory powyżej szwajcarskie, a rzeka stanowi granicę z Francją) zdecydowano się realizować olbrzymią inwestycję. Na odcinku ok. 40 km prawy niemiecki brzeg zostanie obniżony o 9 metrów na przestrzeni około 100 metrów od rzeki. W tym obniżeniu pozwoli się rzece wylewać, a łęgom rosnąć. Pomimo kosztów okazało się to lepszym rozwiązaniem niż budowa stopni wodnych.
Kilka lat trwało opiniowanie projektu. Liczono zyski i straty. Tłumaczono mieszkańcom w jaki sposób gigantyczny wykop wpłynie na poprawę warunków przyrodniczych i klimatycznych. Oszacowano możliwości rozwoju turystyki i wypoczynku. Zastanowiono się co robić z małymi komarami i gigantycznymi hałdami żwiru. Inwestycja napędzi oczywiście koniunkturę, ale z drugiej wydobycie żwiru mogłoby zagrozić lokalnemu rynkowi. Między innymi dlatego planuje się rozłożenie prac w czasie.
Nad Renem wiedzą, że ważna jest świadomość społeczeństwa i zmiana wyobrażeń estetycznych. Ludzie muszą zrozumieć, że nie zawsze to co równo uporządkowane jest dobre. Aby łęg nie stał się parkiem musimy pozwolić wodzie podmywać brzegi, łachom żwiru przemieszczać się, szlamowi wysychać a drzewom przewracać się. Śmierć też jest częścią życia.
Jak doświadczenia niemieckie możemy wykorzystać nad Odrą. Na Odrze mamy inną sytuację - skala ingerencji nie j est tak wielka, mniejsza jest gęstość zaludnienia doliny, a co za tym idzie potencjalne konflikty. Zdaniem Radosława Gawlika doświadczenia niemieckie mogą nas jednak nauczyć jak nie popełniać kosztownych błędów.
Reprezentujący kontrowersyjny w środowisku przyrodników Program ODRA 2006 Jan Winter twierdzi, że pochodzące z lat 70-tych pomysły budowy 23-stopni piętrzących są już dawno zapomniane i nikt ich nie chce realizować. Jego zdaniem tam gdzie jest to możliwe, w ramach inwestycji konieczna jest współpraca z przyrodnikami dla przywrócenia stanu naturalnego.
Dla Andrzeja Nalberczyńskiego Dyrektora Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu pewnym zaskoczeniem było to, że w czasie wizyty w organizacji ekologicznej wyniki prac wdrożeniowych przedstawiali urzędnicy zajmujący się gospodarką wodną. Jesteśmy w lepszej sytuacji - mówi - mamy nad Odrą łęgi. Stoimy jednak przed pytaniem jak nimi gospodarować, jak wkomponować je w strukturę gospodarki przestrzennej i wodnej.
Nalberczyński nie sądzi, aby koszty
wiążące z realizacją zintegrowanego programu dla Odry były
przeszkodą nie do przezwyciężenia. Opracowanie nowej strategii
ochrony przeciwpowodziowej daje nam doskonałą okazję.
Pojawiają się możliwości budowy polderów, które mogą być
eksploatowane w zgodzie z naturą. Jego zdaniem główną
przeszkodę stanowi kwestia własności gruntów rolnych.
Wniosek z
większości wypowiedzi jest prosty - niezbędna jest
współpraca. Musimy siąść do stołu - mówi Bożek. Tu
zbliżono się za bardzo do rzeki i to kosztuje. Dotyczy to
całej cywilizacji zachodniej - najpierw spalona ziemia, a potem
przychodzimy do Bantustanu i mówimy nie róbcie podobnych rzeczy
u siebie. Ale w każdym Bantustanie ludzie chcą mieć samochody,
komputery. To jest zła droga.
Bożek nie jest nadmiernym optymistą. Współpraca niemieckich ekologów z Dyrekcjami Gospodarki Wodnej w porównaniu z nami to zupełnie inny poziom. Oni poszli po rozum do głowy i próbują naprawić to co wcześniej zniszczyli. Dogadali się i wspólnie realizują. U nas każdy dalej mówi swoje - jeden, że nie należy wycinać, drugi, że należy wały wzmacniać. Nie mamy wyboru, żeby ruszyć z miejsca musimy wyjść z okopanych stanowisk.
Przy zastawionym reńskim winem stole hydrotechnicy i ekolodzy wspólnie odśpiewali pieśń przeciwpowodziową „nie lij dyszczu nie lij bo cie tu nie trzyba”. Kto wie, czy wobec zmian klimatu i potęgi żywiołu ten krzepiący śpiew nie był tylko uspokojeniem. A może jednak zamiast z rzeką walczyć, lepiej się odsunąć.
Krzysztof
Smolnicki
Społeczna Kampania
Czas na Odrę